Dziennikarka Joanna Górska ujawniła kulisy zwolnień w "Pytaniu na śniadanie" i opowiedziała o powrocie niektórych pracowników do TVP po rewolucji, którą w mediach publicznych przeprowadził nowy rząd. Szczegóły tej historii są szokujące. Prezenterzy musieli m.in. przechodzić przez kordon złożony z policjantów.
Rewolucja w Pytaniu na Śniadanie
"Pytanie na śniadanie" w ramach zmian - wprowadzanych przez nowy zarząd TVP wybrany przez ministra kultury - straciło wszystkich dotychczasowych gospodarzy. W tym Małgorzatę Tomaszewską, która była wtedy w zaawansowanej ciąży. Na nową obsadę programu zaczęli narzekać widzowie. Dobrzyńska nie wytrzymała krytyki i zaczęła dyskutować w sieci z internautami, co skończyło się wielką aferą i publicznym praniem brudów, bo dziennikarze i prowadzący, którzy dotąd milczeli, zaczęli opowiadać w plotkarskich mediach o kulisach ich zwolnień.
"Zdaję sobie sprawę, że jestem wyzywana teraz od najgorszych, ale proszę mi uwierzyć, nie wyrzuciłam nikogo za to, że pracował w tej redakcji do tej pory. Pożegnałam się po prostu z osobami, które zachwiały dziennikarstwo. Dziennikarz jak sędzia, musi być bezstronny" - tłumaczyła nowa szefowa "PnŚ" Kinga Dobrzyńska "Pudelkowi".
Górska o kulisach zmian w TVP
Więcej szczegółów na temat rewolucji w programie zdradziła Joanna Górska, która po latach wróciła do Telewizji Polskiej. Obecnie pracuje też w "Pytaniu na Śniadanie". Dziennikarka opowiedziała w rozmowie z "Plejadą" o kulisach castingu do programu.
- Oczywiście, wszystko w najgłębszej tajemnicy. Oddawaliśmy telefony, nie można było robić żadnych zdjęć ani nagrywać. Casting był w niedzielę. Wyobraź sobie — było bardzo zimno, wszyscy spotykamy się pod Warszawą. Oddajemy telefony. Jest całe morze ludzi i trzeba zrobić wszystko, by wypaść, jak najlepiej. Miałam próby kamerowe z czterema partnerami - zdradziła.
Przyznała, że nie znała wcześniej Roberta Stockingera, z którym została sparowana w programie.
Prezenterka mówi, że nie przypuszczała, że sprawa się tak potoczy. - Rozmawiałam z Małgosią [Tomaszewską - red. ] na wielu etapach moich ustaleń z TVP. Od samego początku wiedziała, że zaczyna coś się dziać i że będę zaproszona na casting i że miniemy się na korytarzach przy Woronicza. Jak już miałam informację, że ten casting przeszłam pozytywnie, zadzwoniłam do Gosi i powiedziałam, że będziemy razem pracować. Na początku myśleliśmy, że to będzie częściowa zamiana, że do kogoś dołączamy, a nie że wszyscy zostaną zwolnieni - relacjonowała Górska.
- Poza tym też nie mogę za dużo ze względów prawnych zdradzać, ale nikomu nie stała się krzywda. Tutaj postawię kropkę. Mam nadzieję, że kiedyś prawda wyjdzie na jaw, jak to było zrobione i czy rzeczywiście ktoś tak strasznie został potraktowany - dodała.
"Przechodziliśmy przez kordon policji"
Prezenterka opowiedziała też jak wyglądał jej początek pracy w PnŚ. Odbywał się on tuż po rewolucyjnych zmianach zaaranżowanych w TVP przez resort kultury.
- Kiedy zaczynaliśmy prowadzić "Pytanie na śniadanie", przechodziliśmy przez kordon policji. Na parkingu stały wozy policyjne na parkingu. Przechodziliśmy przez cztery przejścia, gdzie byli nie tylko panowie z ochrony, ale też mundurowi, którzy sprawdzali nasze dowody, czy możemy wejść. Jak nie było nas na jakiejś liście, to trzeba było wykonać 10 telefonów. Było bardzo nerwowo - wyznała.
Górska mówi, że wszyscy bardzo przeżywają sytuację wokół "PnŚ". - Jeżeli pojawiają się wpisy o tym, żeby nas ogolić i wypędzić z Woronicza albo wysyłają nas ludzie do gazu — to jest okropne. Ja w czasie swojego całego życia dziennikarskiego nie spotkałam się z taką falą mowy nienawiści - mówiła.
MB
Fot. Studio Pytania na Śniadanie. Źródło: TVP/Facebook
Inne tematy w dziale Kultura