Fot. MSWiA
Fot. MSWiA

Nowe informacje o zatrzymanych żołnierzach. "Doszło do przekłamania" [NASZ NEWS]

Redakcja Redakcja Wojsko Obserwuj temat Obserwuj notkę 93
Posłowie zapoznali się z nagraniem z incydentu na granicy, gdzie dwójka żołnierzy strzelała do cudzoziemców próbujących nielegalnie przekroczyć granicę. Portal Salon24 poznał kolejne kulisy tej sprawy. Nie stawiają one w najlepszym świetle wojska, prokuratury, ale też rządzących.

Źródło Salonu 24: Wszyscy kłamią w tej sprawie

- Gdybym miał powiedzieć, kto w tej sprawie kłamie, bez wahania odpowiedziałbym wszyscy - zaczyna nasz rozmówca. - Histeria, która towarzyszy temu zdarzeniu, jest niezrozumiała. Wystarczyło powiedzieć prawdę i byłoby po sprawie - dodaje.

W czwartek na niejawnym posiedzeniu sejmowej Komisji Obrony Narodowej posłowie mogli obejrzeć nagranie z wydarzeń, które rozegrały się na granicy. 

„Nagranie z interwencji żołnierzy, po której zostali zatrzymani, oskarżeni i pozbawieni 50% uposażenia, powinno zostać odtajnione! Wczoraj mogliśmy się z nim zapoznać na niejawnym posiedzeniu Komisji Obrony Narodowej. Kłamliwą narrację w tej sprawie narzuciły media przychylne władzy, które otrzymały nagranie przed posłami. Żołnierze nie zasłużyli, żeby być potraktowani jak przestępcy przez koalicję 13 grudnia” – napisał na portalu X poseł PiS Mariusz Błaszczak.

- Mówimy chyba o innym nagraniu - mówi prokurator znający akta.

 - Nie wiem, po co Błaszczak robi tą awanturę. Mówiąc delikatnie, pisze nieprawdę. Celowo wywołuje awanturę, która nie pomaga ani wojsku, ani całej sprawie - mówi poseł, który brał udział w posiedzeniu komisji, ale ze względu na jej niejawny charakter nie chce podawania nazwiska.

Przypomnijmy.  25 marca 2024 roku. Grupa imigrantów próbuje sforsować granicę w okolicy miejscowości Dubicze Cerkiewne. Jak ujawnił portal Onet, doszło wtedy do oddania strzałów w kierunku imigrantów. Strzelała dwójka żołnierzy. Cały incydent został zarejestrowany przez system monitoringu Straży Granicznej. To właśnie funkcjonariusze tej formacji, po przejrzeniu nagrania, poinformowali o zdarzeniu Żandarmerię Wojskową. Ta zatrzymała w sumie trzech żołnierzy. Jeden wyszedł na wolność. Dwójka usłyszała zarzuty.

- Już na tym etapie doszło do lekkiego przekłamania w całej sprawie. Żołnierze usłyszeli bowiem zarzuty, że narazili inne osoby na niebezpieczeństwo utraty życia przy oddawaniu strzałów ostrzegawczych. Szkopuł w tym, że strzelili w kierunku ludzi - opowiada nasz rozmówca.

Zatrzymanych żołnierzy przewieziono do Prokuratury Rejonowej Białystok - Północ, gdzie znajduje się pion wojskowy. Na jego czele stoi płk. Radosław Wiszenko.

Więcej o tej sprawie przeczytasz tutaj:


Żołnierze bali się kolegów. "Byli agresywni"

28 i 29 marca z zatrzymanymi żołnierzami wykonano czynności procesowe, m.in. na miejscu zdarzenia. Przesłuchano też kolegów z jednostki zatrzymanych żołnierzy.

- Zarzuty postawiono po analizie nagrań i zeznaniach świadków – mówi nasz rozmówca związany z organami ścigania.

Prokuratura i Żandarmeria ustaliły, że przed zatrzymaniem, żołnierze zaangażowani w incydent na granicy, uzgadniali między sobą wersję wydarzeń. Ale nie to było dla wojskowych śledczych najbardziej szokujące, a zeznania kolegów z oddziału.

- Mówili wprost, że bali się z nimi chodzić na patrole. Ta dwójka miała zachowywać się niebezpiecznie i była bardzo agresywna – mówi osoba znająca akta.

Prokurator Wiszenko szybko połapał się, że sprawa może nabrać medialnego charakteru. Niemal zaraz po zapoznaniu się z materiałem dowodowym próbował skontaktować się z prokuratorem Mieczysławem Śledziem, wtedy szefem departamentu ds. wojskowych Prokuratury Krajowej.

W rozmowie telefonicznej Wiszenko poprosił o objęcie śledztwa nadzorem Prokuratury Krajowej. Ale by tak się stało trzeba było przekazać akta do Prokuratury Okręgowej w Warszawie.

Tutaj pionem wojskowym kieruje nominat obecnego Prokuratora Generalnego Adama Bondnara - prokurator Robert Pyra. To prokurator, który w czasach Andrzeja Seremeta wchodził w skład zespołu, który wyjaśniał sprawę katastrofy smoleńskiej. Śledczy decydują się na taki krok, bo boją się „medialnego charakteru śledztwa”.

Dopiero po tym, jak sprawa formalnie została przekazana do Warszawy, nadzór nad nią przejęła krajówka. Pismo w tej sprawie, na wniosek prokuratora Śledzia, podpisał prok. Tomasz Janeczek.

Jednocześnie o zarzutach zostali poinformowani premier Donald Tusk, wicepremier i szef MON Władysław Kosiniak – Kamysz oraz Minister Sprawiedliwości, Prokurator Generalny Adam Bondar. Chociaż ten ostatni cały czas twierdzi, że nic nie wiedział.
Później każdy z nich będzie przedstawiał swoją wersją wydarzeń.

Brudna polityczna gra. Komisja rozpłynęła się we mgle

Kiedy 5 czerwca sprawę opisał Onet, Władysław Kosiniak – Kamysz, który miał informacje o zdarzeniu na granicy, napisał na portalu X:

"Zatrzymanie żołnierzy oddających strzały alarmowe w kierunku atakujących migrantów jest nie do przyjęcia. Działania Żandarmerii Wojskowej wobec zatrzymanych zostaną bezwzględnie wyjaśnione. Żołnierze stojący na straży bezpieczeństwa państwa muszą być pewni, że procedury prawne ich chronią. Będę zawsze stał po stronie honoru polskich żołnierzy".

Dzień później, na zwołanej konferencji prasowej, szef MON mówił o powołaniu specjalnej komisji, która ma wyjaśnić działania Żandarmerii Wojskowej. Minęły już dwa miesiące, a o ustaleniach komisji ani widu, ani słychu.

Z kolei Donald Tusk, gasząc pożar przed zbliżającymi się wyborami do Parlamentu Europejskiego, zażądał przygotowania zmian w prawie w sprawie użycia broni przez żołnierzy. Nowelizację na ten temat Sejm przyjął na początku czerwca.
Z kolei Adam Bodnar incydent na granicy wykorzystał do ataku na prokuratura Tomasza Janeczka.

Na jego wniosek i wniosek szefa MON, premier odwołał Janeczka z funkcji zastępcy Prokuratora Generalnego. Ale by zmiana kadrowa stała się faktem, potrzebna jest jeszcze pisemna zgoda prezydenta. Andrzej Duda ma jednak szereg wątpliwości i próbuje je rozwiać za pomocą serii pytań, które wysłał do Prokuratora Generalnego.

Janeczek poleciał za to, że dwukrotnie powiedział, że nic nie wiedział o sprawie z zatrzymania żołnierzy na granicy. - Kuriozalna historia. Janeczek palnął głupotę, a później nie było się już jak z tego wycofać i tak zostało - opowiada rozmówca Salonu24.

Zapomniał, że wiedział

W dniu publikacji Onetu Janeczek, jak co dzień, od czasu, kiedy władzę nad prokuraturą przejął Adam Bodnar, był w pociągu z Katowic do Warszawy. Jeszcze za poprzedniej władzy większość prokuratorów mieszkała w stolicy – wynajmowali tutaj mieszkania. Jednak Bodnar cofnął wszystkim zgody na zamieszkanie. Tym samym pozbawił prokuratorów dodatków na wynajem mieszkań. Janeczkowi bardziej się opłaca jeździć codziennie pociągiem niż wynajmować mieszkanie.
Onet opisał sprawę 5 czerwca wieczorem. Następnego dnia rano Janeczek był w pociągu do Warszawy i z trasy próbował dowiedzieć się o jaką sprawę chodzi.

W tym czasie w pionie wojskowym w Prokuraturze Krajowej dochodziło do roszad kadrowych. Stanowisko stracił Śledź, który referował Janeczkowi sprawę żołnierzy z granicy. Od swoich podwładnych zastępca Prokuratora Generalnego miał usłyszeć, że takiej sprawy nie było. I taką informację Janeczek podał do mediów.

- Później nie byli już w stanie tego odkręcić, a druga strona to wykorzystała - mówi osoba znająca kulisy pracy Prokuratury Krajowej.

Co ciekawe, odkąd Kosiniak – Kamysz został szefem MON, Janeczek nie ma z nim żadnego kontaktu. Każda próba kontaktu i prośba o spotkanie ze strony Janeczka spotyka się z brakiem jakiejkolwiek odpowiedzi.

- Jedyne miejsce, gdzie jest się w stanie dodzwonić zastępca prokuratora generalnego ds. wojskowych to sekretariat szefa MON - słyszymy.

Mimo że prokuratura formalnie podlega pod Ministra Sprawiedliwości, to pion wojskowy posiada niejako dwuwładzę. Wymaga bowiem od Prokuratora Generalnego konsultacji z Ministrem Obrony Narodowej.

Mariusz Kowalewski

Fot. Żandarmeria Wojskowa, zdjęcie przykładowe. Źródło: MSWiA

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj93 Obserwuj notkę

Komentarze

Pokaż komentarze (93)

Inne tematy w dziale Społeczeństwo