Dla wielu osób to był szok. W poniedziałek wieczorem wyszukiwarka Google informowała, że za 1 euro musimy zapłacić około 5,9 zł. Odpowiednio droższe były też dolar i frank szwajcarski. Minister uspokaja, że mamy do czynienia z "fejkiem", a cała sytuacja była najprawdopodobniej awarią przeglądarki.
Euro po 5,9 złotego. Co się stało z kursem walut?
Każdy, kto postanowił sprawdzić kursy walut, w noworoczny poniedziałek wieczorem, musiał doznać niemałego szoku. Euro, według wyszukiwarki i przeglądarki Google, kosztowało w poniedziałek wieczorem na 5,9 zł (kurs zamknięcia w piątek to 4,37 zł). Proporcjonalnie więcej kosztowały też inne waluty. Amerykański dolar wyceniony był na 5,37 zł (zamiast 3,93 zł), a frank szwajcarski na 6,38 zł (zamiast 4,67). Brytyjski funt "odnotował" kurs 6,84 (zamiast 5,0 zł). Oznacza to, że Google pokazywał osłabienie kursu złotego na poziomie ok. 36 proc.
O tego typu anomalii walutowej zaalarmowali m.in. użytkownicy portalu X (dawniej Twitter). Internauci bali się, że na ich oczach dochodzi właśnie do jakiegoś załamania naszej złotówki.
Natychmiastowa reakcja ministra. "To fejk"
Na pojawiające się w internecie doniesienia dotyczące rzekomego załamania notowań złotego zareagował minister finansów Andrzej Domański.
- Spokojnie. Ten kurs złotego, który sieje panikę to "fejk" (błąd źródła danych). Za chwilę otworzą się rynki w Azji i sytuacja wróci do normy - napisał szef resortu finansów na platformie X.
Urzędnik odesłał do notowań serwisu Bloomberga, gdzie euro wczoraj o godz. 21.52 czasu polskiego kosztował 4,3421 złotych. Również w innych źródłach, m.in. bankach, kurs naszej waluty kształtował się normalnie.
Kto odpowiada za fałszywy kurs? Zamieszanie w sieci
Ale to wyjaśnienie sytuacji nie satysfakcjonuje każdego. Kursy walut według Google nie wyglądają na jednorazowy błąd. W momencie pisania tego artykułu (wtorek rano), notowania walut w ogóle zniknęły ze strony głównej przeglądarki, w której zazwyczaj się one pojawiają po wpisaniu odpowiedniej frazy.
- Trzeba wyjaśnić dlaczego strona Google podaje ciągle fejkowy kurs. Z jakiego źródła Google Polska bierze kursy. Miałem wiele telefonów od znajomych, dziennikarzy. Ten fejk „zdenerwował” wielu ludzi, którzy nie mają Bloomberga - napisał w mediach społecznościowych ekonomista Sławomir Dudek.
Jeszcze dalej w posunął się specjalista ds. rynków finansowych Rafał Parvi. Zasugerował on, że komuś mogło specjalnie zależeć na destabilizacji polskiej waluty.
- Wygląda to jak "przygotowanie destabilizacji kursów walutowych" w Polsce i celowe wprowadzanie w błąd przez Google finanse - napisał ekspert na swoim profilu w mediach społecznościowych.
Zabrakło komunikatu NBP
Poseł Lewicy Adrian Zandberg pytany we wtorek w Polsat News o to, czy dał się nabrać na pseudokatastrofę złotego, odpowiedział, że nie i dodał, że dobrze, że minister finansów wystosował szybki komunikat, bo "pewnie trzeba było uspokajać nastroje zanim się rozhulały".
Na pytanie o to, czy nie zabrakło mu komunikatu Narodowego Banku Polskiego odpowiedział twierdząco: "Zabrakło, ale już trochę się przyzwyczaiłem do tego, że NBP, jeżeli chodzi o komunikacje, nie jest mistrzem świata".
MB
Fot. Euro. Źródło: Pixabay.com
Czytaj dalej:
Inne tematy w dziale Gospodarka