Anna-Maria Sieklucka zdobyła ogromny rozgłos przez wystąpienie w filmie "365 dni". Po czterech latach odtwórczyni roli Laury Biel przewartościowała swoje życie i stanowczo odcina się od produkcji. Aktorka uderza w "dzieło" Blanki Lipińskiej, mówiąc: "Ukazuje patriarchalną i przemocową relację"
To był polski hit Netflixa
W 2020 r. film "365 dni" nakręcony na podstawie kontrowersyjnej powieści Blanki Lipińskiej podbił światowy rynek. Produkcja przez tygodnie nie schodziła z rankingów popularności Netflixa i chociaż spływające zewsząd negatywne recenzje miażdżyły polski erotyk, obejrzały go miliony widzów z całego świata. Obiektem szczególnej krytyki było przedstawienie w "365 dniach" przemocowej relacji i gwałtu jako normalnego elementu romansu, a postać włoskiego porywacza Massimo jako seksownego macho.
Dwie kolejne części filmu, "365 dni: Ten dzień" i "Kolejne 365 dni" nie powtórzyły jednak sukcesu oryginału, a z czasem i o nim przestało być tak głośno... Teraz jednak kontrowersje otaczające produkcje wracają. Wszystko przez ostatni wywiad Anny-Marii Siekluckiej, odtwórczyni roli głównej postaci trylogii, Laury Biel. Aktorka, która dawniej odważnie świeciła golizną na ekranie i wraz z przystojnym Michelem Morrone promowała "dzieło" na ściankach, dziś odcina się stanowczo od "365 dni".
Aktorka odcina się od dawnej roli
W rozmowie z tygodnikiem "Wprost" potępiła wymowę filmu oraz źródłowej powieści Blanki Lipińskiej: – Nie byłam gotowa na wszystko to, co działo się po tryptyku "365 dni". Biorąc udział w tej produkcji, nie sądziłam, że aż 300 milionów osób obejrzy pierwszą część, a ona odbije się tak szerokim echem - mówi Sieklucka.- Dzisiaj, w moim odczuciu, "365 dni" to produkcja ukazująca patriarchalną, przemocową relację, męsko-damską, w której kobieta jest zależna, poddana i zniewolona – powiedziała aktorka.
Anna-Maria Sieklucka wyznała, że obecnie kieruje się w życiu zupełnie innymi wartościami, a udział w produkcji wspomina jako traumę. Jak również dodała, po premierze "365 dni" była obiektem uprzedmiotowienia ze strony widzów i mediów, co przysporzyło jej wiele problemów. Dopiero długa terapia pozwoliła jej wyjść na prostą.
Autorka "365 dni" tłumaczy, o co chodziło w jej książce
– Pracując nad tym filmem, miałam 26 lat i sama byłam jeszcze bardzo mocno zanurzona w patriarchacie, w systemie, którego nie do końca byłam świadoma. (...) Tymczasem mężczyźni, jak i kobiety, swoje postrzeganie mnie opierali na niej, wyobrażając mnie sobie w bardzo sensualny i erotyczny sposób. Traktowano mnie w dużej mierze przedmiotowo, przez pryzmat Laury, filmowej postaci, nie mnie, człowieka, aktorkę, kobietę, która ma własne uczucia i emocjonalność. Dziś, dzięki pracy nad sobą, terapii, jestem w stanie głośno i szczerze powiedzieć: Tak, nie zgadzam się z wartościami tego filmu - wyznała.
Co ciekawe, autorka powieści "365 dni", Blanka Lipińska przyznała rację Siekluckiej. Chociaż dawniej pisarka zażarcie broniła swojego "dzieła" i lekceważyła opinie krytyków, po wywiadzie aktorki stwierdziła, że... od początku przyświecał jej zamysł przedstawienia Massimo jako złej postaci, a relacji między głównymi bohaterami jako patologicznej.
- Myślę, że jak ktoś uważnie przeczyta książkę (która jest od 6 lat na rynku), to dojdzie do bardzo podobnych wniosków, bo taki był jej zamysł (...) Główny bohater w książce jest po prostu złem, pięknym i bogatym, ale złem (...) Trylogia "365 dni" nie gloryfikuje gwałtów i syndromu sztokholmskiego! –stwierdziła Lipińska, dziękując nawet Siekluckiej za jej odważne wyznanie...
Salonik
Na zdjęciu Anna-Maria Sieklucka fot. Facebook
Inne tematy w dziale Rozmaitości