Otwarcie IO Paryż 2024 Fot. EPA/MOHAMMED BADRA Dostawca: PAP/EPA.
Otwarcie IO Paryż 2024 Fot. EPA/MOHAMMED BADRA Dostawca: PAP/EPA.

Echa ceremonii otwarcia. "Niezrozumiałe emocje. Nie ma tu nic szokującego"

Redakcja Redakcja Na weekend Obserwuj temat Obserwuj notkę 80
Będę się upierał, że w przypadku ceremonii otwarcia Igrzysk Olimpijskich w Paryżu nie mamy do czynienia z niczym szokującym. Bo takie rzeczy już po prostu na przestrzeni lat się zdarzały. Mieliśmy do czynienia z obrazoburczym działaniem twórców, jak i z przesadnym, radykalnym oburzeniem – mówi Salonowi 24 Tomasz Walczak, publicysta „Super Expressu”.

Ogromne kontrowersje budzi uroczystość otwarcia letnich Igrzysk Olimpijskich w Paryżu. Jak ocenia Pan samą ceremonię?

Tomasz Walczak:
To zależy, jeśli chodzi o samą ceremonię otwarcia, nie była ona moim zdaniem jakoś porywająca, raczej można się było wynudzić. Emocji co niemiara widać za to w niektórych środowiskach konserwatywnych, prawicowych. Są to emocje trochę niezrozumiałe, bo ja nie widziałem niczego szokującego.

No nie, środowiska konserwatywne oburzyła choćby promocja LGBT, a przede wszystkim profanacja „Ostatniej Wieczerzy Leonarda da Vinci”. Pan tu nie widzi niczego szokującego?

Nie, bo wszystko już było. Wystarczy wspomnieć na kinematografię z lat 60., czy 70. XX wieku. Dzieła Pier Paolo Pasoliniego, Duśana Makavejeva, czy przede wszystkim Louisa Bunuela szły w obrazoburczym przekazie znacznie dalej, niż autorzy ceremonii otwarcia Igrzysk Olimpijskich w Paryżu.

Jednak Ostatnia Wieczerza to dla chrześcijan wydarzenie szczególne. Czas, gdy Chrystus ujawnił, że został wydany i niebawem poniesie śmierć. Ustalił w tym czasie dwa sakramenty, kapłaństwa i eucharystii. Niewierzący i agnostycy mogą tego nie rozumieć, ale dla osób wierzących to fundament chrześcijaństwa, kpiny są w ten fundament uderzeniem?

Patrzę na to w zupełnie inny sposób. Autorzy ceremonii otwarcia nie uderzali w aspekty religijne Ostatniej Wieczerzy, ale odnieśli się do obrazu Leonarda da Vinci o tym tytule. To arcydzieło światowej i europejskiej kultury. Dzieło ikoniczne, funkcjonujące niejako w oderwaniu i niezależnie od swojego religijnego kontekstu. Przez dziesięciolecia mieliśmy setki, jeśli nie tysiące różnych, nierzadko obrazoburczych interpretacji.

One nie dotyczą tylko dzieła Leonarda da Vinci. Były skecze i filmy Monty Pythona, choćby „Żywot Briana”. Wspomniany Buniuel szokował już w „Psie Andaluzyjskim”, niemym filmie z 1929 roku, w „Dyskretnym uroku burżuazji” wprost piętnował już Kościół. Jednak szokowanie w kinie, literaturze, gdy mieści się to w ramach wizji artystycznej, jest chyba czymś innym niż podczas uroczystości otwarcia imprezy dla miliardów ludzi na całym świecie, o różnych poglądach, wyznających różne religie. Trudno się dziwić, że konserwatyści się sprzeciwiają?

Będę się upierał, że nie mamy do czynienia z niczym szokującym. Bo takie rzeczy już po prostu na przestrzeni lat były. Niczym nowym nie są też głosy oburzenia. Przypomnę film Viridiana Buniuela z 1961 roku. Arcydzieło światowego kina. Obraz, który został bardzo wysoko oceniony przez krytyków. Otrzymał Złotą Palmę na festiwalu w Cannes. Był to pierwszy hiszpański film z taką nagrodą. A mimo to w kraju reżim generała Franco obraz potępił. Kwestie polityczno-obyczajowe były niewygodne dla nacjonalistyczno-prawicowej władzy. Jako obrazoburczą Viridianę potępił też wtedy Watykan. W filmie nie spodobało się wiele rzeczy, ale między innymi scena, gdy żebracy odgrywają sceny z ostatniej wieczerzy. To pokazuje najlepiej, że w przeszłości mieliśmy do czynienia z obrazoburczym działaniem twórców, jak i z przesadnym i radykalnym oburzeniem.

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj80 Obserwuj notkę

Komentarze

Pokaż komentarze (80)

Inne tematy w dziale Społeczeństwo