Wypowiedź wiceprzewodniczącej ZNP pani Urszuli Woźniak została nieco źle zrozumiana. Krytykowała nie skalę podwyżek – tak dużych nie mieliśmy od kilkunastu lat, ale różnicę w uposażeniu między nauczycielem początkującym a mianowanym – mówi Salonowi 24 Sławomir Broniarz, przewodniczący Związku Nauczycielstwa Polskiego.
Przed wyborami były zapowiedzi podwyżek dla nauczycieli, teraz okazuje się, że będą mniejsze niż zapowiadane. Czujecie się oszukani?
Sławomir Broniarz: Sprostuję, nic nie wiem na temat tego, aby podwyżki miały być mniejsze, przeciwnie, tak dużego wzrostu płac nie było od dawna, choć wielkość ostateczną poznamy po zakończeniu rozmów, które są planowane na 1 lutego.
„Nie jestem rozczarowana, jestem wściekła” – mówiła wiceprzewodnicząca Związku Nauczycielstwa Polskiego Urszula Woźniak w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”. Jednak była krytyczna wobec zmian?
Ta wypowiedź pani Woźniak została troszkę źle przez media zrozumiana. Ona się odnosiła nie tyle do skali wzrostu podwyżek, bo takich nie mieliśmy od kilkunastu lat, ile do różnicy między nauczycielem początkującym a nauczycielem mianowanym. Zdaniem nauczycieli mianowanych, ta różnica jest zdecydowanie za mała. To jest główny powód emocji, które się pojawiają.
Na czym polega różnica między nauczycielem mianowanym a początkującym i dlaczego nauczyciele mianowani są niezadowoleni?
Naszym zdaniem należało zdecydowanie zwiększyć różnicę wynagrodzeń między nauczycielem początkującym, a więc tym, który dopiero wchodzi do zawodu, a nauczycielem, który przeszedł już procedurę ubiegania się o status nauczyciela dyplomowanego. Zdecydowanie należy nad tym popracować. Będziemy rozmawiali z Ministerstwem Edukacji 1 lutego, poszukamy jakichś rozwiązań w tym zakresie. W przypadku nauczyciela mianowanego mamy do czynienia z pedagogiem, który przepracował już 6 lat w zawodzie, pokonał procedurę awansu zawodowego, spełnił wymagania określone w artykule 30. ustawy o Karcie Nauczyciela. I na liście płac jest o 150 złotych lepiej uposażony od nauczyciela początkującego. Nic dziwnego, że nauczyciele mianowani czują pewien dyskomfort. To wcale nie zmienia faktu, że skala wzrostu wynagrodzeń, którą nam rząd proponuje, jest największa od wielu lat. Przypomnę też, że strajk w 2019 roku miał postulat wzrostu wynagrodzeń o tysiąc złotych, dzisiaj te wzrosty są większe. Powtórzę jednak, że główny obszar dyskusji dotyczy relacji między nauczycielem początkującym a nauczycielem mianowanym.
Są też zapowiedzi, dotyczące odchudzenia programów, zmniejszenia liczby godzin niektórych przedmiotów, rezygnacji z prac domowych docelowo. Zdania są tu bardzo podzielone – obok głosów, że programy są przeładowane pojawiają się komentarze, że będzie fabryka analfabetów. Jaki jest Wasz stosunek do zapowiadanych zmian?
Po pierwsze nie zapadły żadne decyzje, to są wstępne zapowiedzi. Ustosunkujemy się do nich wtedy, gdy będą projekty konkretnych zmian. Natomiast nie ulega dla mnie żadnej wątpliwości, że zmiany są konieczne. Chodzi zarówno o zapowiedzi pani minister Nowackiej w tym krótkim korytarzu czasowym, jak i radykalnej zmiany podstawy programowej w dłuższej perspektywie czasowej. Wydaje się, że zmniejszenie obciążeń jest zasadne, tyle tylko, że tego nie można robić mechanicznie, na zasadzie obcięcia podstawy o 20 proc. To musi być jednak skorelowane z wymaganiami egzaminacyjnymi. Co do tendencji, ogólnego kierunku jesteśmy jednak zgodni, a przynajmniej ja nie mam wątpliwości co do tego, że zmiany są konieczne. Czekamy na konkretne projekty rozwiązań formalno-prawnych w tym zakresie.
na zdjęciu: Barbara Nowacka, minister Edukacji Narodowej (z lewej) Fot. PAP/Marcin Obara
Czytaj dalej:
Inne tematy w dziale Społeczeństwo