fot. PAP/Marcin Obara
fot. PAP/Marcin Obara

Szeryf Tusk odzyskuje kontrolę nad polityką. Zaczął rozbrajać "tykającą bombę"

Redakcja Redakcja Donald Tusk Obserwuj temat Obserwuj notkę 164
Już za niecałe dwa miesiące poznamy kandydata Koalicji Obywatelskiej do pałacu prezydenckiego - zapowiedział Donald Tusk w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej". Coraz mniej oczywiste staje się, że tym kandydatem musi zostać Rafał Trzaskowski, a kolejne fakty potwierdzają tezę, że urzędujący premier realizuje plan prowadzący do zgarnięcia urzędu prezydenta dla siebie.

Całe państwo pracuje na polityczny plan Tuska

Jeszcze niedawno taka obserwacja, że to Tusk może być kandydatem wydawała się kontrowersyjna. Warto zwrócić uwagę, że z upływem czasu teza zawarta w poprzednich materiałach, po prostu się realizuje - nabiera wyraźnych kształtów i przestaje być taka kontrowersyjna.

Druga teza dotyczyła tego, że Donald Tusk tworząc sztab przeciwpowodziowy de facto rozpoczął marsz po prezydenturę. Oto konsekwencje tych faktów: rosnący konflikt w PO między stronnikami premiera i Rafała Trzaskowskiego, rolę nowej partii Piotra Krzystka (OK Polska) jako straszaka, walkę o wzajemne obciążenie się odpowiedzialnością za afery władzy oraz na nadchodzące konsekwencje personalne.

Wydarzenia z ostatnich dni są naturalną konsekwencją faktów, na które zwróciliśmy uwagę w poprzednich publikacjach. Tusk konsekwentnie realizuje plan, szczegółowo utkany z dużym wyprzedzeniem. Gdy w sobotę na konwencji KO ogłaszał strategiczny zwrot w sprawie polityki migracyjnej wrzucił na ruszt nie jedną, nie dwie, ale trzy pieczenie, które już zaczynają się rumienić w ogniu debaty o bezpieczeństwie kraju. „Odzyskać kontrolę, zapewnić bezpieczeństwo” - trudno uniknąć skojarzenia z hasłami brexitu i można je interpretować jako próbę przejęcia emocji zarezerwowanych do tej pory dla ruchów odbieranych jako bardziej radykalne.

Konsekwencję potwierdził organizując pokazowe ćwiczenia obrony testowego fragmentu fortyfikacji granicznych w ramach projektu "Tarcza Wschód", wzmacniając jednocześnie Władysława Kosiniaka-Kamysza, ministra obrony. Takich ćwiczeń nie organizuje się z dnia na dzień. To był element dużo większego planu, realizowanego licznymi narzędziami dostępnymi dla szefa rządu.


Polski spór o migrację w centrum zmiany polityki europejskiej

Premier przejął inicjatywę i przedstawił program o olbrzymim znaczeniu politycznym nie tylko dla Polski, ale i całej Unii Europejskiej — w kwestii niekontrolowanego napływu migrantów. Musimy pamiętać, że służby Tuska mają dostęp do wiedzy, opracowań i analiz niedostępnych dla zwykłego śmiertelnika. Rozumie, że dyskusja o migracji jest nieuchronna i musi przetoczyć się przez wszystkie kraje i instytucje Unii Europejskiej. Polityka wspólnoty w tej sprawie zmienia się, czemu wyraz dała już w swoim lipcowym expose Ursula von der Leyen, zapowiadając program "godnych powrotów" nielegalnych migrantów zamiast polityki otwartych drzwi.

Tusk nigdy nie ukrywał ambicji, by być jednym z liderów kształtujących politykę unijną. Zaostrzając retorykę i wchodząc w konflikt z prawnym status quo zyskuje kolejną scenę, niedostępną dla krajowych konkurentów o urząd prezydenta, na której może zbijać polityczny kapitał.

Wśród Polaków sprawa migracji jest jedną z głównych osi sporu, szczególnie od czasu wstrząsających relacji z zamieszek w Wielkiej Brytanii. Tusk wykazał się słuchem społecznym i wyczuł zmianę tych nastrojów. Znamienna niech będzie reakcja obecnych w sobotę na konwencji działaczy PO, którzy zareagowali na propozycję prawdziwym entuzjazmem i ulgą. Ich przywódca zdjął właśnie w trudnym obszarze kaganiec poprawności politycznej i zaczął rozbrajać tykającą bombę, która mogła wysadzić jego rząd. Potrzeba bezpieczeństwa jest bowiem powszechna, ponad 85 proc. badanych dopuszczało w sondażu możliwość użycia broni palnej w przypadku prób siłowego przekroczenia granicy przez migrantów.

Dla części elektoratu KO ta decyzja jest wstrząsem, jednak głównie wśród lewicujących aktywistów romansujących ze znanym zza oceanu ruchem "woke". Mówią, że się sprzeniewierzył wartościom, przepisom, zasadom. Zaskakująco wyraźne jest jednak, jak nieliczna jest grupa radykałów.


Gambit Tuska: poświęcić lewaków i wygrać nowe centrum

Skoncentrujmy się na moment na aspekcie wewnętrznym ogłoszonej decyzji. Co Donald Tusk uzyskał realizując ten polityczny gambit?

Po pierwsze, przejmuje inicjatywę w centralnej sprawie dla debaty publicznej. Zmniejsza możliwości krytyki dla PiS i Konfederacji, schodzi z pola konfrontacji. Mateusz Morawiecki może tylko przyklasnąć i wskazywać swoje wcześniejsze konfrontacje z instytucjami unijnymi. Jednak to Tusk ma realne narzędzia w ręku, co daje mu w tym starciu przewagę. Bezpieczeństwo jest przecież najwyższą wartością, Polacy chcą mieć silną armię, nagradzają polityków szukających porozumienia wobec kwestii ochrony granicy, są dumni, że Polska jest najbezpieczniejszym krajem Unii Europejskiej. Krajem bez zamachów terrorystycznych.

Po drugie, naraża się środowiskom lewicującym w Obywatelach RP, Zielonych, nowej Lewicy czy w Polsce 2050 lub osobie Janiny Ochojskiej. Znamienne jest, że po deklaracji premiera ich głos jakby osłabł i utracił bezwarunkowe ideologiczne poparcie mediów głównego nurtu. Ich głos staje się słabszy i sprawia wrażenie, że w ostatnich latach wąska grupa krzykliwych ludzi, która zdominowała i zawłaszczyła debatę w oderwaniu od poparcia społecznego.

Ta grupa dziś atakuje premiera i paradoksalnie to stanowi szansę dla obozu Tuska, by odseparować się od skrajnych środowisk i pozbyć politycznego balastu przed wyborami prezydenckimi. I to bez wykonania żadnego agresywnego ruchu względem tych środowisk. Być może to kontrowersyjna teza, ale to tylko zwiększy polityczną siłę Tuska.

Po trzecie, stwarza dylemat dla Trzaskowskiego i jego stronników. Wystąpienie prezydenta Warszawy na sobotniej konwencji było letnie i nie budziło realnych emocji. Dyskusja o roli samorządów stała się miałka i jałowa. Trzaskowski nie uniknie wyraźnego opowiedzenia się w sprawie polityki migracyjnej. Albo zostanie ze swoim radykalnym zapleczem i będzie musiał kontestować linię polityczną Tuska, albo przyłączy się do premiera. Podporządkowanie się oznacza ideową abdykację i koniec marzeń o przywództwie, również dlatego, że odseparowanie się od lewackiego zaplecza będzie kosztowało go dużo więcej niż premiera.

Ta teza może być kontrowersyjna ale umówmy się, że będziemy obserwować sondaże, które powinny potwierdzić moją opinię.


Rozedrganie w koalicji. PO da radę zjeść przystawki?

To co stało się w Toruniu podczas sobotniej konwencji KO będzie miało ogromny wpływ na polską scenę polityczną. Po pierwszych reakcjach widać, że kluczowe postacie sobie nie radzą z nową rzeczywistością. Szymon Hołownia, który do tej pory jawił się jako centrysta od soboty będzie odczytywany jako radykał, broniący zapisów unijnych w kontrze do interesów narodowych. Żeby osłabić projekt Tuska, szuka wyrazistości, choć jego ministrowie na wtorkowym posiedzeniu rządu nie okazali się tak asertywni.

Dlaczego koalicjanci szukają wyrazistości? Wszelkie sondaże wskazują, że pogłębia się proces konsumowania koalicyjnych przystawek przez Koalicję Obywatelską. Zarówno Trzecia Droga, jak i Lewica bliżej są progu wyborczego niż poparcia sprzed roku. Stąd nerwowe reakcje Lewicy. Czworo ministrów - Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, Krzysztof Gawkowski, Dariusz Wieczorek i Katarzyna Kotula złożyło w trakcie burzliwego posiedzenia rządu zdania odrębne. - Chcemy bezpiecznej granicy, przywrócenia jej kontroli, zablokowania nielegalnego ruchu — wszystko jest w DNA Lewicy. Bezpieczeństwo tak, ale człowieczeństwo też tak. Zawieszenie prawo do azylu jest nie do zaakceptowania(...). Lewica nie będzie przykładała cegiełki do łamania prawa - mówił Gawkowski w Polsat News.

Lewica nie jest w stanie dać zerojedynkowego stanowiska nieprzypadkowo. Migracje to kolejne pole konfrontacji w podzielonej lewicy. Wirus podziału rozprzestrzenia się na linii między propaństwowym aktywem lewicowym a zideologizowaną, aktywistyczną lewicą bliższą dawnej partii Roberta Biedronia.

Warto też zwrócić uwagę, że może dojść do pęknięcia na Lewicy, dużo poważniejszego niż w przypadku konfliktu z partią Adriana Zandberga i Pauliny Matysiak. Propaństwowa Lewica nie pójdzie na konfrontację z Tuskiem. Poprze go albo zachowa neutralność. Skrajni działacze uznają to jako szanse na odbudowanie poparcia swojej formacji, ale realnie Lewica nie ma tu nic do wygrania. Ma za to wszystko do przegrania.

Kto w KO będzie skazany na (wewnętrzną) emigrację?

Na sam koniec przyjrzyjmy się relacjom wewnątrz Koalicji Obywatelskiej, które nabrały nowej optyki. Proces ten nabiera mocy. Do niedawna wszystko wydawało się jasne, rozstrzygnięte i opanowane. Trzaskowski był niekwestionowanym kandydatem na prezydenta, budował swoją siłę, obudowywał się samorządowcami, organizował Campus Polska i organizował własną frakcję w PO. Politykę wziął na siebie rząd. Struktury partii pozostawały na obrzeżach. Ten porządek uległ destrukcji już w trakcie działań kryzysowych podczas ostatniej powodzi.

Dziś Rafał Trzaskowski jako kandydat na prezydenta już nie jest nie jest niekwestionowalny. W wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" Tusk mówi, że kandydatem będzie osoba, która przemawiała na sobotniej konwencji KO w Toruniu. Oznacza to, że może to być on sam, Rafał Trzaskowski lub Radosław Sikorski.

Co będzie dalej z Trzaskowskim? Wiele zależy od tego jak się zachowa, a ewidentnie się pogubił i działa reaktywnie. W przypadku powodzi jego rola była marginalna, dopiero dwa tygodnie po tragedii jego wrocławski stronnik Jacek Sutryk zorganizował wizytę prezydenta Warszawy na obszarach objętych kataklizmem. W kwestii migracji Trzaskowski znów jest spóźniony. Na konwencji KO mówił o rzeczach, które dla zwykłego mieszkańca są drugorzędne. Do wystąpienia Tuska odniósł się, jednak po kilku godzinach i w mediach społecznościowych. Znowu się spóźnił.


Dziś szuka wyrazistości. Jego ostatnia decyzja o odmowie zgody na organizację Marszu Niepodległości w Warszawie może świadczyć o poszukiwaniu konfrontacji z wrogami "uśmiechniętej Polski", jednak spycha go na lewicowy margines. A wiadomo, że do wygrania wyborów prezydenckich niezbędne jest zdobycie środka elektoratu.

Wiele wskazuje na to, że ten stan rzeczy będzie się pogłębiał. Nadchodzi moment,  w którym politycy i działacze staną przed dylematem i wyzwaniem: po której stronie się opowiedzieć, przy kim stanąć? Będą musieli wybrać lidera, któremu powierzą swoją własną przyszłość polityczną. Czy wzmocnią obecnego lidera partii czy zaryzykują poparcie pretendenta, który ma wielkie ambicje i daje szansę na zdobycie nowych przestrzeni, pieniędzy i innych owoców władzy odebranych ludziom Tuska? Z drugiej jednak strony jego polityczne dossier świadczy o tym, że brak mu cech osobowości prawdziwego lidera, politycznej sprawczości i timingu, który w obecnej niekończącej się kampanii jest kluczowy. Rafał Trzaskowski jawi się w tym zestawieniu niczym Adaś Miauczyński z filmów Marka Koterskiego. Wiecznie drugi. Na kogo postawią działacze? To decyzja, która wyznaczy przyszłość i miejsce polityków KO w najbliższych latach.

Dlatego uważam, że będziemy obserwować jak armia Trzaskowskiego będzie erodować. Będziemy świadkami wielu dezercji. To nie jest równa konfrontacja. Gdyby bukmacherzy mieli wyznaczać w niej faworyta, spodziewałbym się kursu podobnego jak w starciu Barcelony z Wisłą Płock. Do 7 grudnia czeka nas arcyciekawa rozgrywka.

Marcin Torz


Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj164 Obserwuj notkę

Komentarze

Pokaż komentarze (164)

Inne tematy w dziale Polityka