Donald Tusk nie dowiózł „mijanki”, czyli KO nie wyprzedziła PiS-u, a Rafał Trzaskowski odniósł zwycięstwo w pierwszej turze. Bez wątpienia jego pozycja się umocniła, a Tuska niekoniecznie – o Polsce po wyborach samorządowych mówi Salonowi 24 prof. Jarosław Flis, socjolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
W pierwszych dniach po niedzielnych wyborach można odnieść wrażenie, że wszyscy wygrali, bo wszyscy robią dobrą minę do złej gry. Można też u każdego znaleźć powód do niezadowolenia – Lewica w skali kraju słabo, choć w Warszawie jej kandydatka dobrze. PiS w miastach fatalnie, ale nie zniknął, a znów KO niby trąbi o sukcesach w dużych miastach, ale też nie zdeklasowała jakoś konkurencji. To jak tak naprawdę wygląda sytuacja po wyborach samorządowych?
Prof. Jarosław Flis: Musimy pamiętać, że elekcja samorządowa to zupełnie inne wybory niż prezydenckie czy sejmowe. Tam jest walka o „zamkniętą bombonierkę”, to znaczy zwycięzca bierze wszystko, a dla przegranego nic nie zostaje. W wyborach samorządowych to jest jednak walka o czekoladki w otwartej bombonierce i każdy tam trochę wygarnie dla siebie. Choć nie można mówić, że wszyscy są zwycięzcami. Olbrzymi problem ma Lewica, która w kampanii zagrała bardzo ryzykownie, atakując Szymona Hołownię, teraz jednak musi się liczyć z odwetem. Zysków nie było, bo spadła poniżej Trzeciej Drogi, która w ramach koalicji jest dziś tym partnerem dużo silniejszym. Oczywiście nie możemy dziś stwierdzić, czy gdyby politycy Lewicy nie „poszaleli” i nie podjęli tematu aborcji, nie atakowali Hołowni. Być może wynik byłby jeszcze gorszy, ale tego nie zweryfikujemy.
Najwięcej zyskała Trzecia Droga. Czy możliwe jest, że formacja ta stanie dalej, będzie rosnąć w stosunku nie tylko Lewicy, ale i KO?
Tu jest wyrokować bardzo trudno. Bo faktycznie patrząc na szczegółowy rozkład głosów, formacja ta w skali kraju zyskała najwięcej. Natomiast jest też jedno z punktu widzenia ludowców niepokojące zjawisko – w tegorocznych wyborach samorządowych skończyła się pewna era.
To znaczy?
Do 2018 roku, czyli poprzednich wyborów samorządowych było tak, że w głosowaniach uczestniczyła istotna część elektoratu: wyborcy lokalni. Ludzie, którzy nie interesowali się polityką krajową, nawet nie uczestniczyli w wyborach prezydenckich czy do Sejmu i Senatu, za to chętnie brali udział w elekcjach lokalnych. Dotyczyło to głównie obszarów wiejskich i to tych, w których mocne było Polskie Stronnictwo Ludowe.
Dlatego PSL zawsze dostawał znacznie więcej w wyborach samorządowych?
Tak, był w tych wyborach mocny, w związku z tym, że mógł liczyć na dodatkowe źródło dopływu poparcia dla PSL. W tym roku jest inaczej. Okazuje się, że praktycznie nie ma wyborców, którzy nie poszli do urn jesienią, a zagłosowali teraz. PSL stracił swój bonus. Trzecia Droga po prostu utrzymała swój stan posiadania z wyborów parlamentarnych. Nie zmienia to faktu, że nie potwierdziły się opowieści tych komentatorów, których zdaniem kobiety odrzucają masowo Hołownię i na złość marszałkowi Sejmu nagle przejdą do Lewicy.
Tu padał argument, że w elektoracie Trzeciej Drogi także sporą część stanowią zwolennicy liberalizacji aborcji, bądź przynajmniej powrotu do kompromisu. Czy nie jest jednak tak, że elektorat PSL i Polski 2050 jest w sprawie ochrony życia po prostu podzielony, a poza tym sprawa ta nie jest dla tej grupy wyborców najistotniejsza?
To bez dwóch zdań, że tak to się odbywa. Często jest tak, że osoby zaangażowane w jakiś temat, które orędują za jakimś rozwiązaniem, próbują przekonywać, a często same w to wierzą, że ich stanowisko jest absolutnie powszechne, oczywiste i przez wszystkich podzielane. A to naraża na rozmaite błędy, rażące uproszczenia.
Co do twardego przekazu to chyba znów czeka nas dyskusja po prawej stronie. PiS nie uzyskał słabego wyniku, jednak zdolności koalicyjne ma, delikatnie mówiąc, mizerne, a szanse na samodzielną większość bardzo małe. Tymczasem wraca do polityki Jacek Kurski. To świadczyłoby raczej o zaostrzeniu niż złagodzeniu przekazu?
Zobaczymy, jak dalej to pójdzie. Widać jednak choćby po wypowiedzi byłego premiera Mateusza Morawieckiego, który zaatakował Jacka Kurskiego, że wielu osobom w PiS-ie ten wynik dostarczy argumentów, że przyjęty w 2015 roku i dominujący przez 8 lat kurs był poważnym błędem - że należy stawiać raczej na normalną partię, a nie na „drużynę pierścienia” walczącą z przeważającymi siłami bezwzględnych wrogów. Na tym polega zresztą normalna polityka. Trzeba szukać przyjaciół, względnie sojuszników, a nie odsądzać przeciwników od czci i wiary.
Z drugiej strony znów – pudełko z bombonierką jest częściowo otwarte – wyobrażenie, że PiS się da wdeptać w ziemię, nie znalazło odbicia w rzeczywistości. Swoją drogą już dawno pisałem, że należy zmienić ustawę o samorządzie tak, by nie było parzystych sejmików, sytuacji, że w trzydziestoosobowym gremium 15 radnych ma PiS, a 15 KO. Gdyby była liczba nieparzysta, np. 31 radnych, zawsze któryś z tych dwóch bloków miałby większość.
To ciekawy temat na inną dyskusję, wróćmy jednak do tej areny, na której doszło do najbardziej spektakularnego starcia. Mówiło się, że Tobiasz Bocheński nie ma szans na wygraną, ale przy dobrym wyniku (np. gdyby doszło do drugiej tury) mógłby się doskonale wypromować przed wyborami prezydenta RP, do powtórzenia w przyszłości drogi Andrzeja Dudy. Stało się inaczej…
Mówiło się, że te wybory dla Tobiasza Bocheńskiego mają być trampoliną do dalszej kariery. Z tym że on, zamiast się otrzaskać, to z tej trampoliny zleciał i się potrzaskał. Nie wiem, jak, jak można było w ogóle wpaść na pomysł, że były wojewoda łódzki bez doświadczenia na rozpoznanie bojem wysłany zostanie do Warszawy, gdzie nie miał szans. Analogie z prezydentem Dudą są nietrafione. Bo obecny prezydent był współpracownikiem Lecha Kaczyńskiego, po przegranych wyborach na prezydenta Krakowa miał to szczęście, że akurat zajmował miejsce w Sejmie po Zbigniewie Ziobrze, więc dostał się do Sejmu, a potem do europarlamentu. Więc był też szczęściarzem.
Bocheński może startować do europarlamentu?
Może, ale na listach jest bardzo tłoczno. Raczej po wyniku w stolicy nie dostanie „jedynki”. Mogą wstawić go na dziesiątkę, ale chyba tylko po to, żeby jeszcze raz przegrał.
Przed wyborami w Warszawie wielu komentatorów przedstawiało je także jako test dla Rafała Trzaskowskiego. Gdyby prezydent Warszawy dostał słabszy wynik, mógłby stracić szanse na nominację KO na prezydenta RP. Drugiej tury jednak nie było, zwyciężył w pierwszej. Czy to już pewne, że to prezydent stolicy wystartuje w 2025 roku?
Przez ten rok wiele się może jeszcze zdarzyć, ale sytuacja na dziś wygląda tak, że Donald Tusk nie dowiózł „mijanki”, czyli KO nie wyprzedziła PiS-u, a Rafał Trzaskowski odniósł zwycięstwo w pierwszej turze. Bez wątpienia jego pozycja się umocniła, a pozycja Tuska niekoniecznie.
Inne tematy w dziale Polityka