fot. PAP/Leszek Szymański
fot. PAP/Leszek Szymański

Upadek PiS szansą prawicy? Ekspert mówi, kiedy partia może się rozpaść [WYWIAD]

Redakcja Redakcja Na weekend Obserwuj temat Obserwuj notkę 212
Powstanie nowej prawicy, która zastąpi Prawo i Sprawiedliwość, jest możliwe, jednak rozpad PiS-u przed wyborami prezydenckimi jest mało realny. Zaszkodziłby wszystkim, także niepisowskim kandydatom. Dlatego realnym czasem, w którym dojść może do rozłamu będzie czas po głosowaniu za niespełna rok – mówi Salonowi 24 dr Andrzej Anusz, politolog, Instytut Piłsudskiego.

W mediach znów huczy o możliwym rozpadzie Prawa i Sprawiedliwości. Spór między frakcją Mateusza Morawieckiego a Suwerenną Polską Zbigniewa Ziobry. Jan Nowina-Witkowski na łamach „Rzeczpospolitej” napisał, że radykalne zmiany na polskiej scenie politycznej po rozpadzie PiS byłyby szansą dla polskiej prawicy. Jak to jest z tym konfliktem w największej partii opozycyjnej i czy faktycznie PiS jest dziś dla prawicy obciążeniem?

Dr Andrzej Anusz:
Myślę, że w tym momencie w Prawie i Sprawiedliwości toczy się gra związana z wyborami prezydenckimi. Grupa związana z Mateuszem Morawieckim (on sam również) obawia się, że w momencie, kiedy Suwerenna Polska zostanie wchłonięta przez PiS, ale oczywiście otrzyma pewien parytet w nowych władzach tego rozszerzonego PiS-u, to frakcja byłego premiera straci pewną pozycję polityczną. Grupa ta liczy też, że, choć prezes Jarosław Kaczyński na razie zaprzecza, to były szef rządu mógłby być kandydatem w wyborach prezydenckich. W przypadku fuzji z ziobrystami szanse na to bardzo zmaleją. Także myślę, że w tej chwili trwa próba przeciągania liny, mocnego stawiania sprawy przez obie strony.

Bardzo mocnego stawiania, bo po wypowiedzi Michała Dworczyka prezes podobno chciał wyrzucać tego polityka z partii?

Ta wypowiedź Michała Dworczyka, faktycznie bardzo mocna, że Suwerenna Polska nie powinna zostać dołączona do PiS-u, że dotychczasowa forma współpracy jest dobra, a ziobryści są winni utraty władzy, moim zdaniem nie była przypadkowa. Była właśnie próbą jeszcze mocniejszego przeciągania liny. Dążenia do nowego rozdania w ramach Prawa i Sprawiedliwości.

Skoro sytuacja wewnątrz partii jest tak bardzo napięta, w doniesieniach o rozłamie PiS jest  coś na rzeczy?

Moim zdaniem, w tej chwili dopuszczenie do rozłamu byłoby działaniem nieracjonalnym i niekorzystnym dla wszystkich grup w ugrupowaniu. Podstawowe założenie głównej partii opozycyjnej było takie, że PiS przed wyborami prezydenckimi musi się konsolidować, zresztą prawie od roku to się udaje. To znaczy, mimo utraty władzy Prawo i Sprawiedliwość wciąż utrzymuje się jako największe ugrupowanie opozycyjne, poparcie społeczne w sumie też nie jest złe, utrzymuje się na poziomie trzydziestu paru punktów i w zasadzie PiS remisuje, czasami prowadzi, czasami minimalnie przegrywa z Koalicją Obywatelską. W związku z tym pozycja wyjściowa dla PiS-u wcale nie jest zła. I taki rozłam w zasadzie otworzyłby zupełnie nową sytuację. Na pewno zdecydowanie by osłabił Prawo i Sprawiedliwość. W tej chwili rozłam na pewno by partii bardzo zaszkodził.

Wróćmy jednak do początkowego pytania. Jest oczywiste, że rozłam zaszkodziłby PiS-owi. Pytanie, czy nie pomógłby prawicy jako takiej. W Warszawie, gdzie wyborcy są bardzo liberalni, a jeszcze bardziej antypisowscy, zawsze wygrywa Platforma Obywatelska. I jakaś prawica może by i miała szanse, ale nie mogłaby być PiS-em. W skali ogólnopolskiej faktycznie notowania największej partii opozycyjnej są lepsze niż w stolicy. Tyle że szansy na samodzielną większość w Sejmie nie ma. A w ostatnich wyborach PiS zajął pierwsze miejsce, ale stracił władzę, bo ma zerowe zdolności koalicyjne. Więc pytanie, czy nowa, nieobciążona prawica nie miałaby większej szansy na stworzenie w przyszłym Sejmie koalicji?

Moim zdaniem jest to możliwe, jednak moment na budowanie takiej formacji mógłby nastąpić dopiero po porażce kandydata PiS w wyborach prezydenckich. Wcześniej to mało realne, bo wydaje się, że kwestia konsolidacji centroprawicowych wyborców w wyborach prezydenckich będzie istotna dla całej centroprawicy. Rozłam PiS-u przed elekcją głowy państwa zaszkodziłby wszystkim, także niepisowskim kandydatom. Dlatego wydaje mi się, że realnym czasem, w którym dojść może do rozłamu, będzie czas po ewentualnej porażce w wyborach prezydenckich. Z tym, że warto tu wspomnieć o jeszcze jednym graczu, który może odegrać wpływ na przyszły kształt prawicy. O prezydencie Andrzeju Dudzie. Gdyby zdecydował się na jakiś aktywniejszy udział w polityce krajowej, to myślę, że mógłby być bardzo ważnym politykiem, wokół którego też można by skupiać pewnych ludzi, którzy dzisiaj bezpośrednio na PiS nie głosują, a prezydenta Dudę popierają. Zwróćmy uwagę, że to jest polityk, który w tych wszystkich sondażach i badaniach opinii ma zdecydowanie najlepsze notowania spośród przedstawicieli prawej strony, dużo lepsze niż wszyscy pozostali politycy PiS-u.

Tak, tylko pamiętamy rok 1995, gdy Lech Wałęsa minimalnie przegrał z Aleksandrem Kwaśniewskim i wydawało się, że będzie jednym z liderów obozu posierpniowego. Tymczasem z każdym rokiem jego wpływ był coraz mniejszy i w 2000 roku dostał kompromitujący rezultat w wyborach prezydenckich. Z kolei Aleksander Kwaśniewski miał próbę powrotu do polityki w 2007 roku, stał się patronem LiD-u (koalicja Lewica i Demokraci – red.), lecz wielkiego sukcesu nie odniósł. Bronisław Komorowski jako były prezydent wycofał się zupełnie. Andrzej Duda ma duże poparcie, ale Kwaśniewski jako prezydent też miał świetne notowania. Pytanie, czy komentatorzy polityczni troszeczkę nie przeceniają roli byłych prezydentów?

Wszystko zależy od tego, jak prezydent będzie się zachowywał do końca swojej kadencji. Jeśli się ustawi w pozycji jednak osoby, która może być ewentualnym patronem koalicji PiS z PSL-em i z Konfederacją, to moim zdaniem może zbudować sobie kapitał polityczny na tyle mocny, żeby być później poważnym punktem odniesienia dla różnych układanek po stronie opozycyjnej. Prezydent troszeczkę jest skazany na aktywny udział w tej polityce, bo wskazuje na to dynamika bieżącej gry politycznej. To teraz dojdzie do głównych rozstrzygnięć sporu o prokuratora krajowego, Trybunał Konstytucyjny, Sąd Najwyższy i tak dalej. W związku z tym Andrzej Duda może na koniec kadencji zbudować sobie mocną pozycję i być bardzo istotnym graczem na naszej scenie politycznej. Być tym politykiem, który może do obecnego elektoratu PiS-u dodać nowe grupy wyborców, które dają perspektywę, że kiedyś PiS zwiększy swoją koalicyjność i w jakiejś formule, ale szerszej niż dziś, bo nie sam, wróci do władzy.

No tak, tutaj pan mówi o szerszej formule, tymczasem na razie partia trzeszczy w szwach. Były minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski założył własne ugrupowanie. Teraz inny były minister rolnictwa, Krzysztof Jurgiel ostro atakuje partyjnych kolegów na czele z Jarosławem Kaczyńskim.

Tak, to nie jest sprawa nowa, mamy tu do czynienia z kwestią rozliczeń, przede wszystkim na Podlasiu. Były minister Jurgiel rozlicza swój konflikt głównie z byłym wicepremierem Jackiem Sasinem. Myślę jednak, że tak jak w przypadku pana Ardanowskiego, tak w przypadku Krzysztofa Jurgiela, to nie są w tej chwili inicjatywy, które mogą zamieszać po prawej stronie, stworzyć pewną nową jakość. Ich bunt jest pokłosiem konfliktów w lokalnych strukturach partii w przeszłości. Rola tych polityków jest zupełnie nieporównywalna do tego, jaką pozycję może mieć i jaką rolę odegrać prezydent Andrzej Duda.

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj212 Obserwuj notkę

Komentarze

Pokaż komentarze (212)

Inne tematy w dziale Społeczeństwo