Na pewno straciliśmy to, co było dorobkiem okresu gimnazjalnego, czego świadkami byliśmy choćby w kolejnych badaniach PISA. Ostanie badanie, opublikowane w grudniu ubiegłego roku, pokazuje, że w zasadzie cofnęliśmy się o 20 lat – mówi Salonowi 24 Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego.
W czwartek odbyło się spotkanie nauczycieli z minister edukacji Barbarą Nowacką. Nie brak po nim dość emocjonalnych opinii środowiska nauczycielskiego. Jak wygląda na dziś temat podwyżek płac i czy związek jest zadowolony, czy rozczarowany pierwszymi działaniami ministerstwa?
Sławomir Broniarz: Tu jest kilka kwestii. Jeżeli chodzi o podwyżki dla nauczycieli, sprawa się toczy. Było konstruktywne spotkanie w czwartek, 1 lutego, kolejne odbędzie się tydzień później, 8 lutego. Związek Nauczycielstwa Polskiego chce przedstawić swoją propozycję, która powinna zwiększyć udział płacy zasadniczej nauczyciela mianowanego w stosunku do nauczyciela początkowego. To jest ta największa oś sporu w obrębie środowiska nauczycielskiego. Mam nadzieję, że po tym spotkaniu nie pozostanie pani mister nic innego, tylko podpisanie rozporządzenia i uzgodnienia rządowe, tak, żeby można było, jak najszybciej uruchomić te środki. Aczkolwiek nie ukrywam, że te zawirowania z grudnia i ostatnich dni troszkę rozhuśtały emocje nauczycieli.
A jak ocenia Pan pierwsze działania nowego rządu, jeśli chodzi o edukację?
Widzę całkowicie nową jakość, jeżeli chodzi o rozmowy z partnerami społecznymi, organizacjami trzeciego sektora. Jest pełna otwartość na rozmowy inna temperatura i atmosfera tych rozmów. To jest ten walor bardzo pożyteczny i pozytywny. W tym aspekcie bardzo różnią się działania nowego rządu od tego, co było jeszcze do niedawna. Najlepszym przykładem są czwartkowe rozmowy. Odbywały się one dokładnie w rocznicę rozmów z 2023 roku. Z tym że wtedy wymusiliśmy spotkanie zdecydowanymi działaniami, korespondencją, a w czwartek zostaliśmy do ministerstwa zaproszeni. Pozytywną zmianą jest też to, że resort edukacji patrzy nie tylko na problemy środowiska nauczycielskiego, ale także, a może przede wszystkim, uczniowskiego. Zobaczymy, jak te projekty będą wyglądać w praktyce, mówię np. o pomyśle ograniczenia prac domowych. Budzą one sporą dyskusję zarówno w środowisku rodziców, jak i nauczycieli.
Wyrażamy zadowolenie z oświadczenia pani minister, że wzrost wynagrodzeń w roku 2024 nie będzie jednostkowy, ale podobne decyzje zapadać będą też w kolejnych latach, i to jest istotne. Wydaje się, że mamy zupełnie nową jakość, o tyle, że już pojawiła się inicjatywa w jakiejś mierze skonsumowania przez resort edukacji propozycji Związku Nauczycielstwa Polskiego, żeby powołać takie zespoły robocze. W czwartek zapadła decyzja, że partnerzy społeczni mają zaproponować zarówno tematykę, jak i skład takich zespołów roboczych, które zajęłyby się najistotniejszymi problemami edukacji. Dobrze, że takie zespoły będą, bo chodzi o to, żeby rozmawiać w gronie osób, które są tym zainteresowane, a nie zostawiać wszystko decyzji polityków.
Podczas rządów poprzedniej ekipy ogromne dyskusje i emocje budziła likwidacja gimnazjów, powrót do ośmioklasowej szkoły podstawowej i czteroklasowego liceum. Jak z perspektywy czasu ocenia Pan tę zmianę i czy ewentualnie jest tu pole do dyskusji o powrocie do rozwiązań sprzed reformy minister Anny Zalewskiej?
Likwidacja gimnazjów była błędną decyzją. Był pewien klimat społeczny, starsze pokolenie z sentymentem patrzyło na ośmioklasową szkołę podstawową. W sprawie gimnazjów utrwalił się pewien stereotyp myślowy związany z pierwszymi latami ich funkcjonowania, że gimnazja są siedliskami zła i wszelkiego rodzaju patologii szkolnych. Co było tyle nieprawdziwe, że o ile na początku były pewne problemy, w kolejnych latach gimnazja zaczęły sobie doskonale radzić z problemami natury wychowawczej uczniów swoich szkół.
Na pewno straciliśmy to, co było dorobkiem tego okresu gimnazjalnego, czego świadkami byliśmy choćby w kolejnych badaniach PISA. Ostanie badanie, opublikowane w grudniu ubiegłego roku pokazuje, że w zasadzie cofnęliśmy się o 20 lat. Nie wypadliśmy wprawdzie z pierwszej ligi edukacyjnej, ale jest ogromna zasługa nauczycieli, którzy podejmowali ogromny wysiłek. Natomiast na pewno widać wyraźnie, że jest zdecydowany regres, jeżeli chodzi o osiągane wyniki.
Dlaczego akurat likwidacja gimnazjów miała wpłynąć na pogorszenie wyników?
Przede wszystkim dlatego, że o rok skróciliśmy edukację, to już nie jest 9, a 8 lat. Decyzja o likwidacji gimnazjów była więc decyzją złą. Dziś nie ma do gimnazjów powrotu, natomiast być może kiedyś pojawi się pomysł związany z wydłużeniem edukacji z 8 do 9 lat, ale na to potrzeba nie miesięcy, ale lat poważnej dyskusji.
Czytaj też:
Inne tematy w dziale Społeczeństwo