Zarówno liderzy PIS, jak i życzliwi, neutralni oraz krytyczni wobec największej partii opozycyjnej komentatorzy, popełniają i powielają duży błąd. Jest nim mówienie o szukaniu „drugiego Dudy”. Obecny prezydent wygrał w 2015 roku, startował jednak w kontrze do specyficznej polityki Bronisława Komorowskiego. Minęło dziesięć lat i PiS potrzebuje kogoś, kto będzie kontynuował politykę odchodzącego prezydenta, a nie startował jako rywal głowy państwa z przeciwnego obozu. Taki błąd może być kosztowny – mówi Salonowi 24 dr Andrzej Anusz, Instytut Piłsudskiego.
Według sondażu dla tygodnika „Do Rzeczy” każdy kandydat PiS-u w wyborach prezydenckich, przegrywa z prezydentem Warszawy Rafałem Trzaskowskim. Dotyczy to takich polityków jak chociażby były premier, Mateusz Morawiecki, jak i Patryk Jaki z Suwerennej Polski. W największej partii opozycyjnej trwają więc poszukiwania kogoś zupełnie nowego i nieopatrzonego. Czy widzi Pan szansę na znalezienie „drugiego Dudy”, czy też prezydent Warszawy może już powoli chłodzić szampana na późną wiosnę przyszłego roku?
Dr Andrzej Anusz: Po pierwsze, pamiętajmy o tym, że do wyborów jest jeszcze bardzo dużo czasu, bo niemal rok. Wszyscy przyzwyczailiśmy się do myślenia, że po pierwsze, to PiS wskaże „Dudę bis” a po stronie Koalicji Obywatelskiej wszystko jest przesądzone. Zarówno fakt, że jej kandydatem na prezydenta będzie Rafał Trzaskowski, jak i to, że przez najbliższe miesiące prezydent Warszawy utrzyma swoje bardzo wysokie poparcie, po jego stronie nie wydarzy się nic, co by tę przewagę miało roztrwonić. Moim zdaniem jest to ogromny błąd. Rok to jest naprawdę dużo. W ciągu najbliższych miesięcy, zwłaszcza od jesieni, zaczną się w moim przekonaniu dziać różne rzeczy, które z punktu widzenia obozu rządzącego i w tym przypadku ewentualnej kandydatury Rafała Trzaskowskiego, wcale nie będą łatwe. Ani dla formacji rządzącej, ani dla jej potencjalnego kandydata. I oczywiście – dziś sprawa wydaje się prosta. Rafał Trzaskowski ma bardzo dużą przewagę i największe szanse na wygranie prezydenckiego wyścigu. Za niecały rok ta przewaga może być jednak dużo, dużo mniejsza, a sytuacja na scenie politycznej może diametralnie się zmienić. To po pierwsze. Po drugie, być może jest tak, że faktycznie PiS szuka nowego kandydata, a tego czarnego konia na razie jeszcze nie ma. Tyle że na razie w sondażach wszędzie pojawia się Mateusz Morawiecki. I dziś oczywiście z Trzaskowskim przegrywa. Otwarte jest jednak pytanie, jak ludzie będą oceniać byłego premiera w perspektywie powiedzmy dziewięciu miesięcy.
Mateusz Morawiecki ma jednak bardzo duże obciążenie – jest byłym premierem, który rządził dłużej niż jedną kadencję. Niezależnie jak ocenia się rządy PiS-u, to zużycie na pewno nie pomaga.
Czas jednak działa na jego korzyść. Ludzie w kolejnych miesiącach bardziej będą patrzeć na to, jakie są dokonania Morawieckiego. Z dzisiejszej perspektywy byłego premiera obciąża pewne zużycie władzą, skojarzenia z różnymi, niekoniecznie korzystnymi w kontekście starań o prezydenturę sprawami. W najbliższych miesiącach może się to jednak zmienić. Natomiast wracając bezpośrednio do pytania o szukanie nowego, nieopatrzonego kandydata wydaje mi się, że po stronie PiS-u też jest widoczny bardzo duży błąd, popełniany przez liderów największej partii opozycyjnej, ale powielany i przez sympatyków, i przez bezstronnych i życzliwych, jak i krytycznych wobec PiS komentatorów.
Błędów PiS-u to można wymienić dziesiątki...
Chodzi mi jednak o jeden konkretny, powiedziałbym psychologiczny. Otóż PiS-owcy idą w kierunku szukania „Dudy bis”. I narrację tę powielają i zwolennicy i przeciwnicy głównej partii opozycyjnej. Są pytania, „czy uda się znaleźć drugiego Andrzeja Dudę”. Rzecz w tym, że nic dwa razy się nie zdarza. Zwróćmy uwagę, że w 2015 roku Andrzej Duda, młody i nieopatrzony polityk wygrał, ale występował w kontrze do bardzo specyficznej kampanii wyborczej i w ogóle specyficznego sposobu funkcjonowania ówczesnego prezydenta, Bronisława Komorowskiego. A teraz mamy zupełnie inną sytuację, bo to Andrzej Duda od dekady jest prezydentem. I to z jego obozu PiS ma szukać kandydata. A więc ma to być następca urzędującego prezydenta, a nie rywal urzędującej głowy państwa, z przeciwnego obozu. Moim zdaniem nie tylko politycy, ale my wszyscy, także publicyści i komentatorzy polityczni jesteśmy troszeczkę niewolnikami pewnych schematów, które do tej pory funkcjonowały. I to nam określa to pole walki, które się szykuje. Tymczasem tu niczego nie można przewidzieć na sto proc. Na pewno kampanii 2025 roku nie będzie można porównać do tej z 2015 roku. Tak naprawdę zmieniać się będzie bardzo wiele. I myślę, że z punktu widzenia PiS-u i kandydata tej partii, kluczową datą, której dziś u nas się nie docenia, będą wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych, czyli początek listopada. Sądzę, że PiS ogłosi swojego kandydata zaraz po tym terminie. Bo w sytuacji, gdy wyścig o Biały Dom wygra Donald Trump, będzie to dla największej partii opozycyjnej pewne wzmocnienie dla jej kampanii. Na dziś były prezydent prowadzi, ale też do listopada jest sporo czasu, wszystko może się zmienić.
Najprawdopodobniej w wyborach prezydenckich w Polsce nie wystartuje typowana wcześniej przez część mediów dziennikarka Dorota Gawryluk, bo i jej stacja telewizyjna wydała odpowiednie oświadczenie. Jednak w każdych wyborach pojawia się ktoś z zewnątrz. W roku 2015 ponad 20 proc. uzyskał Paweł Kukiz. Z kolei w roku 2020 Szymon Hołownia. Czy za rok również wyskoczy ktoś z zewnątrz i, czy będzie mieć jakiś większy wpływ na polską politykę?
Na pewno będą podejmowane próby wypromowania zupełnie nowych kandydatów, spoza głównego nurtu. Wydaje mi się, że oni nie uzyskają tak spektakularnego wyniku, jak ponad 20 proc. poparcia, że ich kandydatury nie będą przełomowe w tym sensie, że trudno, żeby oni przeszli do drugiej tury, czy tym bardziej wygrali te wybory. Z drugiej strony, kandydat, który przekroczyłby 10 proc. poparcia, nawet zdobył jedynie 8 proc., w sytuacji tak silnej polaryzacji na polskiej scenie politycznej mógłby mieć pewien wpływ na wynik drugiej tury wyborów prezydenckich. Na to, jak zagłosują wyborcy. To bardzo ważne, bo jego zachowanie się w kampanii między obiema turami wyborów prezydenckich w dużym stopniu może zwiększać, lub zmniejszać szanse głównych pretendentów. W związku z tym myślę, że ci niezależni kandydaci, jeśli się pojawią, a myślę, że będą takie próby podejmowane, to choć może nie osiągną wyniku tak spektakularnego, jak w 2015 roku Paweł Kukiz, mogą mieć wbrew pozorom duży wpływ na to, kto ostatecznie wygra drugą turę. Więc przyglądanie się temu, kto w 2025 roku wystartuje będzie ważne nie tylko w kontekście nominacji największych partii.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo