Delikatnie mówiąc, nie jestem fanem Adama Glapińskiego. Jednak co do jego postawienia przed Trybunałem Stanu jestem bardzo sceptyczny. Choć prezesowi NBP można bardzo wiele zarzucić, nie mam jednak pewności, czy zarzuty spełniają wymogi postawienia przed Trybunałem Stanu – mówi Salonowi 24 prof. Ryszard Bugaj, ekonomista Polskiej Akademii Nauk. Założyciel i pierwszy przewodniczący Unii Pracy.
Formalnie rozpoczęła się procedura postawienia Adama Glapińskiego przed Trybunałem Stanu. Czy jest to uzasadnione i realne, że prezes Narodowego Banku Polskiego ostatecznie stanie przed TS?
Prof. Ryszard Bugaj: Jestem bardzo sceptyczny, chociaż, żeby nie było wątpliwości, żadnym miłośnikiem Glapińskiego na pewno nie jestem. W sprawie jego postawienia przed Trybunałem mam jednak wątpliwości. Po pierwsze, wokół tego, czym ten Trybunał jest. A jest to ciało całkowicie polityczne. Wyłaniane jest przecież przez Sejm na kadencję. Więc ci, którzy mają większość polityczną, mają zdecydowaną większość w Trybunale. Można oczywiście przyjąć idealistycznie, że podczas procesu nie będzie żadnej tendencyjności. Ale pewności nie ma.
Poza tym, rozpiętość kar jest olbrzymia. Można kogoś skazać na zakaz pełnienia funkcji od pół roku do 10 lat. Czyli właściwie wymiar kar zależy w ogromnym stopniu od tego, jak zostanie oceniony dany czyn. A tu może mieć na o wpływ orientacja polityczna sądzonego i orzekających sędziów. A także ich orientacja filozoficzna. Moim zdaniem Trybunał Stanu powinien być instytucją ostateczną, gdy sprawy są ewidentne. Natomiast w przypadku prezesa Glapińskiego – choć jak wspomniałem, oceniam go bardzo krytycznie, są one wątpliwe, nie mam jednak pewności, czy spełniają wymogi postawienia przed Trybunałem Stanu.
Dlaczego?
Polityka pieniężna to jednak nie jest działanie algorytmu. Bo jeśliby decydował algorytm, to po co nam piętnastu świetnie opłacanych ludzi, którzy podejmują decyzje o stopach procentowych. Tymczasem tu trzeba decyzje podejmować, trudno podjąć je jednoznacznie. I tym bardziej trudno o jednoznaczny i niebudzący wyrok w tej sprawie. Druga okoliczność jest taka, że wydaje mi się, że Narodowy Bank Polski szedł nie tyle linią oryginalną, pod prąd ogólnej tendencji w krajach rozwiniętych, tylko realizował mniej więcej taką samą politykę, podobną strategię jak na przykład Europejski Bank Centralny. I to zarówno jeżeli chodzi o politykę stóp procentowych, jak i gdy chodzi o to, co się nazywa operacjami otwartego rynku, czyli skup aktywów finansowych. Zarzuty wobec prezesa NBP związane są z zarządzaniem rezerwami walutowymi. Tu pojawiają się argumenty, że było to działanie niekonstytucyjne. Warto jednak pamiętać, kiedy ta Konstytucja była pisana. A to był ten dział Konstytucji, który został oddany trochę w pakt liberałom za cenę rozbudowanego rozdziału o prawach socjalnych. Więc ta zasada, która tam jest wpisana, że nie może być żadnego finansowania czy żadnego zakupu przez bank centralny aktywów finansowych rządowych jest bardzo rygorystyczna.
Nie wnikając w to, czy jest rygorystyczna i czy jest to słuszne, naruszenie jednak jest. A skoro tak, akurat za to wniosek o Trybunał wydaje się zasadny?
Tak, tylko tę rygorystyczną normę naruszały w ostatnich kilku latach prawie wszystkie banki krajów rozwiniętych, w szczególności EBC, co było przedmiotem poważnego sporu. Więc uczynienie z tego takiego koronnego zarzutu wydaje mi się być wątpliwe. No, jest oczywiście też sprawa sposobu tłumienia inflacji. Jest ten punkt widzenia, że zadaniem Narodowego Banku Polskiego jest wyłącznie dbanie o wartość pieniądza. Pytanie tylko, jak to zinterpretować. Mamy do czynienia z wątpliwościami. A żeby coś ocenić, to trzeba to najpierw zinterpretować. I to jest oczywiście ogromny problem.
Natomiast tym, co moim zdaniem nie budzi wątpliwości, jest polityka dochodowa Narodowego Banku Polskiego w stosunku do pracowników NBP. Te rozbuchane wynagrodzenia, tak dla prezesa, jak i jego współpracowników budzą ogromne wątpliwości. To, czy można je jednak uznać za proste naruszenie prawa, też jest kwestią interpretacji. Pytanie, czy to powinno być tematem postępowania przed Trybunałem Stanu, bardzo w to wątpię.
Tylko akurat w tej kwestii niektórzy mogą bronić wysokich zarobków – że chodzi przecież o bardzo ważną instytucję, więc wynagrodzenie powinno być godziwe?
Powiedzmy sobie szczerze. Nawet jeśli ci ludzie zatrudnieni za ogromne pieniądze mieli doskonałe, wystarczające kwalifikacje, to nie wszyscy pracowali na pełny etat. Zdecydowana większość profesorów, ekonomistów, pozostawała nadal na świetnie opłacanych, profesorskich stanowiskach. Pracowali w uczelniach, także publikując i zarabiając za publikacje przyzwoite pieniądze. Mówiąc jednak uczciwie – ta furtka do wielkich zarobków została poszerzona dość gwałtownie wcześniej, zanim w NBP pojawił się Glapiński. Choć jemu można zarzucić to, że on to wzmocnił i rozszerzył też na inny personel. Jednak przy całym bardzo krytycznym stosunku do Glapińskiego wydaje się, że taki nacisk na to, żeby uderzyć w Prezesa Narodowego Banku Polskiego, jest rezultatem pewnego odreagowania.
Mamy bardzo przykre wspomnienia z czasów afery podsłuchowej. Mówiłem o tym nawet u Państwa. W rozmowie Sienkiewicza z Markiem Belką, ówczesnym prezesem NBP Sienkiewicz niewątpliwie pyta, czy nie dałoby się o poluzować w interesie ówczesnego rządu. I niestety odpowiedź Belki nie jest tam pryncypialna. Nie chcę przez to powiedzieć, że on by na to na pewno poszedł, nie wie tego. Zamiast jednak kategorycznie odmówić, mówi „niech premier zadzwoni”. I jeśli Glapiński stanie przed Trybunałem, takie pytania o poprzednika też na pewno będzie stawiane.
Czy w takim razie patrząc już szerzej, nie należałoby w ogóle zreformować działań Rady Polityki Pieniężnej i NBP, żeby te kryteria były po prostu nienaruszalne, ale i bardziej precyzyjne?
Mnie się wydaje, że w pierwszej kolejności należałoby zmienić zapisy konstytucyjne dotyczące roli Narodowego Banku Polskiego. Szereg krajów, na przykład Stany Zjednoczone, mają wyraźnie określone w prawie, że Fundusz Rezerwy Federalnej obok kwestii inflacji za kluczową uznana jest sprawa wzrostu gospodarczego. W Polsce to jest zapisane w bardzo mętny sposób. Druga sprawa to jest liczebność Rady Polityki Pieniężnej. Ja nie widzę powodu, dlaczego ma tam być 15 osób. Trzecią kwestią są jednak wynagrodzenia członków Rady Polityki Pieniężnej. Myślę sobie, że one nie powinny być raczej takie jak profesora uniwersyteckiego. Szczególnie, jeżeli ktoś pozostaje na etacie profesorskim w uniwersytecie.
Ma dochody z publikacji, ma dochody prawdopodobnie z wykładów zleconych. Zgadzam się, że są powody, żeby myśleć o nowej formule Rady Polityki Pieniężnej. Także dlatego, że praktyka różnych krajów jest odbiegająca od praktyki naszej Rady Polityki Pieniężnej. Nie jakoś dramatycznie, ale jednak.
Fot. Adam Glapiński, prezes NBP.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo