Bardzo trudno jest w sposób popularny, upraszczający odpowiedzieć na pytanie o psychologiczne skutki powodzi. Bez wątpienia dla większości ludzi jest to doświadczenie znaczące. Przez niektórych może być jednak twórczo przetrawione i okazać się hartujące. A jeżeli ktoś był nieprzygotowany, a co gorsza na doświadczenie powodzi nałożyły się inne wstrząsy, straty, bezradności, przypadki życiowe, które przeszedł, to może nastąpić u niego tak zwana restymulacja traumy. I ta osoba może przeżywać tę sytuację dużo gorzej – mówi Salonowi 24 Jacek Santorski, psycholog.
Południe Polski nawiedziła katastrofalna powódź. Jednak w jej trakcie wszyscy skupiali się na ratowaniu siebie, problemie. Potem przychodzi czas, w którym trzeba się z tym zmierzyć. Dojść do siebie, odbudować dom, liczyć straty. Jak taki kataklizm oddziałuje na psychikę człowieka, który przeszedł taką traumę powodziową i ile miesięcy trwa dochodzenie do siebie?
Jacek Santorski: Ludzie mają różne zasoby odporności i różne style reagowania. Dla niektórych jest to doświadczenie wręcz wzmacniające, hartujące. Dotyczy to zwłaszcza tych, którzy ratowali nie tylko siebie, ale mieli przy okazji albo sposobność, albo impuls, żeby pomagać innym. Wtedy jest to doświadczenie bardzo budujące. To może dokonywać trwałe przewartościowanie czyjegoś życia, zmianę nastawienia, by już dalej być w takim nurcie, w którym radzę sobie, ale jestem w stanie też nieść pomoc innym. Są też jednak osoby, które mogą po takim bardzo dużym, rozpaczliwym wysiłku być zmęczone i wchodzić w taką fazę stresu, która jest fazą wyczerpania.
Przez jakiś czas może to być rodzaj depresji, jakiejś apatii, aby potem jakoś stopniowo to opracować i się pozbierać. Więc to jest temat na bardziej zaawansowaną dyskusję naukową, na pewno znacznie obszerniejszą niż wypowiedź publicystyczna, czy wywiad prasowy. Mogę jedynie podkreślić, że są różne style, różne rodzaje reakcji na taki wstrząs. I są też potem różne scenariusze radzenia sobie z traumą. To jest też w dużym stopniu zależne od tego, czy i w jakim stopniu ktoś był na to gotowy.
No właśnie, czy tu nie jest rola państwa, instytucji, by ludzi odpowiednio przygotować do różnych sytuacji, katastrof naturalnych, kataklizmów?
Są kraje, które mają bardzo dużo katastrof i wyciągają z tego wnioski. Na przykład w Japonii już w szkołach dzieci się uczą tego, jak reagować i jak się odpowiednio się zachowywać w sytuacji trzęsienia ziemi, tsunami, czy jeszcze innych sytuacjach. I te sytuacje są jakoś przetrenowane. Tutaj też dla niektórych to może być kolejne doświadczenie, tak jakby już mieli jakieś symulacje rzeczywistości za sobą. Dla niektórych będzie to doświadczenie zupełnie nowe. Indywidualne reakcje są bardzo różne. Co więcej. Nawet klasyczne koncepcje psychologiczne, które były przyjmowane przez psychologię kliniczną, społeczną kilkanaście czy więcej lat temu, dziś już podlegają weryfikacji. Chociażby teoria o tym, że jest proces żałoby. W obliczu straty czy zagrożenia, najpierw jest zaprzeczanie, potem gniew, potem depresja, potem traktowanie tego zadaniowo, proces wychodzenia z tego.
I chyba w tej kwestii niewiele się zmieniło?
Dziś psychologia uznaje, że owszem, te etapy żałoby każdy przechodzi, ale w różnej kolejności. Podważono to, że wszyscy przychodzą żałobę identycznie, w takiej samej postaci. Podobnie jest tutaj. Dlatego bardzo trudno jest w sposób popularny, upraszczający odpowiedzieć na pytanie o psychologiczne skutki powodzi. Bez wątpienia dla większości ludzi jest to doświadczenie znaczące. Przez niektórych może być jednak twórczo przetrawione i może się okazać hartujące. A jeżeli ktoś był nieprzygotowany, a co gorsza na doświadczenie powodzi nałożyły się inne wstrząsy, inne straty, inne bezradności, inne przypadki losowe, czy życiowe, które przeszedł, to może nastąpić u niego tak zwana restymulacja traumy. I ta osoba może być w znacznie słabszej formie, przeżywać tę sytuację dużo gorzej.
Wspomniał Pan o dzieciach, o nauce i przygotowywaniu ich na różne sytuacje. Po ostatniej powodzi też mówi się o pomocy dla uczniów itd. Tylko jest pytanie, czy paradoksalnie dzieci nie znoszą takich sytuacji lepiej niż dorośli. Są relacje z II wojny światowej, gdzie dzieci, póki bezpośrednio nie zetknęły się z brutalnością okupantów, traktowały to, co się dzieje jako rodzaj przygodowego filmu. Więc z jednej strony najmłodsi są bardziej może wrażliwi, ale też nie mają do końca świadomości, co się naprawdę dzieje. Czy dzięki temu mogą paradoksalnie taką powodziową traumę znieść lepiej niż dorośli, którzy stracili dorobek życia?
W pewnym sensie tak. Jednak z drugiej strony dzieci powinny być urealniane. Żeby z jednej strony wiedziały, z czym dana sytuacja się wiąże, czym grozi, z drugiej, żeby nie traciły nadziei, miały świadomość, że z pewnych sytuacji można wyjść. Nieraz mówi się o zagrożeniu ze strony gier komputerowych. I nie chodzi nawet o ich brutalność, ale o scenariusze, w których ktoś ma na przykład wiele żyć. Takie nierealistyczne scenariusze, happy endy w gruncie rzeczy wyrządzają więcej szkody, niż przynoszą korzyści.
W przypadku powodzi należy więc powiedzieć dziecku o realnym zagrożeniu, pokazując jednocześnie sposoby wyjścia z sytuacji.Taki element urealniania jest jednak bardzo potrzebny. Sytuacja, taka jak powódź, to nie jest przestrzeń do opowiadania bajek. Oczywiście wiele zależy od wieku dziecka. Czy ono ma dwa lata, trzy, czy trzynaście. W pewnym momencie jednak bajka przestaje być najlepszą odpowiedzią i najlepszą terapią na taką sytuację.
Już nieco poza tematem powodzi, dawniej było naturalne, że w domach osób, które zmarły wystawiało się trumnę z nieboszczykiem. Sąsiedzi, rodzina, znajomi żegnali tego człowieka. Dzieci w tym uczestniczyły i to było naturalne. Dziś wiele osób nawet nie bierze dzieci na pogrzeb babci, czy dziadka, żeby maluchowi nie dokładać stresu?
W naturalnych społecznościach była może taka bardziej pierwotna, ale jednak rytualizacja takich sytuacji. Rytualizacja narodzin, małżeństwa, wspierania, ale też rytualizacja radzenia sobie ze stratą. Można powiedzieć, że to źródła w pewnym sensie ludowe. Nie można trzymać się tylko medycyny ludowej, ale jeśli jakieś metody nie zaprzeczają, ale są wsparciem tych naukowych, można je stosować. Tak samo różne zwyczaje, które służyły przepłakaniu, strat i żałoby, wszelkie rytuały – płaczki, czuwanie przy osobie zmarłej, miały jakiś swój sens psychologiczny i metafizyczny, chociaż nadawano temu też znaczenie religijne. Było też jednak w pewnym sensie bliżej natury. Bliżej natury była kultura, a dziś mamy pewną dysocjację pomiędzy kulturą i naturą.
Fot. Krosno Odrzańskie/PAP/Lech Muszyński
Inne tematy w dziale Społeczeństwo