Możliwości są dwie. Pierwsza jest niebezpieczna dla Polski, że jednak Rosja prowadzi jakieś działania o charakterze prowokacyjnym, testuje nasze systemy, albo wręcz wystrzeliwuje te rakiety, bo utraciła nad czymś kontrolę, albo udaje, że utraciła. Po drugie możliwe, że to jakiś zabłąkany dron, albo system ukraińskiej obrony przeciwlotniczej, tak jak to było w Przewodowie – mówi Salonowi 24 generał Roman Polko, były dowódca jednostki specjalnej GROM.
Po raz kolejny na teren Polski spadł niezidentyfikowany obiekt. Co to oznacza i jak ocenia Pan reakcję państwa?
Gen. Roman Polko: Przede wszystkim nie powinno to budzić już żadnego zdziwienia. Po tym, co stało się w Przewodowie, gdy rakieta ukraińskiej obrony przeciwlotniczej spadła po naszej stronie granicy, zginęły dwie osoby, a później, gdy rosyjska rakieta przeleciała nad połową Polski, a dowódca operacyjny przez pół roku jej nie szukał, mogliśmy się spodziewać, że do kolejnych incydentów może dochodzić. Mam nadzieję, że dwie poprzednie lekcje wystarczyły, żeby je odrobić i wyciągnąć wnioski.
Pana zdaniem spadł pocisk rosyjski, czy może zabłąkana rakieta obrony przeciwlotniczej Ukrainy?
Otóż możliwości są dwie. Pierwsza jest niebezpieczna dla Polski: Rosja prowadzi jakieś działania o charakterze prowokacyjnym, testuje nasze systemy, albo wręcz wystrzeliwuje te rakiety, bo utraciła nad czymś kontrolę, albo udaje, że utraciła. Po drugie możliwe, że to jakiś zabłąkany dron, albo system ukraińskiej obrony przeciwlotniczej, tak jak to było w Przewodowie. Kluczowe jest to, że system obrony wykrył ten obiekt i że nikt nie zginął. Z informacji, które mamy na wstępnym etapie wiemy, że był to cel bardzo trudny do uchwycenia.
Pojawił się przy samej granicy, czas reakcji był bardzo krótki. Przede wszystkim to, co się stało, przypomina, że mamy wciąż wojnę, a Rosjanie przypuszczają zmasowane ataki na obiekty położone na zachodniej Ukrainie, mimo że nie ma to żadnego uzasadnienia wojskowego, i jest to zwykłe, pospolite barbarzyństwo. Stąd też nie ma wątpliwości, że to ich należy obarczać odpowiedzialnością za to, że tego typu sytuacje na granicy po prostu się dzieją.
Nawet w sytuacji, gdy była to ukraińska rakieta?
Oczywiście. Niezależnie od tego, czyja to rakieta, trudno winić tego, który się broni i chroni własną ludność cywilną przed tym, żeby te rakiety rosyjskie nie osiągnęły celu.
No tak, tylko propaganda rosyjska działa. A fakt, że po tragedii w Przewodowie - która oczywiście była przypadkiem - ale nie było ze strony ukraińskiej jednoznacznych przeprosin, był skutecznie wykorzystywany potem przez stronę rosyjską.
Wojna informacyjna w cyberprzestrzeni toczy się cały czas. Stąd też kluczowe są dobre bezpośrednie kontakty, relacje, czy takie gorące linie utrzymywane bezpośrednio z Kijowem. Ukraina ostrzega nas jednak o tym, jeżeli sama wykryje, że jakaś rakieta przekracza przestrzeń powietrzną Polski.
Trzeba jednak uwzględnić sytuację samej Ukrainy. Jeżeli w jej kierunku leci kilkadziesiąt rakiet, no to trudno, żeby ci ludzie byli w stanie wszystkie obserwować i ostrzegać jeszcze Polskę, kiedy chronią własne miejscowości, własnych obywateli. Ta rakieta na szczęście spadła na nieużytki.
A jak ocenia Pan reakcję państwa, prezydenta, rządu?
Patrzę na to z perspektywy dowódcy, mam tylko jedną uwagę, żeby pozwolić działać tym ludziom, którzy tym się zajmują, dowódcy operacyjnemu, który reaguje bardzo dobrze. Nie należy organizować 15 odpraw w ciągu jednego dnia. Ja sam kiedyś dowodząc jednostką, mówiłem przełożonym, że chce pracować, a nie ganiać z odprawy na odprawę.
W tej chwili już widzę, że najwyżsi dowódcy muszą być na odprawie u prezydenta, a potem lecieć na odprawę do premiera, a później może jeszcze na jakąś inną naradę. Oczywiście w kwestii organizacyjnej bardzo ważne jest poinformowanie prezydenta, premiera, najważniejszych osób w państwie. No ale pozwólmy po prostu tym ludziom, którzy są bezpośrednio zaangażowani, podejmować decyzje, działać, kierować własnymi ludźmi, a nie zabijać ich biurokratycznymi odprawami, które mniej wnoszą, mniej informują, a po prostu budują PR.
Zobaczyłem gdzieś tytuł, że państwo działa, bo dwudziestu żołnierzy szuka rakiety. To oczywiście mnie rozbawiło, bo wydaje mi się, że szukać powinny systemy, śmigłowce, piloci z góry. Trudno mówić, że państwo działa, bo mamy dwudziestu żołnierzy. Pamiętajmy o doświadczeniach po Przewodowie, upadku rakiety pod Bydgoszczą, czy co zawiodło podczas manewrów Łukaszenki i incydencie z białoruskim śmigłowcem, który wleciał na terytorium Polski.
Mimo wszystko mam nadzieję, że lekcja jest odrobiona, że będą profesjonalne działania tych, którzy powinni się tą sprawą zajmować – a więc wojska, straży granicznej, policji. Że będzie współpraca z lokalną ludnością, z którą jeśli są odpowiednie relacje, po prostu łatwiej jest taki cel znaleźć.
Temat nie powinien być polityczny, ale całkiem od polityki ciężko jest uciec. Pan z jednej strony wspomniał o tym, że wojskowi muszą iść na narady u prezydenta, premiera. Z drugiej strony minister Błaszczak ostro skrytykował swojego następcę, Władysława Kosiniaka-Kamysza. Wszystko dzieje się w specyficznym momencie, gdy jest po jednych wyborach, ale przed kolejnymi. Czy może być tak, że Rosjanie chcą przetestować nowy rząd i jak ocenia Pan zarzuty wobec szefa MON?
Wariant z testowaniem nowego rządu bym raczej wykluczył. Nie szedłbym w tym kierunku, bo prowokacje oczywiście się zdarzały i zdarzać będą, ale raczej nie chodzi o testowanie konkretnych polityków, a zdolności państwa i jego reakcji. Na pewno w ocenie tego, co się dzieje, odszedłbym jak najdalej od polityki. I poszedł w tym kierunku, że to jednak dowódca operacyjny jest tym fachowcem, któremu podlegają wojskowi. To on przygotowywał się, szkolił w tym zakresie.
I szczerze mówiąc, obojętne jest dla mnie, czy do zdarzenia dochodzi teraz, za rządów Władysława Kosiniaka-Kamysza, czy wcześniej działo się to za ministra Mariusza Błaszczaka. Zrzucanie na polityków odpowiedzialności za to, czy rakieta jest skutecznie, czy nieskutecznie poszukiwana, jest nie na miejscu.
Minister obrony narodowej nie jest od tego, żeby ręcznie sterować systemem obrony powietrznej i obroną granic. On jest od polityki, stworzenia armii odpowiednich warunków. Od działań operacyjnych jest rzemieślnik wojskowy, który na bieżąco ma kontakt, zna relacje, dowodzi tymi wojskami, które prowadzą działania rozpoznawcze, które dysponują środkami neutralizacji takich celów.
I tak jak po incydencie z rakietą pod Bydgoszczą obarczałem odpowiedzialnością generała Tomasza Piotrowskiego, który zaniechał poszukiwania tej rakiety, a bez względu na to, czy miał zgodę polityków, czy nie, to powinien robić to, co mu nakazywało żołnierskie rzemiosło, tak teraz oceniam obecnego dowódcę. I widzę, że generał Maciej Klisz całkiem nieźle na razie sobie radzi. Także w sferze informacyjnej – ten komunikat o incydencie był krótki, szybko podany i to kluczowe.
Mam nadzieję, że uda się szybko obiekt znaleźć i rozwiać wątpliwości, czy to jakieś szczątki ukraińskiej rakiety przeciwlotniczej, dron, czy też jakiś rosyjski obiekt.
Źródło zdjęcia: Służby w miejscowości Cukrownia Wożuczyn w woj. lubelskim. Fot. PAP/Darek Delmanowicz
Inne tematy w dziale Społeczeństwo