Lista PiS do Parlamentu Europejskiego została ułożona tak, by zwiększyć szansę na jak najlepszy wynik. Ubolewam nad faktem, że profesorowie Ryszard Legutko i Zdzisław Krasnodębski nie znaleźli się na liście i że zabraknie ich w przyszłym Parlamencie Europejskim. Politycy ci dawali dużo jakości w samym parlamencie i szerzej debacie publicznej – mówi Salonowi 24 Paweł Lisiecki, kandydat PiS do Parlamentu Europejskiego.
Wybory do Parlamentu Europejskiego już za miesiąc. Konserwatywni wyborcy są bardzo zaskoczeni brakiem na liście Prawa i Sprawiedliwości wielu doświadczonych deputowanych. Dlaczego Pana zdaniem władze partii zdecydowały się na tak zaskakujący krok, jak rezygnacja z profesora Zdzisława Krasnodębskiego, czy prof. Ryszarda Legutki?
Paweł Lisiecki: Moim zdaniem lista PiS do Parlamentu Europejskiego została ułożona w ten sposób, by zmaksymalizować szansę na jak najlepszy wynik w wyborach 9 czerwca. By doprowadzić, że Prawo i Sprawiedliwość dostanie najlepszy wynik, w efekcie czego liczba mandatów będzie duża. Choć zdaję sobie sprawę, że będzie to dużo trudniejsze niż pięć lat temu, także dlatego, że liczba komitetów wyborczych, które mają szansę na przekroczenie progu wyborczego, będzie większa niż poprzednio. Natomiast trzeba walczyć o wprowadzenie jak najwięcej osób do Parlamentu Europejskiego. I kandydaci, którzy znaleźli się na naszych listach, walkę tę podejmą. Mogę jedynie ubolewać, że nie kandydują osoby, które do tej pory zasiadały w Parlamencie, choćby Zdzisław Krasnodębski. Natomiast kluczowe przy układaniu list było planowanie kampanii wyborczej. Te wybory są dla Prawa i Sprawiedliwości niezwykle ważne. Być może dojdzie do sytuacji, w której Europejska Partia Ludowa i socjaliści będą mieć mniej niż połowę mandatów. Pojawi się więc możliwość blokowania niektórych szkodliwych rozwiązań w PE. Skutecznego działania. Aby jednak tak się stało, konieczny jest jak najlepszy wynik w czerwcowych wyborach.
Nie obawia się Pan jednak, że obecny kształt list umożliwi lepszy wynik w wyborach, ale w trakcie kadencji, gdy faktycznie trzeba będzie skutecznie działać, merytorycznych deputowanych, jak prof. Legutko czy Krasnodębski zabraknie?
Ja obu panów profesorów bardzo cenię i ubolewam nad faktem, że nie znaleźli się na liście i że zabraknie ich w przyszłym Parlamencie Europejskim. Politycy ci dawali dużo jakości w samym parlamencie i szerzej debacie publicznej. Mogę jedynie powtórzyć, że bardzo żałuję, że w kolejnej kadencji ich nie będzie.
Wspomniał Pan o konieczności przeciwstawienia się absurdalnym, najczęściej lewicowym pomysłom w ramach Unii Europejskiej. Z kolei środowiska liberalne i lewicowe zarzucają – nie bez racji – europejskiej prawicy flirt z Władimirem Putinem. Jeśli nawet organizacje eurosceptyczne nie są agenturą, to bardzo często są przynajmniej życzliwe wobec Rosji, a jednocześnie lekceważąco podchodzą wobec wojny na Ukrainie?
Akurat słuchając tych argumentów, może się przypomnieć stare powiedzenie „przyganiał kocioł garnkowi”. Wśród polityków europejskiego mainstreamu mieliśmy Gerharda Schroedera, kanclerza Niemiec z SPD, który po zakończeniu kadencji został zatrudniony w Gazpromie. Na gorącej linii telefonicznej z Władimirem Putinem był przecież prezydent Francji Manuel Macron. Powstał też gazociąg NordStream2, wspólny projekt Rosji i Niemiec. To spółki z Niemiec i Francji lekceważyły nakładane na Rosję embargo. Oczywiście, że po stronie europejskiej prawicy też są osoby o sympatiach prorosyjskich. Bardzo często nie jest to kwestia poglądów politycznych, ale państwa, z którego dana formacja się wywodzi. Tradycyjnie przynajmniej od początku XX wieku prorosyjską politykę prowadziła Francja. I życzliwy wobec Rosji był Macron, ale też prawica pani Le Pen. Prorosyjscy byli politycy niemieccy, zarówno socjaldemokraci, jak i chadecja pani Merkel. Gadanie, że PiS kuma się z partiami proputinowskimi to przysłowiowe odwracanie kota ogonem.
Czytaj dalej:
Inne tematy w dziale Społeczeństwo