20 rocznica wejścia do Unii, uroczystości przy granicy w Słubicach Fot. PAP/Lech Muszyński
20 rocznica wejścia do Unii, uroczystości przy granicy w Słubicach Fot. PAP/Lech Muszyński

Legenda Solidarności krytycznie o UE. "Centralizacja postępuje zbyt wolno"

Redakcja Redakcja Na weekend Obserwuj temat Obserwuj notkę 87
To, że Europa jest kontynentem spokoju, wynika właśnie z faktu, że państwa Unii trzymają się razem. Ta współpraca powinna zacieśniać się coraz bardziej, oczywiście z poszanowaniem kultury, odrębności poszczególnych państw. Dla integracji nie ma jednak alternatywy – mówi w 20-lecie wejścia do Unii Europejskiej Jan Rulewski, były senator PO, legendarny opozycjonista w okresie PRL.

Minęło właśnie 20 lat od wejścia Polski do Unii Europejskiej. Jak wspomina Pan samą drogę do Wspólnoty w latach 90. i na początku XXI wieku?

Jan Rulewski: O, ja bym się cofnął do jeszcze wcześniejszych czasów niż lata 90. Bo już przed rokiem 1980 jako konstruktorzy w bydgoskich zakładach rowerowych „postawiliśmy kreskę” na socjalizmie, szczególnie w tej jego polskiej wersji, bałaganiarskiej, niewydolnej, w późnym okresie dekady Edwarda Gierka. Socjalizm rozkraczył się w Polsce i w całym bloku wschodnim. Jako inżynierowie widzieliśmy doskonale słabość tego systemu, brednie propagandy, która przedstawiała PRL jako jedenastą potęgę świata, którą oczywiście ówczesna Polska nie była.

Propaganda widziała wspaniałe drzewo, a my widzieliśmy, że to drzewo ma zwiędłe, suche liście i jest praktycznie martwe. Jako pracownicy zakładów rowerowych chłonęliśmy zachodnie rozwiązania, widzieliśmy różnicę między krajami EWG, a socjalistycznej RWPG. To był tak naprawdę taki impuls, który sprawiał, że chcieliśmy wiązać się z Zachodem. I gdy zmieniły się warunki, padł komunizm, a Polska weszła na drogę demokracji, przystąpienie do NATO i Unii Europejskiej stało się celem polskiej polityki. Szczególnie pamiętam ostatni okres starań o wejście do UE. Pamiętajmy, że rządy wtedy sprawowała Lewica, co budziło niepokój.

Tylko że to, kto rządzi, nie miało chyba większego znaczenia, skoro wśród największych ugrupowań w sprawie wejścia do Unii panował konsensus?

Tak to wygląda z perspektywy czasu. Przypomnę jednak, że Lewica była dosyć kapryśna w zakresie zarówno NATO, jak i Unii Europejskiej. Budowała jakieś swoje własne plany. A my wcześniej, jako rządy solidarnościowe, prowadziliśmy negocjacje, uruchomiliśmy cały proces. I obawialiśmy się nie tego, że Lewica zablokuje wejście do UE – tu już mocno opowiadała się za wejściem. Baliśmy się, że będzie zbyt układna. Pamiętajmy, że negocjacje to był proces, w którym było oczywiste, że Polska z czegoś rezygnuje, strona unijna stawiała pewne wymagania. Chodzi o bardzo wyśrubowane warunki dotyczące ochrony środowiska, które rodziły obawy o los wielu zakładów, w mojej Bydgoszczy, chociażby zakładów chemicznych. Drugim gorącym tematem była sprawa rolnictwa, wieś bała się otwarcia rynku. Były to obawy uzasadnione, kluczową była kwestia tego, jakie będą dopłaty dla rolnictwa. I obawialiśmy się, że Lewica zgodzi się na wszystko, będzie zbyt układna, nie podejmie wyzwania w postaci twardszych negocjacji, w których trzeba było chronić polski interes. Na szczęście muszę przyznać, że w tej kwestii obawy okazały się bezpodstawne – rząd Millera przeprowadził skuteczne negocjacje. Pojawiła się jednak inna wątpliwość. Władze zdecydowały, że zamiast drogi wyłącznie rządowo-parlamentarnej, decyzję o przystąpieniu do Unii podejmie naród w referendum.

Większość Polaków była za członkostwem w Unii. Więc nie było raczej obawy, że odrzucą akcesję. Z kolei Leszek Miller kilka lat temu tłumaczył, że właśnie dzięki podjęciu decyzji poprzez referendum, jest mandat społeczny dla członkostwa w Unii, więc ewentualne polexity byłyby trudniejsze do przeprowadzenia?

To prawda i z perspektywy czasu można to tak oceniać. Tylko obawa dotyczyła innej kwestii. My nie mieliśmy żadnych wątpliwości, że wynik głosowania będzie na „tak”. Problemem była jednak frekwencja. Otóż w tamtym czasie nie była ona wysoka nawet w wyborach. A w referendach nie przekraczała 50 proc. Była niewielka frekwencja w referendum konstytucyjnym, mimo że była zgoda sił politycznych. Referendum uwłaszczeniowe było przegrane właśnie z uwagi na małą frekwencję. Stąd strach o to, że Polacy nie pójdą do urn, był uzasadniony.


Wtedy pojawił się apel prof. Zbigniewa Religi oraz innych zacnych ludzi o mocne zaangażowanie się w kampanię referendalną. Ja wziąłem sobie tę sprawę do serca i przeprowadziłem w Bydgoszczy proeuropejski happening. Wybudowałem tymczasową instalację – łuk europejski, na którym znajdowały się hasła europejskie, były też na nim takie karteczki, gdzie ludzie mogli wpisywać, czego od Unii oczekują, czego się obawiają. Instalacja miała charakter tymczasowy, formę zabawy. Mieliśmy na nią wszystkie wymagane prawem zgody, a jednak spotkaliśmy się z frontalnym atakiem ze strony dość egzotycznej koalicji. Łuk atakowali przedstawiciele lokalnego, dość szemranego biznesu. Atakowali eurosceptyczni radni Ligi Polskich Rodzin, co akurat było zrozumiałe, bo oni byli przeciwni integracji. Jednak dość nieoczekiwanie do ataku na happening dołączyła „Gazeta Wyborcza”.

Dlaczego, przecież w tamtym czasie była to bodaj najbardziej prounijna redakcja w Polsce?

„Wyborcza” atakowała łuk pod pozorem braku estetyki tej instalacji. Co ciekawe, choć uzyskałem zgody, otrzymałem potem karę grzywny i nakaz natychmiastowego rozebrania instalacji, co było fizycznie niemożliwe. No, ale łuk przetrwał do 15 sierpnia, czyli rocznicy zwycięstwa nad bolszewikami. A ostatecznie wygraliśmy. W województwie i mieście była bardzo duża frekwencja, cel został osiągnięty. I w całym kraju odnieśliśmy sukces, bo Polacy opowiedzieli się za akcesją, a frekwencja była wystarczająca na tyle, by referendum było wiążące.

No i rok po referendum, 1 maja 2004 roku Polska przystąpiła do Unii Europejskiej. Minęły dwie dekady, po których poparcie dla integracji wciąż jest spore, coraz więcej jest jednak obaw i krytycznych opinii co do kierunku, w którym Unia zmierza. Jak ocenia Pan te dwadzieścia lat naszego członkostwa?
Może przypomnę, że na tych karteczkach, gdzie ludzie wyrażali swoje nadzieje i obawy związane z Unią, młodzi ludzie pisali, że najbardziej boją się braku zatrudnienia, zamykania zakładów pracy. Rolnicy bali się otwarcia rynku. Tu obawy okazały się bezpodstawne.

Faktycznie rolnicy w pierwszych latach naszej przynależności zyskali, z kolei bezrobocie znacząco się zmniejszyło. Jednak dziś mamy inne obawy, związane choćby z Zielonym Ładem, który uderza właśnie w rolników i najmniej zamożnych, na przykład poprzez strefy czystego transportu w największych miastach, zakaz wjazdu do nich starszymi samochodami?

To jest problem, przy czym dla mnie większym zagrożeniem są wymagania dotyczące budownictwa, nie motoryzacji. Jednak pamiętać należy, że wyzwania związane z klimatem są faktem, coraz więcej ludzi dostrzega, że nie jest to żaden wymysł, ale realny problem egzystencjalny. Oczywiście wadą tych rozwiązań jest sprowadzenie wszystkich państw do wspólnego mianownika, pytanie, czy dałoby się to zróżnicować osobno dla każdego z 27 państw.

Niepokój budzi też ewolucja polityczna Wspólnoty. Kryzys demokracji w Unii, jej postępująca centralizacja, która może zdaniem wielu komentatorów zagrozić suwerenności poszczególnych państw?

Ten proces centralizacji jest faktem, ale postępuje powolnie. Moim zdaniem nawet zbyt powolnie. Europa nie żyje bowiem w jakiejś izolacji, bezpiecznym kokonie. Jesteśmy jako kontynent atakowani z różnych stron. Gdy na Ukrainie trwa wojna, to Jan Rulewski w Unii Europejskiej będzie za moment właśnie jeść dobrą drożdżówkę i pić kawę. Robić to będę trochę przez łzy, bo widzę właśnie płonący dom studenta w Odessie, w którym przed laty nocowałem.


Więc mam ten dyskomfort, że my cieszymy się spokojem, gdy nasi sąsiedzi mogą o nim pomarzyć. Jednak to, że Europa jest kontynentem spokoju, wynika właśnie z faktu, że państwa Unii trzymają się razem. Ta współpraca powinna zacieśniać się coraz bardziej, oczywiście z poszanowaniem kultury, odrębności poszczególnych państw. Dla integracji nie ma jednak alternatywy.

Mówi Pan o bezpieczeństwie, tu jednak zdania są podzielone. NATO jest sojuszem obronnym. Jednak jeśli chodzi o Unię Europejską, kraje członkowskie różnie podchodzą do kwestii wojny na Ukrainie, działań Putina. Nie ma europejskiej armii, a gdyby była, nie dorównywałaby przecież amerykańskiej. Wspólnota międzynarodowa, której atutem jest wspólny rynek, chyba nie jest ochroną przed rosyjską agresją?

Oczywiście, że stanowi ważny element ochronny. Unia Europejska to ogromny rynek i sojusz także polityczny. Zarówno dzięki temu, jak i rzecz jasna dzięki wsparciu Ameryki nie wybuchają u nas bomby, nie ma krwawych prowokacji, które na zapleczach konfliktów zbrojnych zazwyczaj mają miejsce. Ten spokój i bezpieczeństwo są nie do przecenienia.

Czytaj dalej:

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj87 Obserwuj notkę

Komentarze

Pokaż komentarze (87)

Inne tematy w dziale Społeczeństwo