- W wyniku ataku na Polskę Rosja uzyska dwa cele. Odetnie Ukrainę od pomocy Zachodu, a Polska stanie się krajem upadłym. Zachowa granice, ale nie będzie w stanie podjąć żadnych działań. Rosja nie musi wysyłać czołgów. Wytarczą 2-3 punktowe uderzenia – mówi Salonowi 24 prof. Romuald Szeremietiew, były minister obrony narodowej.
Napisał Pan niedawno artykuł o tym, że Rosja może nas zaatakować i to wcale nie za kilka lat, jak przewiduje większość komentatorów. Skąd wynika takie przypuszczenie i czy faktycznie jest ono realne?
Prof. Romuald Szeremietiew: Myślę, że mieszczę się w gronie tych obserwatorów, którzy wojnę uważają za całkiem realną. Na pewno nie jestem jedyny. Wśród licznych analiz pojawiają się różne terminy, zazwyczaj atak miałby nastąpić ciągu kilku lat. Wersja optymistyczna zakłada dekadę, pesymistyczna trzy lata, choć pojawiła się tez opinia, którą wygłosił generał Ben Hodges, że atak może nastąpić za półtora roku. Jeśli tak wiele poważnych osób mówi, że agresja jest realna, to znaczy, że zagrożenie trzeba bardzo poważnie brać pod uwagę.
Zobacz wpis na blogu Romualda Szeremietiewa
Tylko większość analiz zakłada, że atak Rosji na kraje bałtyckie i Polskę nastąpi po pokonaniu Ukrainy. Pan sformułował tezę, że stanie się to wcześniej?
Ja jedynie postanowiłem zastanowić się nad tym, jak podchodzić może do tego od strony strategicznej Moskwa, w jaki sposób opłacałby się jej ewentualny atak na nasz kraj. Widać wyraźnie, że Moskalom na Ukrainie nie idzie. Podporządkowanie Ukrainy jest z punktu widzenia Kremla celem kluczowym. Jeśli nie udaje się go osiągnąć, Rosja rozważać może to, jak może zmusić Ukrainę do kapitulacji. Może to zrobić poprzez utrzymywanie dobrych relacji z Niemcami i wpływanie na rząd w Berlinie, by działał w kierunku ograniczenia pomocy Zachodu dla Kijowa. Drugim sposobem jest jednak zbrojne odcięcie broniącej się Ukrainy od płynącej do tego kraju pomocy. Nie jest tajemnicą, że Polska jest kluczowym kanałem, przez który ta pomoc w kierunku Ukrainy płynie. Jeśli uda się taki kanał zablokować, Rosja może liczyć, że Ukrainę zmusi do kapitulacji.
Jednak Rosja mocno na Ukrainie się wykrwawiła. Trudno uwierzyć, by w krótkim czasie była w stanie przeprowadzić zmasowany atak na Polskę, wjechać tu czołgami i masą żołnierzy. To problem logistyczny, dlatego większość ekspertów przewiduje atak za kilka lat, nawet dekadę?
Zgadzam się, jednak to wcale nie musi być atak przy użyciu wojsk lądowych, zmasowana inwazja czołgów i piechoty. Wystarczy, że na nasze terytorium spadną 2-3 wrogie rakiety, niszcząc jakieś ważne punkty strategiczne. To spowoduje chaos i zamieszanie w społeczeństwie polskim. Proszę sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby na nasze terytorium spadły rakiety z niewielkim, taktycznym ładunkiem jądrowym.
Aż tak?!
Podkreślam, że chodzi o taktyczny ładunek, którego siła rażenia w najgorszym wypadku byłaby taka, jak podczas katastrofy w Czarnobylu. Pytanie, czy mamy przekonanie, że odpowiedź NATO byłaby natychmiastowa, czy niekoniecznie. Rosja może wykorzystać to, że w kraju toczy się ostry konflikt polityczny. Rosjanom wystarczą uderzenia punktowe, na wybrane cele, nie potrzebują wojny na dużą skalę. Skutkiem byłoby nie tylko odcięcie Ukrainy od pomocy Zachodu, ale też uczynienie z Polski państwa upadłego, to znaczy takiego, które zachowuje swoje granice, ale nie jest w stanie podjąć żadnych działań. Obojętnie w jakim kierunku.
Pojawiły się głosy, że Polska nie ma programu ochrony ludności. To znaczy może i ma, ale dobrze ukryty, bo ludzie nie wiedzą, jeśli nawet usłyszą alarm, gdzie się chować, co robić w sytuacji zagrożenia.
To prawda, ale to inna kwestia – stanu przygotowań, jeśli chodzi o obronę państwa i społeczeństwa. Tu jest nadal wiele do zrobienia. Zwracam jednak uwagę na jedno. Rosja non stop testuje. Wleciały na nasze terytorium na szczęście nieuzbrojone rakiety już za rządów PiS. Podobnie stało się tuż po przejęciu władzy przez obecną ekipę. „Przyleciało i poleciało”. Oni sprawdzają, czy mamy możliwość reakcji, wnioski wyciągają. I moim zdaniem reakcja nie była wystarczająca. Jak powiedziałem, to mogą być dwa-trzy uderzenia. Nie trzeba pełnoskalowej wojny, wystarczy, że instytucje państwa polskiego przestaną działać, a różne ośrodki będą tak skłócone, że nie będą w stanie podjąć żadnej decyzji.
W Polsce trwa ostry konflikt polityczny. Czy widzi Pan możliwość zmiany w polskiej polityce, by przynajmniej w kwestii bezpieczeństwa prezydent, rząd i opozycja mogli się porozumieć?
Nie wiem. Musiałaby nastąpić zmiana przede wszystkim w podejściu rządzących. Na to nie można raczej liczyć. Jest tam przeświadczenie, że trzeba koniecznie „dopaść PiS-iorów”. Co więcej, taką postawę wymusza elektorat rządzących, który chce rozliczeń za wszelką cenę. Również za naszą zachodnią granicą pojawiły się wezwania, żeby demokrację przywrócić pałką, bez oglądania się na jakieś ograniczenia prawne. A „Wołodia” tylko się temu przygląda i zapewne czeka, kiedy będzie najdogodniejszy moment, żeby „puknąć”.
Na zdjęciu rosyjscy żołnierze celują z broni podczas ćwiczeń w Doniecku, fot. PAP/EPA/ALESSANDRO GUERRA
Inne tematy w dziale Polityka