Nie jest problemem to, że prezydent Andrzej Duda spotkał się z Donaldem Trumpem, ale to, że nie rozmawiał z Joe Bidenem, ani z nikim z jego administracji. Jeśli jednak okazałoby się, że faktycznie Andrzej Duda podczas kolacji przekonywał Donalda Trumpa do odblokowania pomocy dla Ukrainy, to bardzo dobrze, że do tego doszło. To sprawa kluczowa z punktu widzenia naszego bezpieczeństwa. Za kilka dni przekonamy się, czy te tematy poruszono i jakie przyniosła efekty rozmowa – mówi Salonowi 24 Dariusz Rosati, były minister spraw zagranicznych, Koalicja Obywatelska.
Prezydent Andrzej Duda spotkał się na kolacji z byłym prezydentem USA, kandydatem Republikanów, Donaldem Trumpem. Jak ocenia Pan to spotkanie?
Dariusz Rosati: Bardzo trudno to ocenić, z prostej przyczyny – nie wiem, o czym panowie rozmawiali.
Jest komunikat o spotkaniu „w atmosferze przyjaźni”.
To bardzo dobrze, ale kluczowe jest nie to, w jakiej rozmowa przebiega atmosferze, ale jakie tematy zostały poruszone, co ustalono. Powiem tak – spotkanie miałoby sens, gdyby służyło próbie przekonania Donalda Trumpa, aby spojrzał bardziej przychylnym okiem na sprawy dla Polski najważniejsze. Poza ogólnym wymiarem bezpieczeństwa i podtrzymaniem zaangażowania Amerykanów we wsparcie Polski i NATO, chodzi przede wszystkim o Ukrainę. O to, by odblokować pomoc wojskową dla Ukrainy.
Jeśli faktycznie prezydent na tym się skupił, to bardzo dobrze, że do tego spotkania doszło. To sprawa kluczowa z punktu widzenia naszego bezpieczeństwa. Jednak o tym, czy te tematy poruszono, nie wiemy. Za kilka dni przekonamy się, czy i jakie ta rozmowa przyniosła efekty. Bo tak po prostu spotkać się, żeby sobie pogadać, no oczywiście też można, ale mówiąc szczerze, jest to wątpliwe z punktu widzenia dobrej dyplomacji.
Donald Trump jest często oceniany bardzo krytycznie, jednak może być za kilka miesięcy ponownie prezydentem USA. Więc nawet sama rozmowa z kimś, kto może objąć taki urząd, ma chyba znaczenie?
Ma, ale problem polega nie na tym, że Andrzej Duda spotyka się z kandydatem do urzędu prezydenckiego, ale na tym, że w programie tej wizyty nie było żadnych spotkań z najwyższymi przedstawicielami obecnej administracji. Gdyby prezydent spotkał się z Joe Bidenem albo choćby kimś istotnym z obecnej administracji, a potem z Donaldem Trumpem, to w ogóle wszystko byłoby w porządku. Zawsze było tak, że prezydent, premier składający wizytę w innym kraju spotykał się także z przedstawicielami miejscowej opozycji. To jest naturalne, że się spotyka z różnymi przedstawicielami różnych stron sceny politycznej. Tylko właśnie w programie prezydenta Dudy tego zabrakło. Spotkał się z byłym prezydentem, kandydatem Republikanów, w dodatku w czasie, gdy trwa kampania wyborcza. To jest pewien zgrzyt. Choć oczywiście był też szczyt ONZ, czegoś jednak zabrakło.
Kilka tygodni temu prezydent Duda i Donald Tusk spotkali się jednak z urzędującym prezydentem USA. A również politycy Pańskiego obozu apelowali do prezydenta i przedstawicieli jego obozu, by wykorzystali kontakty wśród Republikanów i przekonali ich do odblokowania pomocy dla Ukrainy. Teraz do spotkania doszło…
OK. Ponieważ Polsce bardzo zależy na tym, żeby prezydent Donald Trump nie osłabiał NATO, żeby jednak poparł Ukrainę w tym konflikcie, prezydent zresztą był wcześniej w Stanach Zjednoczonych razem z premierem Donaldem Tuskiem, spotykał z przedstawicielami Kongresu, z senatorami, z członkami Izby Reprezentantów. I wiemy, że omawiał sprawę Ukrainy. Wtedy dobrze wypełniał dobrze swoją rolę.
Natomiast teraz mamy o tyle problem, że nie bardzo do końca wiemy, czego wizyta dotyczyła, w dodatku zabrakło spotkań z obecną władzą, a jedynie z głównym oponentem obecnego prezydenta. Powiem szczerze, że prezydent Duda nie jest głową państwa moich marzeń. Ale jeśli jednak faktycznie okazałoby się, że dzięki tej rozmowie z Trumpem poparcie dla Ukrainy zostanie odblokowane, będziemy się jedynie cieszyć.
Prezydent Duda miał też rozmawiać o propozycji, by państwa UE przeznaczały minimum 3 proc. PKB na zbrojenia. To się wpisuje w słowa Trumpa, który ostro krytykował zbyt małe zaangażowanie krajów członkowskich we własne bezpieczeństwo?
Faktycznie, jeśli chodzi o meritum, prezydent Donald Trump ma rację. Jednak forma, w jakiej to mówi, jest znacznie gorsza. Tak nie rozmawia się z przyjaciółmi. Można by znaleźć formułę, która by pogodziła te dwie rzeczy – szacunek dla sojuszników i apel o zwiększenie wydatków na obronność. Wtedy apel prezydenta Trumpa byłby potraktowany poważnie, ale wiemy do końca, że tego polityka traktować poważnie się nie da. Bo on wypowiadał różne głupstwa, jest bardzo nieprzewidywalny.
Jeśli jednak chodzi konkretnie o te 3 proc., to uważam, że najpierw trzeba skłonić państwa członkowskie, żeby wypełniły limit 2 proc., a potem ewentualnie rozmawiać o jego zwiększeniu. Oczywiście - można mówić, że 2 proc. wystarczało na czas pokoju, teraz są czasy inne. Wiemy jednak, że ponad połowa państw członkowskich sojuszu nie wypełnia tych 2 proc. Niektórzy przeznaczają 1 proc., są kraje takie jak Belgia, Hiszpania, czy Niemcy, przeznaczające powyżej 1 proc., ale poniżej 2. Być może więc postulat 3 proc. był nieco na wyrost, część europejskich liderów po apelu prezydenta Dudy się obruszyła. Gdy się taki postulat zgłasza, to albo w porozumieniu z kimś, jednym, może kilkoma partnerami, albo przy jakiejś okazji, podczas dużego spotkania w ramach Sojuszu. Pamiętam z własnego doświadczenia: jeżeli coś się chciało uzyskać, to trzeba było, wychodząc z propozycją publicznie, mieć przekonanie, że to nie posypie się na samym początku, tylko wręcz odwrotnie - to będzie coś, co inni przyjmą z powagą i zaczną na ten temat rozmawiać.
Inne tematy w dziale Polityka