Posłowie nie są najbiedniejszymi ludźmi świata. Na czas nieobecności w domu mają możliwość zapewnienia dzieciom stałej opieki. W każdym razie sytuacja parlamentarzystów na pewno nie jest gorsza niż przedstawicieli innych zawodów. Z mieszanymi uczuciami patrzę na takie zabiegi marszałka Hołowni. Pomysły takie jak sejmowe przedszkole są zbyt daleko idące i nastawione na działanie pod publiczkę. Jestem sceptyczny – mówi Salonowi 24 prof. Ryszard Bugaj, ekonomista, założyciel i pierwszy lider Unii Pracy.
Marszałek Sejmu Szymon Hołownia zapowiedział stworzenie w Sejmie klubiku dla dzieci, określanego już w mediach jako „sejmowe przedszkole”. To ma być miejsce dla dzieci parlamentarzystów, którzy w trakcie obrad nie mają z kim zostawić swoich pociech. To z jednej strony bardzo sympatyczne, z drugiej wywołało dyskusje, gdyż na darmowe, a tym bardziej prywatne przedszkole czy żłobek nie mogą sobie pozwolić pracownicy marketów, firm. Jak Pan ocenia ten pomysł?
Prof. Ryszard Bugaj: Pomysł wydaje mi się dość dziwny. Przecież przytłaczająca większość posłów jest spoza Warszawy. Stolicę reprezentuje raptem dwudziestu parlamentarzystów. To nie wiem, czy tylko dla ich dzieci ma być ten klubik?
Dochodzą senatorowie, posłowie okręgów podwarszawskich?
Tak, ale dzieci w wieku przedszkolnym lub żłobkowym to tam będzie ile? Pięcioro? Dziesięcioro? Więc już pod tym względem to jest trochę dziwne. Poza tym posłowie nie są przecież najbiedniejszymi ludźmi świata. Na czas nieobecności w domu mają możliwość zapewnienia dzieciom stałej opieki.
W każdym razie sytuacja parlamentarzystów na pewno nie jest gorsza niż w przedstawicieli innych zawodów. Osobną kwestią jest przyprowadzanie dzieci do parlamentu przez rodziców. I tu faktycznie nie należy chyba możliwości tej jakoś specjalnie ograniczać.
Mówię tu jednak o budynku Sejmu, miałbym wątpliwości, czy pozwalać na wprowadzanie dzieci na sale obrad. Można to zrobić, ale wtedy trzeba by było pogodzić się z tym, że maluchy mogą na przykład płakać albo krzyczeć. Od tego są dziećmi. Natomiast pomysł stworzenia w Sejmie klubiku dla dzieci, uważam za bardzo dziwny.
I w ogóle z mieszanymi uczuciami patrzę na takie zabiegi marszałka Hołowni. Nastawione są one na dość nieskomplikowane źródła popularności. Pomysły takie jak sejmowe przedszkole są zbyt daleko idące, są działaniem pod publiczkę. Jestem sceptyczny.
Gestów pod publiczkę było więcej. Marszałek Hołownia mówił o śledzeniu obrad Sejmu w popcornem i faktycznie – o transmisjach parlamentu mówi się już jako o Sejmflixie, który ludzie oglądają niczym platformę streamingową. Ciężko oprzeć się wrażeniu, że oglądalność wynika w dużej mierze z działań nowego marszałka Sejmu, który zyskał ogromną popularność. Czy Pana zdaniem to jest chwilowy zachwyt, czy będzie to trwały trend?
Jest pewna liczba ludzi, która patrzy na życie publiczne, politykę, przez pryzmat sceny medialnej. Myślę, że coś z tej popularności Szymona Hołowni może zostać. Marszałek ma doświadczenie medialne, jest dość zręczny w tym, co robi. Natomiast skala tej popularności nie będzie wielka. A na pewno spadnie zainteresowanie obradami Sejmu. Wysłuchałem dyskusji o ustawie dotyczącej cen prądu i wiatraków. Poziom debaty był żałosny. Uderzała nieporadność czytanych z kartki wypowiedzi, dużo agresji, mówienie bez końca tej samej frazy.
Jedna strona powtarzała w kółko jedno, druga drugie. Jeśli tak będzie dalej, to nie wróży to wielkiego prestiżu Izby. Zniechęcenie publiczności obradami może przyjść szybciej, niż wszyscy się spodziewają. Inna sprawa, że jak ja pamiętam Sejm, w którym byłem 30 lat temu, to kiedy posłowie z tylnych ław zabierali głos, to z reguły to było trochę żałosne. To jest problem jakości całej klasy politycznej.
Źródło zdjęcia: Szymon Hołownia pośród dzieci. Fot. PAP/Piotr Nowak
Inne tematy w dziale Polityka