Niemiecka kolej pozostawia wiele do życzenia Fot. Pixabay, zdj. ilustr. pociąg Deutsche Bahn
Niemiecka kolej pozostawia wiele do życzenia Fot. Pixabay, zdj. ilustr. pociąg Deutsche Bahn

Niemiecki "ordnung" się sypie. Brud, chaos na kolei, kiepski internet, kartą nie zapłacisz

Redakcja Redakcja Niemcy Obserwuj temat Obserwuj notkę 38
Pociągi, które niegdyś jeździły jak w zegarku, dziś nagminnie się spóźniają, są przepełnione, a kolejowa informacja dezinformuje. Internet działa gorzej niż u nas, trudniej zapłacić kartą. Metro jeździ dobrze, problemem jest bezpieczeństwo i brud na stacjach. Czy słynny niemiecki "ordnung" to już przeszłość, rozmawiamy z Anną Kotlarską, Polką od ponad 20 lat mieszkającą w Berlinie.

Przeszło rok temu mówiła Pani na naszych łamach o narastającym problemie migracji w Niemczech. W ostatnich wyborach regionalnych sukces odniosła skrajnie prawicowa i prorosyjska AfD. Od razu pojawiły się opinie, że chodzi o stosunek tej partii do migrantów. Jednak choćby z relacji dziennikarzy relacjonujących ostatnie mistrzostwa Europy wynika, że problemów Niemcy mają znacznie więcej. Że jest tam wręcz zapaść, jeśli chodzi o infrastrukturę, kolej. Jest coś na rzeczy, czy to jednak mocna przesada?

Anna Kotlarska:
Jest coś na rzeczy. Nie chcę wchodzić w politykę, ale na pewno na wynik AfD, ale też skrajnej lewicy, złożyło się wiele czynników. Migracja w przypadku AfD jest wymieniana jako jeden z nich, ale tych powodów było wiele. Na pewno uderzające jest to, co przez ostatnie dwie dekady stało się z organizacją państwa niemieckiego. Infrastruktura leży. Rzecz niewyobrażalna z naszej perspektywy, gdy w okresie PRL Niemcy jawiły się nam jako kraj doskonale zorganizowany, z doskonałymi autostradami i rozkładami pociągów, według których można było nastawiać zegarki. Kolej, gdy przyjeżdżałam do Niemiec, była na bardzo wysokim poziomie. I wtedy z zazdrością patrzyliśmy na to, jak funkcjonuje transport w Niemczech, w porównaniu do tego, co mieliśmy w Polsce. Dziś to niestety przeszłość.

Podam przykład z ostatnich dni. Odwiedziła mnie siostra, która długo przed przyjazdem wykupiła bilet powrotny do Polski. W tych dniach bezpośredni pociąg z Berlina do Warszawy nie jeździł z uwagi na remonty. Trzeba więc było dojechać do Frankfurtu nad Odrą tzw. Regional DB, czyli podmiejskim pociągiem z Berlina do Frankfurtu. Stamtąd pasażerowie musieli się przesiąść na już „normalny” pociąg ekspresowy do Warszawy. Na dwa dni przed odjazdem aplikacja poinformowała, że podróż do Warszawy została odwołana, więc siostra nie ma jak wrócić do stolicy. Na stronie Deutsche Bahn była informacja, ale o odwołaniu pociągu regionalnego do Frankfurtu i zastąpieniu go autobusem. Aplikacja nie raczyła jednak o tym poinformować. Takie przypadki są nagminne. Siostra zna niemiecki, umiała sobie poradzić, poszłyśmy sprawdzić, o co chodzi na dworcu. Osoba z gorszą znajomością języka mogłaby mieć poważny problem. To zresztą nie był koniec niemiłych niespodzianek.

Autobus nie przyjechał?

Przyjechał i nawet zawiózł pasażerów na miejsce. Problem w tym, że się trochę spóźnił. Był na dwie minuty przed odjazdem pociągu.

To akurat żaden problem. Przecież jak autobus zastępczy czy pociąg, z którego wielu pasażerów przesiada się na inny, ma opóźnienie, ten drugi czeka na to, aż ci pasażerowie się przesiądą...

Z takim czymś spotkałam się w Polsce, ale w Niemczech jest inaczej. Ludzie pędzili na złamanie karku, bo mieli informacje, że pociąg czekać nie będzie. I faktycznie nie czekał, siostrze na szczęście się udało. Zatem spóźnienia, bałagan, przepełnione pociągi i potężny chaos informacyjny, wręcz dezinformacja zamiast kolejowej informacji, to jest codzienność niemieckiej kolei. Troszkę lepiej wygląda to w komunikacji miejskiej, choć ostatnio w Berlinie narzeka się na brud w tamtejszym metrze, S-Bahny (metro nadziemne, bardzo rozbudowana wersja szybkiej kolei miejskiej) miewają przerwy w kursowaniu. Rzadko, ale dawniej to była rzecz nie do pomyślenia. Jednak kolej miejska i metro w Berlinie działa znacznie lepiej niż kolej regionalna, między miastami. To tam są spóźnienia, odwołane kursy, chaos informacyjny. W metrze natomiast jest niebezpiecznie.

Dziennikarze relacjonujący Euro narzekali, że trudno w Niemczech płacić kartą, a autostrady są w remontach. To dość szokujące, bo akurat niemieckie autostrady były jeszcze dwie dekady temu obiektem naszej zazdrości?

Akurat na temat autostrad wolę się kategorycznie nie wypowiadać. Po pierwsze, nie jestem kierowcą (śmiech). Po drugie, polskie drogi szybkiego ruchu, ekspresówki i autostrady powstały niedawno. Więc siłą rzeczy te niemieckie dziś, po tylu latach, wymagają remontów. Osobną sprawą są za to płatności bezgotówkowe. Nie jest prawdą, że w Niemczech ich nie ma. Oczywiście zapłacimy kartą w markecie, sieciowym sklepie. Gorzej w piekarniach, restauracjach czy małych kawiarenkach. Tam faktycznie preferowana jest gotówka i chyba to mieli na myśli nasi dziennikarze. Jednak ja z tym problemu nie mam, uważam, że droga w kierunku całkowitego wyparcia gotówki też nie jest niczym dobrym. Najlepszy jest wybór. W Niemczech możliwości płatności bezgotówkowych jest za mało, ale w Polsce trochę zbyt często ludzie skupiają się wyłącznie na nich. Prawdziwym problemem jest za to funkcjonowanie internetu. Moim zdaniem polski działa zdecydowanie lepiej. Są szybsze i niezawodne łącza. A ciekawostką jest to, jak funkcjonuje elektroniczna służba zdrowia, konkretnie e-recepty.

Co tu może być dziwnego – pacjent loguje się na specjalny panel, dostaje kod recepty, dyktuje go w aptece i dostaje lek?

No nie. Musi osobiście udać się do lekarza.  Dokładnie to wygląda w ten sposób, że trzeba iść iść do lekarza i dać mu swoją kartę ubezpieczeniową. Na tę kartę ładowana jest recepta, z którą pacjent idzie do apteki, a ta ją wyczytuje i sprzedaje leki. Jedyna różnica polega na tym że nie dostaje się klasycznej recepty papierowej. Absurd! O czymś takim jak w Polsce, że wystarczy podać jedynie pesel i KOD, możemy zapomnieć. To jednak ciekawostka.

Nie chcę krytykować akurat niemieckiego systemu ochrony zdrowia, bo tu jest lepiej. Znajoma zachorowała niestety na nowotwór. Dzięki temu, że była w Niemczech trafiła do specjalisty błyskawicznie, od razu wdrożono najwyższej jakości leczenie. W Polsce do specjalisty czeka się czasem latami. W tej dziedzinie wciąż są lata świetlne przed nami.

Mają też przewagę polityczną jako przodujący kraj Unii i całościowo jako gospodarka. Jednak co do armii zdania są już różne. Czy armia niemiecka faktycznie jest dziś w bardzo kiepskim stanie?

Tego nie wiem, bo nie jestem specjalistą w tej dziedzinie. Jednak krążą tu kawały, że jeśli ktoś napadnie na Niemcy, to zrobi to w weekend, bo w armii brak etatów. A w weekend wszyscy mają wolne. Jednak z punktu widzenia osoby mieszkającej w Niemczech najbardziej uderzające są problemy z koleją, chaos informacyjny, problemy w działaniu internetu. To dotyka zwykłych ludzi i może też wpływać na radykalizację nastroju i decyzję przy urnie wyborczej.

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj38 Obserwuj notkę

Komentarze

Pokaż komentarze (38)

Inne tematy w dziale Polityka