Fot. Kanał Zero
Fot. Kanał Zero

Dziennikarka Kanału Zero pojechała na granicę polsko-białoruską. Wstrząsający reportaż

Redakcja Redakcja Białoruś Obserwuj temat Obserwuj notkę 105
Na Kanale Zero pojawił się materiał "Widziałam" autorstwa Marii Wiernikowskiej. Autorka reportażu udała się na granicę polsko-białoruską m.in. w dniu pogrzebu sierż. Mateusza Sitka. W dokumencie pokazano samą granicę, przeprowadzono też dogłębne wywiady z okolicznymi mieszkańcami, ratownikami i funkcjonariuszami służb. Całość robi piorunujące wrażenie i ukazuje beznadziejną sytuację na wschodnim krańcu Polski.

Granica "pod napięciem". Ale mieszkańcy się nie boją

Już od pierwszych klatek filmu widać, że sytuacja na granicy polsko-białoruskiej to nie przelewki. Dziennikarkę, stojącą przy szosie, co chwile mijają wojskowe i policyjne pojazdy, również opancerzone.

Po okolicznych mieszkańcach widać, że są zmęczeni całą sytuacją. Mówią, że zdarza im się widywać pojedyncze osoby obcego pochodzenia, którym od czasu do czasu pomagają. Obraz lokalnej ludności jest z resztą niezwykle złożony. Lokalni mówią, że całym sercem wspierają żołnierzy i jak będzie trzeba, to wesprą ich nawet siłowo. Z drugiej strony, niektórzy przyznali, że nie odmówili potrzebującym migrantom jedzenia lub ubrań.

Charakterystyczna była wypowiedź starszego mężczyzny, który stwierdził, że migranci to "nie ludzie, to muzułmanie, to dżuma", ale niechętnie powiedział, że potrzebującemu świeżej wody ze studni nie odmówi.

Cały materiał wideo zobaczysz tutaj:


Strażnicy i żołnierze przeżywają ciężkie chwile

Wiernikowskiej w pierwszej części materiału udało się porozmawiać z anonimowym funkcjonariuszem Straży Granicznej, którego wizerunek ukryto. Mężczyzna twierdzi, że migranci bywają agresywni, zwłaszcza w stosunku do funkcjonariuszek. Grożą im śmiercią i gwałtem. Mundurowy nie używa słowa "push-back" a jedynie mówi o "odsyłaniu" na białoruską stronę.

Co ciekawe, mężczyzna twierdzi, że jeśli tylko ktoś podczas nielegalnej próby przekroczenia granicy zażąda rozpatrzenia wniosku o azyl, to służby rzetelnie wykonują wszystkie czynności w tym kierunku. Twierdzi on jednak, że wielu przybyszy nie posiada dokumentów i chce się udać dalej, do zachodniej Europy, a na to nie pozwala im prawo.

Twierdzi też, że przemoc polskich pograniczników wobec przybyszów praktycznie nie występuje. Dodaje, że żołnierze i funkcjonariusze innych służb najbardziej boją się o to, czy bezpiecznie wrócą do rodzin po zakończeniu służby. W tym momencie rozmowy mężczyźnie łamie się głos.

O co chodzi migrantom? Raczej nie chcą jechać do Polski

Dziennikarce udało się też porozmawiać z samymi imigrantami, którzy znajdowali się za murem. Sytuacja tam wygląda dość groteskowo. Ludzie (głównie młodzi mężczyźni) koczują na trawie po białoruskiej stronie, a polscy żołnierze patrolują spokojnie polskie terytorium i nie zwracają uwagi na przybyszów, dopóki ci nie podejdą za blisko ogrodzenia.

Część migrantów dość beztrosko traktuje położenie, w którym się znaleźli. Twierdzą oni, że jadą do Niemiec i "i tak przejdą przez granicę, bo wszystkim się to po jakimś czasie udaje".

Z resztą słowo "Germany", czyli po angielsku Niemcy, pada tu wielokrotnie. Większość migrantów, z którymi rozmawiała reportażystka nie jest zainteresowana pobytem w Polsce, tylko chce się dostać do naszego zachodniego sąsiada.

Nie brak jednak smutniejszych historii. Reportażystka rozmawiała po kolei z dwoma mężczyznami z Syrii i Afganistanu, którzy przekonują, że podróżują do Niemiec w celu znalezienia pracy. Młody Afgańczyk rozmawiał płynnie po francusku i twierdził, że z zawodu jest tynkarzem.

Co przybysze koczujący na granicy mówili o polskich mundurowych? Tu warto zaznaczyć, że nie jest to do końca jasne. Prawdopodobnie mylą im się bowiem strażnicy polscy z białoruskimi. Najbardziej brutalni funkcjonariusze są podobno właśnie z państwa Łukaszenki.

Autorzy materiału nagrali też dramatyczną sytuację. Zrozpaczony mężczyzna z malutką córeczką za płotem błagał o pomoc dla ciężko chorego dziecka. Wiernikowska poinformowała o tym fakcie Straż Graniczną. Przybyli na miejsce mundurowi rzucili jednak proszącym o pomoc trochę jedzenia i odjechali. Ostatecznie - dzięki zaangażowaniu autorki - rodzina otrzymała pomoc w Polsce.

Trzeba przyznać, że podczas kręcenia materiału nikt z migrantów o arabskich i afrykańskich rysach twarzy nie zachowywał się w sposób niegrzeczny i seksistowski do kobiety współtworzącej film.

Organizacje pozarządowe nie chciały rozmawiać z mediami

Autorka reportażu próbowała porozmawiać m.in. z grupą "Granica" i innymi organizacjami, które zajmują się ewakuacją nielegalnych imigrantów spod granicy w bezpieczniejsze dla nich miejsca.

Sęk w tym, że jej się to nie udało, bo... już po pierwszym telefonie, na mediach społecznościowych pojawiły się ostrzeżenia przed Kanałem Sportowym. Zarzucano mu, że jest "propagandową tubą PiS i Konfederacji" i uprawia prawicową antyimigracyjną propagandę.

"Ten film nie ma ani antyimigranckiej, ani proimigranckiej narracji. Maria Wiernikowska rozmawia z każdą stroną. Po polsku, po angielsku, po rosyjsku, po francusku. Na koniec, można chyba tak powiedzieć, ratuje jedną rodzinę" - reklamował materiał szef Kanału Zero Krzysztof Stanowski.


MB

Fot. Maria Wiernikowska. Źródło: Kanał Zero



Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj105 Obserwuj notkę

Inne tematy w dziale Polityka