fot. Canva
fot. Canva

Ustawa o sygnalistach. Dyrektywa w praktyce może się okazać martwa [WYWIAD]

Redakcja Redakcja Prawo Obserwuj temat Obserwuj notkę 15
Sama dyrektywa o sygnalistach jest słuszna i potrzebna, ale otwarte pozostaje pytanie, czy niedawno przyjęte przepisy faktycznie będą chronić osoby zgłaszające nieprawidłowości – mówi Salonowi 24 Piotr Szumlewicz, przewodniczący Związku Zawodowego Związkowa Alternatywa.

Wchodzi w życie ustawa o sygnalistach. Jak Pan ją ocenia?

Piotr Szumlewicz: Przede wszystkim, to jest dyrektywa unijna, w związku z tym musieliśmy ją wdrożyć pod groźbą kar. Nie było wyjścia, ale moim zdaniem to jest bardzo dobry pomysł, dlatego że w polskim życiu publicznym jest bardzo wiele patologii i ludzie boją się o tych patologiach mówić.

Niektórzy nazywają to jednak usankcjonowanym donosicielstwem?

Moim zdaniem wskazywanie na patologie, szczególnie w instytucjach państwowych, w spółkach Skarbu Państwa czy instytucjach samorządowych, jest czymś jak najbardziej pozytywnym. To jest wręcz wyraz troski o naszą ojczyznę, pewna forma patriotyzmu, więc ochrona ludzi, którzy wskazują nieprawidłowości w życiu publicznym, jest rzeczą pożądaną. Niestety jednak mam wrażenie, że rząd wdrożył tę ustawę, bo musiał. Zrobił to szybko, ponieważ bał się kar ze strony Unii Europejskiej, natomiast praktyce te przepisy mogą okazać się martwe.

Dlaczego?

Z ustawy wynika, że wdrożono główne zasady ustawy o sygnalistach, która była rekomendowana przez Unię Europejską. Natomiast polskie władze nie przekazały stosownych środków na wdrożenie dyrektywy i nie stworzono instytucji, która miałaby się zajmować profesjonalną obsługą sygnalistów. Boję się, że w praktyce pojawi się bardzo dużo poważnych doniesień o nieprawidłowościach na wielu obszarach, natomiast proces weryfikacji, czy te skargi są wiarygodne, czy dotyczą czegoś poważnego, będzie trwał latami. W mojej działce związkowej była duża dyskusja o tym, czy dyrektywa o sygnalistach powinna objąć rynek pracy. W końcu tak się nie stało, co wywołało wrogie reakcje dużej części związków zawodowych. Osobiście podchodziłem do tej sprawy z większym dystansem, bo uważam, że nawet jeżeli ustawa objęłaby rynek pracy, to nie byłoby instrumentów na rzecz ochrony sygnalistów z tego obszaru. W ustawie jest zapis, że wszystkie zgłoszenia zewnętrzne sygnalistów ma obsługiwać Rzecznik Praw Obywatelskich.


Instytucji, która cieszy się raczej autorytetem...

Przede wszystkim warto przypomnieć, że Rzecznik Praw Obywatelskich jest stosunkowo małą instytucją, już teraz niedofinansowaną. I przyznam szczerze, że trochę sobie nie wyobrażam, jak Rzecznik Praw Obywatelskich ma poza swoją bieżącą działalnością obsługiwać setki zgłoszeń, a odnośnie do rynku pracy byłyby ich tysiące miesięcznie. Codziennie słyszę o kilku przypadkach różnego rodzaju patologii, więc jakby to wszystko miało iść do Rzecznika Praw Obywatelskich i on miałby sprawdzać np. 200 tysięcy spraw rocznie, to nie widzę szansy, by system działał sprawnie. Wydaje mi się, że podobny problem może dotyczyć innych obszarów działania sygnalistów. W Polsce kluczowym problemem nie jest brak przepisów, które by wskazywały patologie, tylko często nie ma instytucji wykonawczych. Postępowania sądowe w ciągu ostatnich dziesięciu lat wydłużyły się prawie dwukrotnie. Jak chodzi o rynek pracy, sprawa w dwóch instancjach trwa średnio około 24 miesięcy, a w Warszawie znacznie dłużej, nawet 4 lata. Dlatego obawiam się, że zanim polskie państwo zajmie się ochroną sygnalisty, to on zostanie zastraszony przez osobę, która dopuszcza się patologii. Chciałbym, aby w praktyce nowe przepisy dobrze działały, ale widzę, jak funkcjonuje polskie państwo. Jako Związkowa Alternatywa zgłaszamy wiele patologii w kluczowych instytucjach państwowych i ich rozwiązywanie o ile się udaje, to trwa latami.

Tylko tu RPO ma tylko opiniować wniosek, selekcjonować informacje sygnalistów, w razie potrzeby przekazać do innych instytucji, które mają większe możliwości skutecznego działania?

W ustawie jest procedura wewnętrzna zgłaszania nieprawidłowości i tutaj adresatem dla sygnalisty jest jego pracodawca oraz procedura zewnętrzna, a tutaj odbiorcą zgłoszeń ma być wspomniany Rzecznik Praw Obywatelskich. Można przypuszczać, że w wielu sprawach zgłoszenie nieprawidłowości będzie dotyczyło miejsca, gdzie dana osoba pracuje, więc można domniemywać, że zgłosi sprawę w ramach procedury zewnętrznej.

Pomysł na ochronę sygnalistów jest taki, żeby Rzecznik Praw Obywatelskich przyjął zgłoszenie, przyjrzał się mu i ostatecznie przekazał je do stosownej instytucji: Prokuratury, Państwowej Inspekcji Pracy, innych organów państwowych, a zarazem ocenił czy zgłoszenie było wiarygodne i czy osoba zgłaszająca powinna mieć status sygnalisty. Problem polega na tym, że organy państwa w Polsce działają bardzo długo, a w spornych sytuacjach i tak będą decydować sądy.


Dla mnie wzorcowym przypadkiem sygnalistki jest nasza liderka w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych, Ilona Garczyńska, która została zwolniona dyscyplinarnie za to, że mówiła o różnego rodzaju nieprawidłowościach w ZUS, w tym m.in. o wydaniu 50 mln zł przez ZUS na obsługę programu Rodzina 500 Plus bez przetargu. Pracodawca ostatecznie przyznał, że rzeczywiście wydał te środki bez przetargu, ale stwierdził, że wolno mu było tak postąpić. To kwestia ocenna, ale Garczyńska za nagłośnienie tej informacji została zwolniona dyscyplinarnie. Myśmy już interweniowali u nowych władz, że nasza działaczka została zwolniona za to, że mówiła o nieprawidłowościach w ZUS. Minęło dziewięć miesięcy, odkąd mamy nowy rząd, ale nic się nie zmieniło. Garczyńska jest bez pracy. Sprawą nie zajęła się żadna instytucja państwowa. Ani prokuratura, ani Rzecznik Praw Obywatelskich, ani Ministra Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. Widząc podejście elit rządzących choćby do tej sprawy, wątpię, aby ustawa o sygnalistach coś zmieniła.

Poza tym Polska jest krajem o wysokim stopniu upartyjnienia kluczowych instytucji państwowych. Autorytet Trybunału Konstytucyjnego, Sądu Najwyższego czy prokuratury jest mocno nadwyrężony i na razie nie ma perspektyw na ich systemową naprawę. Zdarzają się zarzuty o stronniczość wobec całego wymiaru sądownictwa czy Państwowej Inspekcji Pracy. Boję się więc, czy sygnalista, który odkryłby nieprawidłowości w jednym z ministerstw, zyskałby faktyczną ochronę przed działaniami odwetowymi. Niezależnie od wszystkich tych wątpliwości, w pełni popieram ochronę sygnalistów. Natomiast obawiam się, że w obecnym kształcie ta ochrona może być nieskuteczna. Tym bardziej że w ustawie istnieje zapis, moim zdaniem bardzo daleko idący, zgodnie z którym za zgłaszanie fałszywych doniesień grozi odpowiedzialność karna.


Tam jest też zapis mówiący o tym, że trzeba udowodnić, że sygnalista działał w dobrej wierze. I z jednej strony to zrozumiałe, bo rzeczywiście może ktoś donosić nie dlatego, że oburzyły go nieprawidłowości, ale na przykład z zemsty. Z drugiej strony, termin „działania w dobrej wierze” podlega dość subiektywnej ocenie?

Właśnie o to chodzi. Co więcej, można też kogoś wprowadzić na minę. Wyobraźmy sobie, że ktoś przesyła niewygodnemu liderowi związkowemu plik, z którego wynika, że jakiś prezes spółki Skarbu Państwa coś ukradł. Związkowiec przekazuje plik do odpowiedniego organu, organ sprawdza, że nic takiego się nie stało. Czy wtedy związkowiec będzie ukarany za fałszywe doniesienie? Wydaje się to dość daleko idące rozwiązanie. Pamiętajmy, że już dziś grożą sankcje karne za zgłoszenie czynu bezpodstawnie uznanego za przestępstwo. Sygnaliści nie muszą wiedzieć, czy sprawa, którą wnoszą, jest poważna czy niepoważna. I gdy potem Rzecznik Praw Obywatelskich uzna zgłoszenie za fałszywe, to takiemu człowiekowi ma grozić grzywna czy wręcz kara ograniczenia wolności? To budzi moje poważne obawy i wątpliwości.

Osobiście przede wszystkim chciałbym, by państwo działało sprawnie i szybko-niezależne od tego, czy z patologiami walczy prokuratura, Rzecznik Praw Obywatelskich czy jakakolwiek inna instytucja. A niestety jest tak, że wspomniana przeze mnie Ilona Garczyńska w ZUS-ie została zwolniona już ponad dwa lata temu i cały czas pozostaje bez pracy. Wolałbym zobaczyć przepisy, które znacznie przyspieszałyby czas trwania spraw sądowych, niż pospieszne wdrażanie dyrektywy, która sama w sobie jest potrzebna i dobra, ale w praktyce może się okazać martwa. Zresztą takich przepisów jest więcej. Niedawno minister sprawiedliwości, Adam Bodnar mówił, że Polska musi wdrożyć dyrektywę anty-slapp. To bardzo ważna, potrzebna inicjatywa, ale obawiam się, że będzie wdrażana podobnie jak dyrektywa o sygnalistach.


Przypomnijmy, że chodzi tu o ochronę organizacji pozarządowych?

Anty-slapp to ochrona organizacji pozarządowych, dziennikarzy, związków zawodowych przed seryjnymi pozwami przez duże korporacje czy instytucje państwowe. Przykładowo, Związkowa Alternatywa za poprzednich rządów była zasypywana pozwami przez Zakład Ubezpieczeń Społecznych. Chodziło o to, żeby nas zastraszyć, zniechęcić do działania i wykończyć finansowo. Dla niezależnego związku zawodowego obsługa ośmiu spraw sądowych to bardzo duże obciążenie finansowe i organizacyjne. ZUS dysponuje olbrzymimi środkami publicznymi i kilkaset tysięcy złotych na procesy sądowe nie stanowi problemu dla jego politycznie wybranych władz.

Niestety po zmianie rządu nie widać znaczącej zmiany na tym obszarze. W ramach walki ze slappami Adam Bodnar proponował, by instytucje publiczne nie mogły pozywać niezależnych dziennikarzy czy aktywistów. Minister sprawiedliwości mówił też niedawno, że chciałby znieść artykuł 212 kodeksu karnego, czyli ten, który dotyczy zarzutu zniesławienia. Tymczasem półtora miesiąca temu dyrektor generalny Dolnośląskiego Urzędu Wojewódzkiego, Maciej Gardas, oskarżył mnie karnie właśnie z tego artykułu. Czemu wytoczył tak ciężkie działa? Otóż w imieniu związku działającego w kierowanym przez niego urzędzie zaapelowałem do niego, by nie łamał ustawy o związkach zawodowych. Na podstawie informacji przekazanych przez członków Związkowej Alternatywy zarzuciłem mu między innymi utrudnianie działalności społecznemu inspektorowi pracy. I za coś takiego przedstawiciel administracji rządowej skierował przeciwko mnie sprawę do sądu karnego.

Krótko mówiąc, minister sprawiedliwości mówi jedno, a wysocy urzędnicy państwowi robią coś zupełnie odwrotnego. Dlatego obawiam się, że z ochroną sygnalistów może być podobnie. Władza ogłosi, że chroni sygnalistów, a później się okaże, że ktoś wskaże patologie na szczytach władzy i zamiast ochrony dostanie kilka spraw sądowych. Sama dyrektywa o sygnalistach jest słuszna i potrzebna, ale otwarte pozostaje pytanie, czy niedawno przyjęte przepisy faktycznie będą chronić osoby zgłaszające nieprawidłowości.

Zdjęcie ilustracyjne, fot. Canva



Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj15 Obserwuj notkę

Komentarze

Pokaż komentarze (15)

Inne tematy w dziale Polityka