Zaangażowanie Amerykanów ma nieco inny charakter, jeśli chodzi o Ukrainę, inny, jeśli chodzi o Bliski Wschód. Jednak przedłużanie się konfliktu na Bliskim Wschodzie może się wiązać ze słabnącym poparciem wobec wspierania Ukrainy – mówi Salonowi 24 Dariusz Rosati, były minister spraw zagranicznych, Platforma Obywatelska.
Docierają do nas niepokojące doniesienia z Bliskiego Wschodu. Izrael zaatakował Hezbollah w Libanie i Syrii, w odpowiedzi Iran wystrzelił rakiety w kierunku Izraela, którego siły wkroczyły do Libanu. Ajatollah Ali Chamenei zapowiedział „zniszczenie USA w imię islamu”. Czy faktycznie możemy się bać wojny na bardzo dużą skalę, czy też jest to jedynie ostra retoryka?
Dariusz Rosati: I tak, i nie. Oczywiście jest ogromne ryzyko eskalacji. Trzeba mieć świadomość, że mamy do czynienia z czymś bardzo poważnym. Walką na dwóch frontach, zarówno w Gazie, jak i w Libanie, dodatkowo z otwartą konfrontacją z Iranem. To jest największy kryzys militarny w tym rejonie świata od kilkudziesięciu lat. Także trzeba mieć tego świadomość. Stąd też apele z różnych stron o powstrzymanie się od dalszych działań wojennych, wycofanie się i zawieszenie broni. Sytuacja jest więc bardzo poważna. Myślę jednak, że mimo wszystko nie dojdzie do jakiegoś dalszego wzrostu napięcia i rozszerzenia tej skali działań wojskowych.
Obserwując to, co się dzieje, trudno jednak znaleźć jakiekolwiek powody do optymizmu?
Iran dokonał ataku na Izrael w odwecie za atak na Hezbollah i następnie zabicie przywódców Hezbollahu. Iran jako promotor, protektor i patron tego ruchu musiał zareagować. W związku z tym zresztą zapowiadał, że zareaguje i wydaje mi się, że właściwie ta reakcja Teheranu, na tym się kończy. I mimo tej bardzo wojowniczej retoryki z obu stron, dalszych ataków ze strony Iranu bym się nie spodziewał. Dlatego, że wtedy Izrael musiałby też zareagować, a kraj ten już pokazał, że ma możliwości techniczne, żeby uderzać, i to dość precyzyjnie, w terytorium Iranu. Więc ja myślę, że Iran nie jest jeszcze gotowy na otwarty konflikt, zresztą też nie ma tam zgody wewnętrznie na jakąś dalszą ostrą konfrontację. Więc o ile to się jakoś tak nie wymknie spod kontroli i jacyś radykałowie nie przejmą sterów polityki w Iranie, to właściwie po tej wymianie ciosów, którą obserwujemy, będzie jeszcze czas na bardzo ostrą retorykę, właśnie takie straszenie Stanów Zjednoczonych, żeby się nie włączały, po czym nastąpi stopniowe uspokojenie sytuacji. Zresztą te pogróżki wobec USA nie mają żadnego znaczenia.
Dlaczego?
Dlatego, że jak Izrael będzie zaatakowany, to Stany Zjednoczone się włączą i to na dużą skalę. A w tej chwili na pewno nie przyłączą się do żadnego z izraelskich ataków, to nie wchodzi w rachubę. W związku z tym wydaje mi się, że ta najostrzejsza faza konfliktu jest za nami. Napięcie będzie się utrzymywać, wzajemne ataki retoryczne, polityczne. Izrael będzie kontynuował działania w Libanie Południowym. Prawdopodobnie jednak na mniejszą skalę. On już osiągnął swoje krótkookresowe cele.
A czy rzeczywiście przez zaangażowanie na Bliskim Wschodzie Amerykanie mogą mocniej zaangażować się tam niż na zagrożeniu rosyjskim i ochronnie wschodniej flanki NATO, w tym Polski?
To nie jest coś, co można rozpatrywać w kategorii „albo albo”. Zaangażowanie Amerykanów ma nieco inny charakter, jeśli chodzi o Ukrainę, inny, jeśli chodzi o Bliski Wschód. Tam są obecne wojska amerykańskie, tzn. flota amerykańska, która może się włączyć ewentualnie do działań, gdyby Izrael został zaatakowany na większą skalę.
Właśnie został zaatakowany…
Jak powiedziałem, chodzi o atak na dużą skalę. Same ataki rakietowe, z którymi mieliśmy ostatnio do czynienia, mają charakter bardziej symboliczny, są rodzajem demonstracji. Iran po prostu nie mógł nie reagować, bo by się skompromitował w świecie państw muzułmańskich. Jednak pod względem militarnym te ataki są w dużym stopniu neutralizowane przez Izrael. Natomiast jeśli chodzi o Ukrainę, wsparcie ze strony Amerykanów polega na dostarczaniu broni, co z zaangażowaniem na Bliskim Wschodzie w krótkiej perspektywie nie koliduje. Natomiast na dłuższą metę utrzymywanie się napięcia na Bliskim Wschodzie na pewno będzie przykuwać uwagę Amerykanów i pamiętajmy, że zwolenników obrony Izraela jest zapewne w Stanach Zjednoczonych więcej, niż sojuszników Ukrainy. Więc w przyszłości, przedłużanie się konfliktu na Bliskim Wschodzie może się wiązać ze słabnącym poparciem wobec wspierania Ukrainy. Aby tak się stało, napięta sytuacja na Bliskim Wschodzie musiałaby się utrzymywać naprawdę długo i musiałoby to wymagać od Stanów Zjednoczonych z kolei utrzymywania tam w pogotowiu dużych sił i środków. W dalszej perspektywie bardziej niebezpieczne dla zaangażowania Stanów Zjednoczonych w Europie i naszej części kontynentu jest teatr w Pacyfiku i konfrontacja strategiczna z Chinami. No ale na razie to jest w pewnym zawieszeniu.
Inne tematy w dziale Polityka