fot. PAP/Radek Pietruszka
fot. PAP/Radek Pietruszka

20 lat Polski w Unii Europejskiej. Prof. Ryszard Bugaj o plusach i minusach akcesji

Redakcja Redakcja Na weekend Obserwuj temat Obserwuj notkę 85
Bardzo mnie denerwuje polska dyskusja o UE. Z jednej strony postawa Prawa i Sprawiedliwości i tej części prawicy, która upatruje w Unii Europejskiej wszelkie zło. Denerwuje mnie też jednak postawa tych euroentuzjastów, którzy nie widzą w Unii żadnych wad i chcieliby godzić się na wszystko – mówi Salonowi 24 prof. Ryszard Bugaj, lider Unii Pracy w latach 90., ekonomista z Polskiej Akademii Nauk.

Zasiadał Pan w Sejmie w czasach, gdy wejście do Wspólnoty było priorytetem dla większej części klasy politycznej. Właśnie mija 20 lat od naszej akcesji. Jak z perspektywy dwóch dekad wygląda bilans zysków i strat naszej przynależności do UE?

Prof. Ryszard Bugaj: Zawsze jak się mówi o bilansie, to trzeba się przez moment zastanowić, jakie stosujemy kryteria oceny. Jeżeli za najważniejsze kryterium przyjmiemy tempo wzrostu gospodarczego, to rzecz jasna sukces jest ewidentny. Co prawda nie jest tak, że progres nastąpił po wejściu do UE, a wcześniej notowaliśmy spadki. Nie, dekada 1993–2003 to także okres intensywnego wzrostu gospodarczego. Nie ulega jednak wątpliwości, że wejście do Unii pd względem ekonomicznym ocenić należy pozytywnie. W moim przekonaniu ono się także przełożyło na pewne spektakularne zdarzenia. W ostatnim dwudziestoleciu eksport wzrósł chyba dziesięciokrotnie. To jest gigantyczny wzrost. Jeśli jednak poskrobiemy bardziej i zadamy pytanie o strukturę tego eksportu i o to, kto go robił i jakimi środkami, kto na nim zyskiwał, to ten obraz już taki całkowicie cudowny nie jest. Zakłóca go troszkę fakt, że ten polski eksport robiły głównie działające w naszym kraju przedsiębiorstwa zagraniczne, które na szerszą skalę działały w Polsce już od dłuższego czasu, a na wejściu do Unii zyskały bardzo. Jednak to tylko drobna rysa, bo sam wzrost eksportu jest zjawiskiem pozytywnym.


Ogromnym i  chyba niekwestionowanym sukcesem jest rozwój infrastruktury transportowej, budowa sieci dróg ekspresowych, autostrad?

O, to nie ulega żadnej wątpliwości. Jeżeli jednak spojrzymy na całą infrastrukturę transportową, nie tylko samochodową, to już też tak cudownie nie jest. Mamy bowiem do czynienia w wielu miejscach z czymś, co się nazywa wykluczeniem transportowym. Ludzie w mniejszych ośrodkach często nie mają możliwości łatwego i szybkiego dojazdu do większych ośrodków miejskich, co rodzi różne konsekwencje. Więc z jednej strony doskonale, że mamy rozwój sieci dróg i autostrad, te sukcesy są na każdym kroku przez euroentuzjastów podkreślane i nie sposób ich podważyć. Z drugiej strony wciąż mamy miejsca, do których ten rozwój infrastruktury nie dotarł. Jednak tu bilans jest mimo zastrzeżeń korzystny, to nie ulega wątpliwości.

Polska dwóch prędkości, czyli sytuacja, gdzie mamy niesamowity rozwój miast ale część regionów zostaje w tyle, jest faktem, ale też pada argument, że nie wszystko da się osiągnąć w dwie dekady. Więc kluczowe jest chyba to, w jakim kierunku będzie się Unia zmieniać w przyszłości, jak będzie wyglądać nasza ocena za kolejne 20 lat?

Faktycznie najważniejsze jest dla mnie nie to, jak oceniamy to dwudziestolecie jako takie, czy jednak spojrzymy w szerszej perspektywie, czyli zmian, jakie będą następować w Unii Europejskiej w przyszłości. I tu niestety ta perspektywa nie jest taka cudowna. W pewnym sensie wynika ona z przyczyn obiektywnych – mam tu na myśli uwarunkowania klimatyczne. Chociaż ciężko się oprzeć wrażeniu, że zbyt dużo jest w Unii Europejskiej takiego naiwnego podejścia do zmian klimatycznych.

Chodzi o Zielony Ład i narzucanie nierealnych, obciążających ludzi rozwiązań?

Z naszego punktu widzenia wielkim problemem jest to, że jeżeli chodzi o emisję CO2, to można ją pojmować na dwa sposoby. Albo emisję bieżącą, albo skumulowaną. Jeżeli chodzi o bieżącą, a takie kryterium przyjęto w Unii, to dla nas jest to podejście niekorzystne. Natomiast jeżeli by przyjąć jako punkt odniesienia skumulowaną ilość dwutlenku węgla w atmosferze, to problem zaczął się już od rewolucji przemysłowej. W zasadzie od połowy XVIII wieku. I wtedy przytłaczającą większość tych zanieczyszczeń wyemitowały kraje takie jak Anglia, Francja, Niemcy, Holandia i etc. Przyjęcie takiego kryterium ma uzasadnienie – bo gdy dwutlenek węgla jest emitowany do atmosfery, to utrzymuje się w niej bardzo długo. Więc trzeba przyjąć, że najbogatsze kraje zachodniej Europy w ogromnym stopniu odpowiadają za problemy klimatyczne. Przy zastosowaniu emisji bieżącej koszty do poniesienia spadają na inne kraje, na przykład na Polskę. Jestem zadziwiony, że tego argumentu nie podjęli szerzej nasi przedstawiciele w strukturach Unii Europejskiej.


Najwięcej emocji obok zmian dotyczących Zielonego Ładu budzą przekształcenia polityczne, federalizacja, czy mówiąc precyzyjnie - centralizacja Unii Europejskiej. Jak ocenia Pan te zmiany?

Faktycznie Unia Europejska rośnie w siłę i jest pytanie, czy to dla nas jest korzystne, czy nie. Ja jestem sceptyczny. Wydaje mi się, że niekoniecznie będzie to dla Polski dobre. Jest w Unii ogromny nacisk na zmianę formuły politycznej, ustrojowej w kierunku takiej federalnej koncepcji. Przy czym oni mówią, „jaka federacja, no gdzie federacja, nic takiego nie powstaje”. Rzeczywiście tak to się nie nazywa, jednak propozycje zmian faktycznie zmierzają w kierunku czegoś na kształt państwa. Przykładem jest choćby pomysł wprowadzenia głosowania większościowego zamiast jednogłośnego w aż 64 obszarach. I znów tu możemy się zastanawiać, czy to będzie dla nas korzystne, czy nie. W pewnych sprawach zapewne tak, w innych niekoniecznie. Jednak to nie sposób głosowania uważam za największe zagrożenie. Najbardziej obawiam się pewnego rodzaju kryzysu demokratycznego. Czyli sytuacji, w której wybory europejskie mają coraz większe znaczenie, ale wyborcy działają w nich według kryteriów krajowych. Przeciętny wyborca europejski kieruje się tradycją, przywiązaniem do partii we własnym kraju. Cechuje go przy tym całkowita nieznajomość problemów europejskich. Sytuacji politycznej krajów sąsiedzkich, a tym bardziej krajów odległych, peryferyjnych. Więc patrząc od tej strony, jest trochę powodów do niepokoju.

W związku ze wspomnianymi wątpliwościami niektóre środowiska zaczynają mówić o polexicie?

Osobiście mimo zastrzeżeń uważam, że powinniśmy się Unii mocno trzymać i żaden polexit nie wchodzi w grę. Nie zakładam bowiem scenariusza, który w ramach Unii byłby dla Polski skrajnie niekorzystny. Bardzo mnie denerwuje polska dyskusja o UE. Z jednej strony postawa Prawa i Sprawiedliwości i tej części prawicy, która upatruje w Unii Europejskiej wszelkie zło. Wszystkie argumenty są przerysowane, a strategia podporządkowana grze krajowej. Denerwuje mnie też jednak postawa tych euroentuzjastów, którzy nie widzą w Unii żadnych wad i chcieliby godzić się na wszystko, nawet na rozwiązania wręcz szkodliwe.

Jeżeli chodzi o Platformę Obywatelską, no to tam jest sytuacja nieco bardziej zróżnicowana. Mam wrażenie, że premier Donald Tusk zdaje sobie sprawę z tego, że przyjazne stosunki w ramach Unii Europejskiej, poparcie dla naszej przynależności do Wspólnoty, nie muszą i nie powinny oznaczać poświęcenia naszych interesów. I zresztą premier ogłosił swój sprzeciw w sprawie polityki migracyjnej, sceptycznie wypowiadał się o tendencji federalistycznej. To bardzo pozytywny sygnał. Bo fakt, że ktoś jest przeciwny tym najdalej idącym projektom federalistycznym, niektórym niekorzystnym rozwiązaniom Zielonego Ładu, czy wspólnemu pieniądzowi, nie oznacza, że automatycznie jest przeciwnikiem Unii Europejskiej, który zmierza do polexitu. A w mediach czasem takie wrażenie można odnieść. Więc dobrze, że szef rządu, który jest proeuropejski i stał na czele Rady Europejskiej, jest w stanie wyrazić wątpliwości.

Wspomniał Pan o wspólnym pieniądzu. Czy wejście do strefy euro będzie dla Polski opłacalne?

Przestudiowałem kiedyś dwa wielkie raporty sporządzone w Narodowym Banku Polskim, jeden był na rzecz wejścia do strefy euro, drugi zdecydowanie przeciw. I punkt widzenia autorów w dużej mierze zależał od ich poglądów. Natomiast osobiście co do strefy euro jestem sceptyczny. Mnie się wydaje i tu kładę wyraźny akcent na słowo „wydaje się”, że absolutnie nie powinniśmy się do tego spieszyć, jeżeli w ogóle.


Tylko tu pada argument, że na wspólną walutę Polacy zgodzili się w referendum?

Tak, to jest jeden z argumentów, ale jego stawianie jest nadużyciem. Po pierwsze mało kto, głosując w 2003 roku za przystąpieniem do UE, zdawał sobie sprawę z tego, że wspólna waluta jest w pakiecie. Po drugie, nikt na Polskę w sprawie euro nie naciska. Nie ma jakichś argumentów ze strony Brukseli typu „przegłosowaliście euro w referendum, jest w traktacie, jak najszybciej przystąpcie”. Więc mnie się wydaje, że do tematu ewentualnego wejścia do strefy euro trzeba podchodzić bardzo ostrożnie. To nie jest coś, co chroni przed kryzysami. Grecja do strefy euro należała, a popadła w bardzo głęboki kryzys.

A czy przynależność do Unii Europejskiej chroni nas – bo takie argumenty też padają – przed agresywną polityką Rosji?

Tu jestem sceptyczny, bo kraje Unii są w sprawie na przykład ataku Rosji na Ukrainę podzielone. Są takie państwa jak Polska, kraje bałtyckie, Czechy i Szwecja, jednoznacznie ostro sprzeciwiające się polityce Kremla. Są na przeciwległym biegunie kraje takie jak Węgry i Słowacja. Teraz dołącza do nich Bułgaria, a jak wstąpi do UE Serbia, też będzie po tamtej stronie. Są wreszcie państwa, powiedziałbym „powściągliwe”. Unia nie ma więc jednoznacznego stanowiska, więc trudno by jako całość stanowiła jakaś silną przeciwwagę wobec Rosji. Jest po prostu zbytnio zróżnicowana.

Zdjęcie: Mija 20 lat od wejścia Polski do Unii Europejskiej. Fot. PAP/Radek Pietruszka

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj85 Obserwuj notkę

Komentarze

Pokaż komentarze (85)

Inne tematy w dziale Społeczeństwo