Jaki jest związek tegorocznej powodzi, odwołaniem wiceprezydenta Warszawy, wyborami na prezydenta RP oraz wewnętrznymi przepychankami w Platformie Obywatelskiej? Mocniejszy, niż wydaje się to na pierwszy rzut oka.
Do niedawna oczywiste było, że kandydatem Koalicji Obywatelskiej na prezydenta Polski będzie Rafał Trzaskowski. Znakomity wynik w 2020 roku, europejski sznyt, wiarygodność wobec sporej części mediów i środowisk liberalnych. Wydawało się, że to kandydat idealny.
Ale jak się okazało: nie dla wszystkich, a z pewnością nie dla Donalda Tuska i jego otoczenia. Tajemnicą poliszynela jest, że powrót Tuska do krajowej polityki nie wywołał entuzjazmu u Trzaskowskiego, o którym mówiło się, że szykował się do przejęcia władzy w partii (również dzięki pomocy projektu Campus Polska). Ale jego szykowanie było na tyle powolne i niezdecydowane, że powracający Donald Tusk bez żadnego wysiłku pokrzyżował te plany. Między politykami nie doszło nawet do konfrontacji: Tusk szybko okazał się politycznym samcem alfa. Trzaskowski pozostał w cieniu.
Donald Tusk nie zapomina i wie, że gdy ktoś raz spróbuje wzniecić rewolucję – będzie próbował zrobić to ponownie. A okazja ju temu nadarzy się przecież już niebawem.
Wizja Rafała Trzaskowskiego tryumfującego i budującego poparcie całej KO w wyborach prezydenckich to śmiertelne zagrożenie dla obozu Tuska rządzącego partią i szykującego się do rozgrywki o Platformę Obywatelską, która musi odbyć się najpóźniej jesienią przyszłego roku. Zaraz po wyborach prezydenckich. Tusk i jego otoczenie nie mogą sobie na to pozwolić.
Drużyna Trzaskowskiego
Tym bardziej, że Rafał Trzaskowski od dłuższego czasu buduje swoją niezależność względem partii: popatrzmy na wspomniany wyżej Campus Polska, który jest organizowany poza strukturami partii. Później doszła do tego budowa ruchu „Tak dla Polski”, który połączył grono mniej lub bardziej skonfliktowanych skonfliktowanych z Tuskiem samorządowców, z Jackiem Karnowskim, byłym prezydentem Sopotu na czele.
Na Dolnym Śląsku w tę inicjatywę zaangażował się Roman Szełemej (prezydent Wałbrzycha), Jacek Sutryk (Wrocławia), czy Jerzy Łużniak (Jelenia Góra).
Ostatnim ruchem wskazującym próby wybicia Trzaskowskiego na na niepodległość było nagłe zwolnienie Tomasza Bratka z funkcji wiceprezydenta Warszawy.
Ruch ten przez sporą grupę komentatorów i polityków został oceniony jednoznacznie: jako wypowiedzenie porozumienia między Rafałem Trzaskowskim a partią. Bratek bowiem był człowiekiem Marcina Kierwińskiego, którego wpływy zaczęły topnieć po pamiętnej aferze z systemem nagłośnieniowym w trakcie kampanii do europarlamentu. Stopniały do tego stopnia, że podważano jego rolę jako sekretarza generalnego partii. Kuluary huczały, że jego miejsce miała zająć Aleksandra Gajewska lub Monika Wielichowska. Kierwiński ostatecznie stanowisko zachował, ale mogły mu w tym pomóc bieżące wypadki.
Dość, że Trzaskowski w miejsce zdymisjonowanego człowieka Platformy wstawił swojego szkolnego kolegę i lojalnego współpracownika – w ten sposób łatwiej tworzyć tak potrzebne mu struktury. Rafał Trzaskowski wzmacnia więc swoją pozycję.
Prezydent Tusk?
Dlatego w kręgach wokół PO coraz szerzej mówi się: kierownik wchodzi do gry o pałac. „Kierownik” czyli Donald Tusk. I są już tego efekty: premier latem rozpoczął wykonywanie gestów, które można było interpretować jako wstęp do kampanii na prezydenta. Mimo kłopotów, które to generuje pozostaje jedynym prawdziwym rzecznikiem rządu, dzieli, rządzi, rozwiązuje problemy wizerunkowe.
Najpierw publicznie ściął głowę wiceministrowi sprawiedliwości Bartłomiejowi Ciążyńskiemu za szereg kompromitacji, wpisujących się w strategię osłabiania Lewicy. Później ewidentnie wtrącił się w politykę warszawskiego magistratu i poinformował, że „podjął decyzję o przekazaniu 100 mln zł na rozbudowę Muzeum Powstania Warszawskiego”.
Wszelkie dyskusje lub spekulacje o kandydowaniu ucina, jednak jego bliski współpracownik, Radosław Sikorski osłabia pozycję Rafała Trzaskowskiego jako oczywistego kandydata sugerując, że „w przedwojennych czasach prezydentem powinien być ktoś, kto się zna na bezpieczeństwie”. Większość mediów interpretowała to jako próbę „zwodowania” własnej kandydatury, jednak trzeba pamiętać, że Sikorski jako polityk bez własnego zaplecza zmuszony jest do lojalnej i bardzo bliskiej politycznej współpracy z szefem rządu i partii w jednej osobie.
Ale apogeum kampanii zobaczyliśmy w trakcie transmitowanych na żywo powodziowych sztabów kryzysowych, w których Donald Tusk przejął kierowanie całą akcją, w nieco wschodnim stylu rugał niekompetencję urzędników i kompletnie zmarginalizował rolę samorządowców. Jacka Sutryka wprost upokorzył za wpadkę z powielaniem fejkowej informacji o przerwaniu tamy w Mietkowie i błędami w komunikacji z mieszkańcami. Prezydent Wrocławia wyraźnie kontrastował tu ze sprawnie działającym zarządzaniem kryzysowym wojewody Macieja Awiżenia. Tajemnicą poliszynela jest również, że po wyłączeniu kamer na feralnym sztabie kryzysowym szef rządu w brutalnych słowach zrugał Jacka Sutryka przy świadkach.
Czy chodziło tylko o nieudolność i kompromitacje w trakcie akcji przeciwpowodziowej? Jak można się domyślać: niekonicznie.
Drużyna Tuska: powrót Kierwińskiego
Po pierwsze– Tusk pamięta jak na powodzi zbudował się Bogdan Zdrojewski, który jako jeden z nielicznych sprzeciwił się „kierownikowi”: w 2005 roku stanął z nim w szranki o funkcję przewodniczącego klubu parlamentarnego PO i wygrał. Takich spraw Tusk oczywiście nie zapomina i wyciąga wnioski. Po drugie Jacek Sutryk rozpoczął budowanie zaplecza dla kampanii prezydenckiej i partyjnej Rafała Trzaskowskiego. Latem media donosiły, że zdobył pierwsze przyczółki w PO, zapisując tam swoje najbliższe urzędowe otoczenie. Nota bene – wszyscy oni są jak Jacek Sutryk absolwentami Collegium Humanum, a za ich studia zapłacili wrocławscy podatnicy.
W partii trwa więc przepychanka o to, kto zajmie pole position w walce o pałac prezydencki. By zrównoważyć rosnącą pozycję Rafała Trzaskowskiego ekipa Tuska musi budować własne struktury, a Dolny Śląsk, Opolszczyzna czy Śląsk to wyborczo kluczowe regiony.
Dlatego Tusk musi mieć pewność, że na tym terenie będzie miał struktury grające wraz z nim do jednej bramki. I to dlatego powstała koncepcja z powrotem Marcina Kierwińskiego. Jaką obietnicę musiał usłyszeć mazowiecki polityk, by pozostawić pięcioletnią perspektywę sowitych dochodów w trakcie właśnie rozpoczętej kadencji w Parlamencie Europejskim? Z całą pewnością Kierwiński jest człowiekiem, który rozumie politykę i nie rzuciłby się na byle co. Z pewnością po problemach Moniki Wielichowskiej ustały również plotki o zmianie na stanowisku sekretarza generalnego PO.
Dość, że to on będzie człowiekiem rozdającym olbrzymie pieniądze mieszkańcom, przedsiębiorcom i samorządowcom w kluczowych regionach i to on zadba o polityczną pozycję pryncypała, któremu zawdzięcza swoją pozycję. Odbierze narzędzia do budowania pozycji politycznej ministrom i samorządowcom, którzy mogliby poprzeć Rafała Trzaskowskiego, kandydata Lewicy, PSL lub Polski 2050.
Duet Kierwiński - Jaros: podwójne zmartwychwstanie
Michał Jaros to polityk, którego wielu już kładło do grobu, a czasami nawet kładł się do niego sam. Najpierw w 2018, gdy na prezydenta Wrocławia nie poparła go własna partia, później gdy wbrew Tuskowi (co nigdy nie zostało mu zapomniane) stanął w szranki o funkcję szefa PO przeciwko Romanowi Szełemejowi i wygrał, następnie w 2024 gdy kolejno poniósł porażkę w grze o prezydenta Wrocławia, marszałka województwa dolnośląskiego (co obiecywał mu publicznie Rafał Trzaskowski) czy nawet gdy jego kandydat przegrał wybory na przewodniczącego Rady Miejskiej Wrocławia. Atmosfery nie poprawił bałagan w umowach koalicyjnych z Jackiem Sutrykiem, bo swoją podpisały władze regionalne PO, gdzie rządzi Jaros, a inną władze powiatowe, gdzie rządzi Renata Granowska. Sprawczość pokazały wtedy struktury powiatowe, bo bez zatwierdzenia przez władze wojewódzkie wybrały swoich wiceprezydentów, czyli Renatę Granowską i Michała Młyńczaka.
Nic dziwnego, że krążyły plotki o rychłym politycznym końcu Michała Jarosa, którego miejsce miało zająć stronnictwo Granowskiej, Zdrojewskiego, Szełemeja i Tomasza Siemoniaka, we współpracy z Jackiem Sutrykiem. Ten ostatni miał oddać bardzo dużo miejsca w realnym rządzeniu miastem Renacie Granowskiej, powołał ją nawet na funkcję pierwszej wiceprezydentki. To ważne, bo w przypadku opróżnienia urzędu to ona przejmuje realne zarządzenie miastem. A opróżnienie urzędu może być realne: obecna kadencja na funkcji Prezydenta Wrocławia jest dla Jacka Sutryka ostatnią. W 2029 roku będzie jeszcze młody i nie kryje swoich politycznych aspiracji. Rządząca ekipa Granowskiej miała obiecać mu otwarcie drogi do kariery w polityce ogólnopolskiej.
Jednak powódź pokrzyżowała te plany. Jacek Sutryk miał być przyjęty do PO już we wrześniu tego roku, jednak Renata Granowska, po kompromitacjach prezydenta Wrocławia odwołała planowane posiedzenie miejskich struktur partii na których prezydent miał stać się członkiem PO, a niesmaku nie zatarła wiernopoddańcza – i przez to śmieszna - nadzwyczajna sesja rady miejskiej, na której wszyscy czapkowali bohatersko walczącemu Sutrykowi. Nie pomogło również wsparcie Rafała Trzaskowskiego, również doświadczonego w w temacie powodziowym, ale związanego z fekaliami, gdzie cała Polska mogła obserwować jak nie radził sobie z awarią oczyszczalni ścieków i tygodniami zatruwał wody Wisły.
Jednak nie tylko członkostwo w PO jest na stole. Wiceszefem sejmowej komisji ds. ustawodawstwa okołopowodziowego z nadania partii Tuska został Michał Jaros, którego bliskie relacje z Kierwińskim nie są tajemnicą. Panowie są politykami tej samej generacji i obaj mają do ugrania swoje kolejne polityczne życie, bo po wyborach prezydenckich rozpoczną się te wewnątrz PO. A to dla Jarosa i Kierwińskiego gra o wszystko.
Warto obserwować jak rywalizacja na linii Trzaskowski - Tusk będzie się rozwijał. A Dolny Śląsk z pewnością będzie jedną jego z najważniejszych aren.
Fot. Donald Tusk/Rafał Trzaskowski/PAP
Marcin Torz
Inne tematy w dziale Polityka