fot. Wikipedia
fot. Wikipedia

Spór o sens Powstania 1944. Polacy chcieli rewanżu, zemsty na Niemcach [WYWIAD]

Redakcja Redakcja Powstanie Warszawskie Obserwuj temat Obserwuj notkę 207
Polskie kierownictwo polityczne i wojskowe świetnie znało ogólną koncepcję niemiecką, w myśl której Polacy mieli właściwie zniknąć z mapy Europy. Byliśmy drugim narodem do wytępienia po Żydach i gdyby okupacja niemiecka potrwała dłużej, to pewnie plan całkowitej likwidacji zostałby zrealizowany. Powstanie wybuchło też przeciw temu, o czym się często zapomina – mówi Salonowi 24 Tadeusz M. Płużański, historyk, pisarz i publicysta, prezes Fundacji Łączka.

Kolejna rocznica Powstania Warszawskiego to zawsze z jednej strony spontaniczna manifestacja patriotyzmu, oficjalne uroczystości ku czci. Z drugiej strony niekończące się ostre spory o sens walk. Jak na przestrzeni lat zmieniała się narracja na temat Powstania?

U progu PRL-u Powstanie Warszawskie, jeśli w ogóle miało funkcjonować w pamięci, to oczywiście było godne potępienia, taki był początkowy kurs. Potem troszkę komuniści zmienili podejście. Od 1956 roku. Lansując taką oto tezę, że byli źli dowódcy i dobrzy żołnierze, którzy się rwali do boju, ale ta klika sanacyjna, jak to nazywano, w ogóle bez sensu wywołała to Powstanie...

W propagandzie PRL-u pojawiają się powstańcy, ale często podkreślano rolę GL albo AL. Czy Armia Ludowa rzeczywiście odegrała jakąś istotną rolę w walkach, czy też było to nadinterpretowane przez władze komunistyczne?

No właśnie, w ramach tego całkowicie absurdalnego i sztucznego podziału na złych dowódców, winnych wywołaniu Powstania i bohaterskich powstańców, oczywiście podkreślano rolę partyzantów z Armii Ludowej. Rzecz w tym, że oni nie odegrali niemal żadnej roli. Rzeczywiście, brali udział w walkach w kilku miejscach w Powstaniu i nawet część z nich zginęła. Choćby sztab AL-owski na Starym Mieście.

Rola AL była jednak marginalna. Propagandzie chodziło o to, żeby spróbować udowodnić tezę, która była całkowicie absurdalna, że w Powstaniu Warszawskim walczyła Armia Ludowa, a Armia Krajowa stała z bronią u nogi. Więc to wszystko było postawione na głowie i temu miała służyć ta walka mniejszych oddziałów AL-owskich. Oczywiście chwała tym, którzy wzięli udział, niekoniecznie zdając sobie sprawę tych politycznych kalkulacji i manipulacji. Każda śmierć jest tutaj tragedią. Natomiast wyolbrzymianie roli AL po wojnie było jedną wielką manipulacją.

Natomiast po 1956 roku Powstanie gdzieś tam na marginesie sobie funkcjonowało, ale właśnie w takiej formie całkowicie zakłamanej. Niestety różnie to bywało też po 1989 roku. Ja na przykład widzę też dziś takie fale powrotu do tej propagandy komunistycznej. Bardzo mocno się podkreśla rzekomą bezsensowność wybuchu Powstania, jakieś straszne błędy, nawet agenturalność dowódców. Na to chyba nie ma wystarczających dowodów. Natomiast powtarza się, że ci biedni powstańcy musieli walczyć z rozkazów tych właśnie głupich i złych dowódców.

Jeśli jednak znamy chociaż trochę historię, to wiemy, że to jest myślenie całkowicie ahistoryczne. Jeżeli się zastanowimy nad sensem Powstania, to w pierwszej kolejności mówi się o odzyskaniu niepodległości, odbiciu miasta z rąk Niemców i przedstawienie się Sowietom jako gospodarze. Nie lekceważąc tych imponderabiliów, chodziło jednak o coś zupełnie innego, bardziej prozaicznego.

To znaczy?

O dwie rzeczy. Po pierwsza Akcja Burza, która była koncepcją wojskowo-polityczną, modyfikowaną co prawda w czasie okupacji od 1939 roku, miała być najważniejszą bitwą o Polskę, która przesuwała się ze wschodu na zachód. Wiemy, że akcja objęła wcześniej Wilno i powstanie wileńskie, zwane operacją Ostra Brama. Zasadniczym bojem o Polskę miało być jednak dotarcie walk do Warszawy. Powstanie sierpniowe wynikało po prostu z bardzo konkretnych planów wojskowo-politycznych rządu londyńskiego, polskiego państwu podziemnego, czyli dowództwa polityczno-wojskowego ówczesnej, okupowanej Polski.

A druga sprawa, którą się często pomija, a która się przewija bardzo mocno w wypowiedziach samych powstańców, że walki nie mogły nie wybuchnąć, ponieważ była to zasłużona zemsta na Niemcach. Czekano na nią przez wiele długich lat, przygotowywano się na to równie długo, a była to zemsta za wszystkie zbrodnie, grabieże, gwałty. Zapłatą za Pawiak, Aleję Szucha, Palmiry, wywózki do przymusowej pracy, obozy koncentracyjne. Po prostu złość narastała i ona znalazła swój upust.

W sierpniu 1944 roku spotkały się dwa wątki – konkretne, przygotowane od lat plany, i wielkie emocje, stosunek Polaków do okupacji niemieckiej. Po prostu Polacy chcieli rewanżu, trzeba było się odegrać na tych strasznych Niemcach. Nie do końca, jak wiadomo, to się udało, ale takie nastroje były ewidentne, nie tylko w Warszawie, ale w całej okupowanej Polsce. Na pomoc Powstaniu poszło wiele jednostek, nie wszystkie dotarły.

Pamiętajmy też, że polskie kierownictwo polityczne i wojskowe świetnie znało ogólną koncepcję niemiecką, w myśl której Polacy mieli właściwie zniknąć z mapy Europy. Byliśmy drugim narodem do wytępienia po Żydach i gdyby okupacja niemiecka potrwała dłużej, to pewnie plan całkowitej likwidacji zostałby zrealizowany. Poddana miała być mu Warszawa, ja zawsze staram się podkreślać, że było coś takiego jak plan Pabsta, istniejący niemal od początku okupacji. Zakładał wybicie mieszkańców Warszawy, zostawienie w mieście niewielkiej liczby niemieckich urzędników, administratorów. I przekształcenie miasta w ośrodek przeładunkowy, transportowy między Wschodem a Zachodem. Powstanie wybuchło też przeciw temu, o czym się często zapomina.

Na pierwszym planie dyskusji o Powstaniu są zbrodnie niemieckie, zniszczenie miasta, rzeź Woli, mordy na mieszkańcach. Oprócz tego mieliśmy też zbrodniczą decyzję Stalina o wstrzymaniu ofensywy. Jest wstrząsający utwór Jacka Kaczmarskiego „Czołg”, o sowieckim czołgu, który chce iść na pomoc mordowanemu miastu, ale musi stać za Wisłą. To wizja artystyczna, ale faktycznie są relacje zwykłych żołnierzy armii Berlinga, którzy chcieli pomagać Powstańcom, blokowali to dowódcy. Niektórzy przedzierali się do stolicy, walczyli, a potem trafiali do sowieckich cel wspólnie z AK-owcami...

Zdecydowanie należy odróżnić dowódców Ludowego Wojska Polskiego, zdrajców w rodzaju Zygmunta Berlinga, Karola Świerczewskiego, politruków, od zwykłego żołnierza, który był żołnierzem-łagiernikiem, żołnierzem-tułaczem. On faktycznie często nie zdążył do armii Andersa, faktycznie chciał się po prostu bić o Polskę. Tak samo jak chcieli się bić żołnierze na Zachodzie, pod Monte Cassino i w innych miejscach. Niestety łapę na tym wszystkim trzymali oczywiście Sowieci i ta armia nie była armią niezależną, podległą legalnym polskim władzom, tylko właśnie władzom okupacyjnym sowieckim. Żołnierze podejmowali jednak próby pomocy Powstaniu. Często nieudane, zbyt późne. Czasem dowódcy celowo źle przygotowywali to wsparcie, by słać na pewną śmierć ludzi tak, jak robili to z żołnierzami pod Lenino. Wysyłali do walki w Warszawie żołnierzy zupełnie nieprzygotowanych do walki w mieście.

Natomiast ten wątek jest rzeczywiście ciekawy. Zarówno żołnierze ze wschodu, łagiernicy, jak i powstańcy, którzy byli tu, w Warszawie, często potem trafiali do kazamatów UB. Mówię tu nie tylko o najsłynniejszych, jak rotmistrz Witold Pilecki, ale też wielu mniej znanych oficerów i żołnierzy, którzy później trafili właśnie z Powstania do ubeckiej czeli. No więc to też pokazuje plany Sowietów. Stalin oczywiście nie myślał o wolnej Polsce. Chodziło o to, by Polaków skolonizować, niepokornych złamać bądź zamordować. I często ci, którzy nie zginęli w Powstaniu, czy wcześniej w walkach z Niemcami, zostali dobici potem przez Sowietów i przez komunistów.

Od lat toczy się bardzo ostra dyskusja o sens Powstania. Niektórzy mówią, że sam spór jest niedopuszczalny. Jednak po pierwsze, wolność słowa wymaga tego, by każdy miał prawo do swojego zdania. Po drugie, zachowując wielki szacunek dla uczestników walk i dowódców, dyskusja dotyczy też realizmu politycznego. Tego, by w przyszłości, gdyby nie daj Boże znów trzeba było podjąć trudne decyzje, uwzględniać rachunek szans na zwycięstwo i ryzyko strat?

Dyskutować to pewno warto, natomiast ja się zawsze sprzeciwiałem i zdania nie zmieniam, dyskusjom 1 sierpnia i w wigilię tego dnia. W tym czasie spory nie mają sensu. Są po prostu nie na miejscu. To moment szczególny, gdy w Godzinę „W” wyją syreny i staje miasto, pojawiają się biało-czerwone flagi na ulicach. Nie należy tego zakłócać. To nie jest ta chwila. O sensie walk dyskutujmy sobie przez cały rok, ale nie 1 sierpnia. Myślę, że to dotyczy wielu lat historycznych, a 1 sierpnia jest takim momentem szczególnym. To jest trochę tak, jakby na przykład dyskutować w rocznicę katyńską, czy Polska w 1939 roku wybrała dobre sojusze polityczne.

1 sierpnia 1944 roku, po kilku latach, Warszawa ruszyła do walki, a Polacy przez lata okupacji o tym marzyli i o to się modlili, więc niezależnie od stosunku do samej strategicznej decyzji, szanujmy to. Na gruncie historii uważam, że ta dyskusja o sensie walk jest w sumie wtórna i nie ma większego sensu. Oczywiście, że i w dowództwie AK były różne osoby, które miały może inne zdanie, ale to nie zmienia ogólnego obrazu – wspomnianych planów politycznych i ogólnego nastawienia warszawiaków.

Natomiast tym, co mnie w dzisiejszych czasach martwi o wiele bardziej niż dyskusja o sensie Powstania, jest próba wymazywania historii, w tym właśnie Powstania Warszawskiego. Mam tu na myśli kilka najnowszych pomysłów. Władze stolicy wymyśliły, że na kopcu Powstania Warszawskiego na Czerniakowie ogień ma się palić trzy dni zamiast sześćdziesięciu trzech, jak do tej pory, bo rzekomo dłużej palący się ogień jest nieekologiczny. Na szczęście wycofano się z tego pomysłu. Zapewne ktoś powiedział włodarzom stolicy, że mogą na tym jedynie stracić. Bo taka decyzja wywołałaby ogromne emocje, a ludzie przychodziliby tam i palili setki, tysiące zniczy. Jest też pomysł pani Wandy Traczyk-Stawskiej, żeby skasować pomnik smoleński na placu Piłsudskiego i w miejscu tego pomnika postawić jakiś "Pomnik Powstańczyń". Nie było czegoś takiego jak powstańczyni, kobiety biorące udział w Powstaniu tak się nie nazywały.

Pomnik sanitariuszki, czy łączniczki z Powstania nie byłby chyba niczym złym. Mało tego, przecież warszawska Syrenka to podobizna kobiety, biorącej udział w Powstaniu?

Tak, ale nie pod taką nazwą. Te feminatywy są tragiczne. Do tego są te wszelkie plany ograniczania lekcji historii. Marginalizowanie historii Powstania Warszawskiego jest dużo groźniejsze niż dyskusje o tym, czy decyzja o rozpoczęciu walk miała sens, czy nie miała. Prawdziwym zagrożeniem jest próba w ogóle wykasowania Powstania z pamięci. Dyskusje siłą rzeczy schodzą na dalszy plan.

red.

Na zdjęciu żołnierze Batalionu Kiliński, fot. Wikipedia

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj207 Obserwuj notkę

Komentarze

Pokaż komentarze (207)

Inne tematy w dziale Kultura