Druga tura wyborów prezydenckich bez kandydata Prawa i Sprawiedliwości byłaby rewolucją, bo we wszystkich wyborach od 2005 roku dogrywka toczyła się między przedstawicielami PO i PiS. A już całkowitym trzęsieniem ziemi byłaby druga tura bez przedstawicieli duopolu, na przykład starcie Hołownia – Bosak – mówi Salonowi 24 prof. Antoni Dudek, politolog i historyk, UKSW.
Donald Tusk nieco zaskoczył decyzją o tym, że nie będzie wspólnej listy Koalicji Obywatelskiej z Lewicą. Jednocześnie premier zadeklarował, że jest gotowy na ewentualne wcześniejsze wybory. To jedynie gra ze strony szefa rządu, czy faktycznie mogą nas czekać wcześniejsze wybory?
Prof. Antoni Dudek: Przede wszystkim musimy rozgraniczyć sojusze w wyborach samorządowych, brak wspólnej listy Koalicji Obywatelskiej z Lewicą oraz wcześniejsze wybory. Te ostatnie są bardzo mało prawdopodobne – głośno domagać się może ich PiS, ale uważam, że gdyby faktycznie do głosowania doszło, Prawo i Sprawiedliwość wyszłoby z nich jeszcze bardziej osłabione. Natomiast rzeczywiście ciekawe jest, czemu nie dogadały się Lewica z KO. Wydaje się, że to osobista decyzja Donalda Tuska, świadczy o tym zaskoczenie liderów Lewicy.
Dlaczego jednak premier podjął tak kontrowersyjną decyzję?
Chodzi o realizację dalszej części planu marginalizacji Lewicy, która – to trzeba sobie powiedzieć jasno – uzyskała słaby wynik w wyborach 15 października, wypadła najgorzej z partii tworzących tę „kordonową koalicję”.
Przecież Lewica doszła do władzy po wielu latach poza rządem?
Włodzimierz Czarzasty na każdym kroku przypomina, że wrócili po 18 latach do władzy. To oczywiście prawda. Jednak zapomina dodać, że powrócili do władzy jako najsłabsze ugrupowanie w ramach koalicji, mając posłów dwa razy mniej niż w poprzedniej kadencji. Wydaje się więc, że Tusk chce ostatecznie obnażyć słabość Lewicy w nadchodzących wyborach. Chce, żeby Koalicja Obywatelska przejęła większość lewicowych wyborców, a wybory samorządowe i europejskie będą sposobem na policzenie się – ile mandatów przypadnie poszczególnym formacjom. W przypadku wspólnej listy takiego policzenia się by nie było.
Niektórzy eksperci nie wykluczają scenariusza, w którym w drugiej turze wyborów prezydenckich nie pojawi się kandydat PiS-u, ale przedstawiciel Trzeciej Drogi zmierzy się z kimś z Koalicji Obywatelskiej. Z tego punktu widzenia taki ruch Tuska, mający na celu marginalizację lewicy miałby sens. Mało tego, profesor Jarosław Flis stwierdził na naszych łamach, że jeżeli Krzysztof Bosak dostałby bardzo dobry wynik, a byłby słaby kandydat PiS-u, to może się okazać, że kandydat Trzeciej Drogi nie będzie musiał nawet przeciągać zbyt wielu pisowskich wyborców – bo przedstawiciel PiS i Konfederacji odbiorą sobie nawzajem głosy, druga tura np. Trzaskowski-Hołownia nie musi być całkiem nierealna?
Rozważać można różne scenariusze, choć pamiętajmy, że mowa jest o dość odległej przyszłości, ponieważ wybory prezydenckie odbędą się za ponad rok, wcześniej są samorządowe i europejskie. Bardzo ciekawy będzie wynik wyborów prezydenta Warszawy. Zdecydowanym faworytem jest Rafał Trzaskowski, ale oczekiwania wobec niego są dość mocno wygórowane, z uwagi na bardzo dobry wynik, jaki uzyskał, wygrywając już w pierwszej turze w 2018 roku. Teraz słabszy wynik, konieczność dogrywki w stolicy, może sprawić, że niektórzy zaczną podważać jego możliwości w walce o prezydenturę w całym kraju.
Tak czy inaczej, po wyborach prezydenckich czeka nas rywalizacja między Trzaskowskim i Hołownią, który dobrze sobie poradził na początku kadencji jako marszałek Sejmu. Zgadzam się jednak z oceną Jarosława Flisa, że jeśli PiS wystawi słabego kandydata, to Bosak może mu odebrać głosy. Druga tura wyborów prezydenckich bez kandydata Prawa i Sprawiedliwości byłaby rewolucją, bo we wszystkich wyborach od 2005 roku dogrywka toczyła się między przedstawicielami PO i PiS. Często rozmawiamy o końcu duopolu, dogrywka bez przedstawiciela jednej z głównych sił byłaby tego końca pierwszym symptomem. A już całkowitym trzęsieniem ziemi byłaby druga tura bez przedstawicieli duopolu, na przykład starcie Hołownia – Bosak. To jednak daleka przyszłość, do wyborów prezydenckich może się wiele wydarzyć.
W tle trwających kampanii rozgrywa się też podskórna rywalizacja o schedę po Jarosławie Kaczyńskim. Mateusz Morawiecki przyznał, że może walczyć o stanowisko prezesa PiS, jednak Pan mówił już jakiś czas temu, że przeszkodą w oczach wyborców może być przeszłość w banku i duży majątek, niekoniecznie akceptowalny przez twardy elektorat PiS. Padają też inne nazwiska, Mariusza Błaszczaka, Beaty Szydło. Profesor Flis w rozmowie z nami podał nazwisko Przemysława Czarnka, który faktycznie jest rozpoznawalny i wyrazisty. Pytanie jednak, czy tak wyrazista postać ma szansę poszerzyć elektorat prawicy?
Już dawno stwierdziłem, że prezes Kaczyński, dopóki zdrowie mu pozwoli, nie odda władzy w partii. Do jego przejścia na emeryturę zmienić się może bardzo wiele, rozmaicie potoczyć się może przyszłość potencjalnych następców. Mateusz Morawiecki moim zdaniem bardzo zaszkodził sobie deklaracją, że chce walczyć o schedę po Jarosławie Kaczyńskim. Przemysław Czarnek faktycznie jest wyrazisty, w najbliższym czasie będzie brylować w komisjach śledczych. Jednak tym jedynie wzmocni pozycję w twardym elektoracie. Dla umiarkowanych wyborców to działania byłego ministra edukacji były jednym z powodów utraty władzy przez PiS. Nie chodzi nawet o willę plus, ale to człowiek spalony w środowisku akademickim. Ja mogę publicznie zadeklarować, że jeżeli będę na jakiejś konferencji naukowej i na sali pojawi się Czarnek, to ja wyjdę. Nie można takich ludzi tolerować. To człowiek, który nie spełnia elementarnych zasad kultury. I jeżeli ktoś dość w sumie umiarkowany ma taki pogląd, to każdemu, kto uważa, że Czarnek może być liderem i doprowadzić do wygranej, powinna zaświecić się lampka ostrzegawcza.
Jaka więc będzie przyszłość PiS po Kaczyńskim – partia Przemysława Czarnka, cementująca twardy elektorat, czy formacja bardziej umiarkowana, starająca się poszerzyć grono wyborców?
Jakiś czas temu napisałem tekst dla „Polityki”, w którym postawiłem tezę, że jeśli prezes Kaczyński odejdzie z polityki, co nie stanie się szybko, PiS może podzielić się na dwie formacje. Bardziej radykalną i umiarkowaną. Twarzą tej pierwszej może być Czarnek, drugiej Mateusz Morawiecki. To są dwa oblicza trudne do pogodzenia, osoby z różnych bajek politycznych. Obaj z różnych powodów znaleźli się w partii kierowanej przez Kaczyńskiego. Jednak Morawieckiemu ciężko byłoby odnaleźć się w ugrupowaniu, którego liderem jest Przemysław Czarnek, a byłemu szefowi MEN w ugrupowaniu kierowanym przez byłego premiera. Powtórzę jednak, że dziś dzielenie skóry na prezesie Kaczyńskim nie ma sensu. Polityk ten jeszcze przez pewien czas nie przejdzie na polityczną emeryturę.
Inne tematy w dziale Polityka