Poseł KO Arkadiusz Myrcha na sali obrad Sejmu w Warszawie, fot. PAP/Tomasz Gzell
Poseł KO Arkadiusz Myrcha na sali obrad Sejmu w Warszawie, fot. PAP/Tomasz Gzell

Nie tylko Myrchowie. „Wszędzie są czarne owce, choć to określenie obraża owieczki”

Redakcja Redakcja Na weekend Obserwuj temat Obserwuj notkę 22
W każdej grupie społecznej, zawodowej, a nawet w szeroko rozumianej rodzinie jakaś tak zwana czarna owca się znajdzie. Przy czym jako zootechnik uważam, że to określenie nieco obraża te sympatyczne zwierzęta, zwłaszcza merynosa barwnego, wspaniałą polską rasę owiec. Jednak faktycznie coraz częściej w polityce widzę posłów, osoby, które powinny świecić przykładem pozostałej części naszego społeczeństwa, zachowanie, które parlamentarzystom nie przystoi. Czy to w sposobie wypowiadania się, zachowania, a również braku wstrzemięźliwości od tak zwanego wzbogacania się, często w sposób delikatnie mówiąc, nieładny. I widzę, że właściwie nie ma żadnych hamulców – mówi Salonowi 24 Eugeniusz Kłopotek, wieloletni poseł Polskiego Stronnictwa Ludowego, wójt gminy Warlubie w latach 2021-24, dziś radny powiatu tucholskiego.

Ostatnio w przestrzeni publicznej głośno było o małżeństwie poselskim Arkadiusza Myrchy i Kingi Gajewskiej. Media poinformowały, że oboje budują dom w podwarszawskim Błoniu, jednocześnie pobierają dwa dodatki za mieszkanie w Warszawie. Działanie, nawet jeśli zgodne z prawem, budzi kontrowersje. Małżeństwo polityków KO nie jest wyjątkiem. Kontrowersyjnych sytuacji wśród polskich polityków, z różnych partii, było więcej. Obok działań zgodnych z prawem, ale wątpliwych etycznie, były też działania na granicy prawa, jak nieprawidłowości przy kilometrówkach, a w sobotę sąd aresztował Janusza P. byłego posła, niegdyś lidera trzeciej siły Sejmie. Czy polscy politycy zatracili instynkt samozachowawczy, czy to media przesadnie nagłaśniają pewne historie?

Eugeniusz Kłopotek:
W każdej grupie społecznej, zawodowej, a nawet w szeroko rozumianej rodzinie, jakaś czarna owca się znajdzie. Przy czym jako zootechnik uważam, że to określenie nieco obraża te sympatyczne zwierzęta, zwłaszcza merynosa barwnego, wspaniałą polską rasę owiec. Jednak faktycznie coraz częściej w polityce widzę posłów, osoby, które powinny świecić przykładem pozostałej części naszego społeczeństwa, zachowanie, które parlamentarzystom nie przystoi. Czy to w sposobie wypowiadania się, zachowania, a również braku wstrzemięźliwości od tak zwanego wzbogacania się, często w sposób delikatnie mówiąc, nieładny. I widzę, że właściwie nie ma żadnych hamulców. Owszem znam pogląd, że przekrój parlamentu jest dokładnym przekrojem naszego społeczeństwa. Zawsze jednak uważałem, że jako politycy powinniśmy być jednak trochę powyżej średniej. No, ale co tu dużo mówić? Ludzie nas wybierają, a wiemy, że jak sobie pościelisz, tak się potem wyśpisz. I gdy mamy narzekać, to przede wszystkim najpierw miejmy pretensje do siebie, jako społeczeństwa.

Tylko trudno winić wyborcę za to, że jego wybraniec potem wynajmuje mieszkanie, choć mieszka blisko Warszawy, a inny zjeździ pół świata za służbowe pieniądze. Głosując nikt nie jest przecież jasnowidzem?

Tak, ale my bardzo często, kiedy podejmujemy decyzję o postawieniu krzyżyka przy jakimś nazwisku, nie kierujemy się  niestety zdrowym rozsądkiem, jak powinno być, ale jakimiś emocjami, nieraz nawet chwilowymi. A później narzekamy. Przede wszystkim jednak zawsze powtarzam, „głosuj na swego, a nie na obcego”. To znaczy, głosujmy na ludzi z naszego terytorium. Bo tego swojego jesteśmy w stanie spotkać na co dzień lub co tydzień, chociażby w niedzielę przed kościołem. Natomiast tego obcego to zobaczymy raz na parę lat, krótko przed kolejnymi wyborami, gdy będzie nam opowiadać piękne bajeczki. Wciskać kit. Wielu w te bajeczki wierzy, daje swój krzyżyk, a potem narzeka.



No tak, tylko takie podejście ma sens w mniejszych miejscowościach, gdzie mieszkańcy się znają. W Warszawie ludzie są anonimowi. Owszem, są dzielnice, gdzie są jakieś społeczności, ale na niektórych osiedlach ludzie nawet nie mówią sobie „dzień dobry”, tym bardziej trudno, by znali swoich polityków, czy tym bardziej patrzyli im na ręce?

Zgadzam się, jednak w przypadku większych miejscowości ta odpowiedzialność spada na polityka. Ja sam, jako poseł starałem się realizować, teraz robi to moja żona, dyżury poselskie, spotkania z ludźmi, przynajmniej jeden raz w roku w każdej gminie. W jej okręgu wyborczym, bydgoskim, są 54 gminy. W przypadku spotkań organizowanych raz w tygodniu wypada jedno spotkanie na gminę w siągu roku. Wiele daje rozmowa z samorządowcami, wójtami, burmistrzami, ale najważniejszy jest kontakt ze zwykłymi ludźmi. Bo bardzo często wyborcy mówią „no tak, przyjechał do nas, bo zbliżają się wybory”. Jeśli jednak ktoś jest aktywny, wychodzi do ludzi, nie traci kontaktu z rzeczywistością, rozumie wyborców. A oni się odwdzięczają, głosują na polityka, który jest aktywny, nie zamyka się. I kolejna bardzo ważna rzecz – jak już kogoś zapraszają do mediów, to niech zachowa w nich klasę. Koniec, kropka.

Z tą klasą to bywa różnie. W studiach telewizyjnych raczej pisowcy krzyczą na platformersów, platformersi na pisowców. I czy nie jest tak, że te rozmaite nadużycia wynikają z faktu, że rządzący są przekonani, że władzę mają na zawsze i nigdy jej nie stracą. A gdy władza się zmieni, przegrani są rozgoryczeni i wściekli, wygrani pałają rządzą zemsty i dotyczy to obu głównych partii. Czy widzi Pan szansę na przełamanie tego impasu?

Od wielu lat obserwujemy na naszej scenie politycznej walkę tzw. dwóch buldogów. Dwie główne partie są skazane na siebie, podtrzymują tę walkę, bo wiedzą, że dzięki temu zawsze te około 20-30 proc. poparcia dostaną jedni przeciw drugim. I obawiam się, że w najbliższych latach to się nie zmieni. Niestety będzie ten dominujący duopol i będzie reszta, dwie, może trzy mniejsze partie, mające poparcie kilku, maksymalnie kilkunastoprocentowe. Tak to w Polsce niestety wygląda.

Pojawiły się jednak doniesienia medialne, że PiS niedługo się rozpadnie. Nie liczy Pan na to, że PSL wskoczy na jego miejsce i przejmie konserwatywnych wyborców?

Absolutnie w to nie wierzę. Po pierwsze, nawet jeżeli Prawo i Sprawiedliwość miało się rozsypać, to i tak na jego gruzach powstanie nowa formacja, lub formacje. O innej nazwie, ale składające się w dużej mierze z tych samych ludzi. Nawet jak będzie to kilka ugrupowań, to prędzej czy później będą się do siebie zbliżały. Natomiast Polskie Stronnictwo Ludowe jest w sytuacji bardzo trudnej. Idziemy jako Trzecia Droga. Początkowo fajnie to szło do góry, sięgało kilkunastu procent, ale to jest sufit. Dalej jako sojusz z Polską 2050 nic nie osiągniemy. Mało tego, coraz częściej widać, że te różnice programowe, światopoglądowe pomiędzy dwoma partnerami, Polską 2050 i PSL zaczynają nam wzajemnie ciążyć. Dziś jesteśmy razem, ale nie wiem, czy dotrwamy do końca kadencji. Pytanie, czy dla Polskiego Stronnictwa Ludowego jako samodzielnej partii jest jeszcze szansa wybicia się, zdobycia poparcia rzędu tych 10-12 procent. Gdyby rzeczywiście prawica skupiona wokół PiS się rozsypała, to jakaś grupa, podkreślam część wyborców PiS, przejdzie do nas. By się tak jednak stało, musi być spełniony kluczowy warunek. Musimy iść samodzielnie, jako Polskie Stronnictwo Ludowe. Natomiast wątpię, że wyborcy ci przyjdą do Trzeciej Drogi.

na zdjęciu: Poseł KO Arkadiusz Myrcha na sali obrad Sejmu w Warszawie, fot. PAP/Tomasz Gzell

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj22 Obserwuj notkę

Komentarze

Pokaż komentarze (22)

Inne tematy w dziale Społeczeństwo