Mateusz Morawiecki może opuścić PiS i pójść swoją drogą – twierdzi otoczenie byłego premiera. W tle jest afera związana z Rządową Agencją Rezerw Strategicznych. - Morawiecki czuje się zdradzony. Uważa, że ludzie Mariusza Kamińskiego polowali na niego i wyłożyli Platformie materiały na tacy – mówi jeden z rozmówców SALON24. O sprawie pisze Mariusz Kowalewski.
– Mateusz się połapał, że najważniejsze osoby w PiS polowały na niego i na jego ludzi. Niby coś tam wiedział, ale ostatecznie dotarło do niego, co się działo, kiedy prokuratura wystąpiła z listem gończym za Michałem K. – mówi nam osoba dobrze zorientowana w otoczeniu byłego premiera. – W rozmowach ze swoimi ludźmi powtarza, że Mario Kamiński na niego polował przy użyciu CBA i robił to za zgodą Jarosława Kaczyńskiego.
Nie da się ukryć, że Mateusz Morawiecki ostatnimi czasy odsunął się od decydentów PiS. Niby wciąż jest wiceszefem partii, ale coraz dalej mu do Jarosława Kaczyńskiego. Dawne złote dziecko i nadzieja na europejskie otwarcie dla PiS powoli zaczyna wędrować własną drogą. Wydarzenia związane z jego bliskim współpracownikiem Michałem K. sprawiły, że Morawiecki zaczął sondować możliwość odejścia z PiS. – Rozmawia o tym ze swoim najbliższym otoczeniem. Informacje, które kiedyś już się pojawiły, że odjedzie i założy z Andrzejem Dudą nową formację, nie są wyssane z palca. To wygląda jak wyczekiwanie na dobry moment, by powiedzieć wychodzę – mówi nam osoba związana z otoczeniem Mateusza Morawieckiego.
– Strachy na lachy. Gdzie pójdzie? Już byli tacy, co odchodzili z PiS, a później wracali z podkulonym ogonem. Przykładem niech będą Zbigniew Ziobro czy Jacek Kurski – komentuje polityk PiS.
Ambicja - zmiana prawicy
Morawiecki w prywatnych rozmowach nie ukrywa, że chciałby być kandydatem PiS na prezydenta Polski. Pieniądze, które wydaje na kampanię w social-mediach mają utrzymać go na powierzchni jednego z najbardziej rozpoznawalnych polityków obozu zjednoczonej prawicy. Szkopuł w tym, że Morawieckiego nie trawi jądro PiS, czyli zakon PC, który uważa go wręcz za wrogie ciało.
Tak było niemal przez całe rządy zjednoczonej prawicy. Niemal od samego początku, kiedy Morawiecki pojawił się w Alejach Ujazdowskich, był zwalczany przez starych, najwierniejszych kompanów Jarosława Kaczyńskiego. I to paradoksalnie sprawiało, że był nietykalny. Jarosławowi Kaczyńskiemu podobało się, że Morawiecki nie ma wpływów w partii, nie jest w stanie zbudować własnej koterii i musi wisieć na łasce lub niełasce samego prezesa.
Ale im dłużej rządził PiS, tym bardziej gubił się Kaczyński. Morawiecki zaczął go powoli ogrywać. Z miesiąca na miesiąc zaczął przeciągać na swoją stronę młodych, ale przede wszystkim wykształconych polityków PiS. Szybko zbudował swoją małą frakcję, którą wykorzystał w tegorocznych wyborach parlamentarnych.
– Nawet sam Jarosław docenił spryt w jaki sposób Morawiecki próbuje budować swoją pozycję wewnątrz partii. Pozwolił wciągnąć swoich ludzi na wydawało się miejsca niebiorące w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Następnie osobiście zaangażował się w ich kampanię i wygrał. Jego ludzie są dziś w Brukseli, a prezesa ludzie siedzą w Polsce – opisuje polityk PiS. – Jeśli Jarosław Kaczyński myślał, że Mateusz nie ma swojej frakcji, to od czasów wyborów do Parlamentu Europejskiego wie, że się mylił.
A było tak. Waldemar Buda z piątego miejsca na liście w okręgu 6, obejmującym województwo łódzkie, zdobył więcej głosów niż pierwszy Witold Waszczykowski, druga Joanna Lichocka, czy czwarty na liście i z czwartym wynikiem były minister rolnictwa Robert Telus. Najlepsze było jednak to, że były minister inwestycji i rozwoju zdobył więcej głosów, niż ci wszyscy kandydaci razem wzięci.
W Gdańsku były rzecznik rządu Piotr Muller z czwartego miejsca przeskoczył faworytę Jarosława Kaczyńskiego Annę Fotygę. Człowiek Morawieckiego zdystansował też Marcina Horałę, Jarosława Sellina i Kazimierza Smolińskiego.
Z kolei Michał Dworczyk z trzeciego miejsca wyprzedził na Dolnym Śląsku Annę Zalewską i Beatę Kempę.
Kiedy Jarosław Kaczyński się połapał, jak został ograny przez człowieka, którego sam wymyślił i wprowadził do PiS, po prostu się wściekł. Na reakcję było jednak za późno.
Pomimo wszystko Kaczyński nadal ufa Morawieckiemu
Przed przyszłorocznymi wyborami prezydenckimi w PiS trwają usilne poszukiwania nowego Andrzeja Dudy. Jedną z takich osób miał być Tomasz Bocheński, były kandydat partii Jarosława Kaczyńskiego na prezydenta Warszawy. Ale im dalej od wyborów samorządowych, tym bardziej blaknie jego gwiazda.
Swojej szansy w wyścigu o Belweder upatrywał też Morawiecki. Plany te jednak przeciął sam Kaczyński.
– Mateusz Morawiecki jest obciążony pełnieniem funkcji premiera i podejmowaniem trudnych decyzji. To powoduje, że ma pewne wejście do drugiej tury, ale zwycięstwo w niej byłoby wynikiem jakiegoś cudu – oznajmił szef PiS.
Zdaniem mediów tą wypowiedzią Kaczyński ostatecznie pogrzebał plany Morawieckiego. Zresztą widać to w ostatnich dniach. Twarzą PiS podczas konferencji prasowych krytykujących działania rządu podczas powodzi jest Mariusz Błaszczak. Morawiecki, jeśli się pojawia, to na własnych filmach. Nie jest jednak twarzą PiS w krytykowaniu rządu.
– Mateusz ma swoje ambicje. Chce grać o najwyższy stawkę, ale w PiS ma obecnie więcej wrogów niż przyjaciół – mówi nam nasz rozmówca z PiS.
Obcy wśród wilków
Mateusz Morawiecki od samego początku swojej przygody z PiS był uważany za niepasujący element układanki. Kiedy jesienią 2015 roku został ministrem rozwoju, starzy politycy PiS przełknęli tę decyzję jako fanaberię szefa. Były bankster dostał resort, na którym de facto nie znał się PiS. Miał dla partii przygotować program gospodarczy, który przekona do ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego biznes. Morawiecki dużo mówił i dużo obiecał. Ale finał jego planowania był taki, jak finał Izery, czyli pierwszego polskiego auta elektrycznego. Do dziś się o niej mówi i nadal jej nie ma.
Kiedy w 2017 roku Kaczyński postanowił dokonać roszady na stanowisku premiera i Beatę Szydło zastąpił Morawieckim, w starym PiS zapaliły się czerwone lampki. Od tego czasu Morawiecki miał więcej wrogów niż przyjaciół. Spiskował przeciwko niemu Jacek Kurski, wszechwładny prezes TVP, ale też Mariusz Kamiński, szef służb. Na obu z kolei dybał Morawiecki. O ile wygrał z Kurskim, o tyle nigdy nie udało mu się usunąć Kamińskiego. Najbliższy tego celu Morawiecki był w 2018 roku. Ale na odwołanie Kamińskiego nie zgodził się Kaczyński. Szef MSWiA w czasach PiS szybko zawarł porozumienie z innym wrogiem Morawieckiego, Zbigniewem Ziobrą. Podległe im służby szukały haków na ludzi Morawieckiego. Tak rozpoczęło się śledztwo w sprawie Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych. Nie chodziło w nim o polowanie na przestępców. – Oni polowali na Morawieckiego. Dowody zostawili następcom i teraz mogą mówić, że to nie my tylko Platforma – opisuje rozmówca SALON24.
Mariusz Kowalewski
Fot. Mateusz Morawiecki na jednym z paneli Krynica Forum 2024. Źródło: PAP
Czytaj dalej:
Inne tematy w dziale Polityka