Żale bądź rechot po sobotnim losowaniu mistrzostw Europy, w którym Polscy piłkarze trafili na Francję, Holandię i Austrię są bez sensu. Po pierwsze, żeby Polacy faktycznie znaleźli się w „grupie śmierci”, muszą najpierw przejść dwustopniowy baraż. A jeśli już awansują, to lepiej spaść z wysokiego konia. W słabiutkiej „grupie śmiechu” już grali i kwalifikacje koncertowo spieprzyli.
Wśród polskich kibiców (tych, co jeszcze się po fatalnym roku reprezentacją interesują) dominują od soboty dwie postawy. Wielkiego smutku bądź totalnej beki. Polscy piłkarze, jeśli przejdą baraże i awansują na mistrzostwa Europy, trafią w turnieju do „grupy śmierci”. Więc jedni się smucą, że wszystko przegrane, inni rechoczą, zastanawiając się, czy zdobędziemy punktów 0, czy może 1. Ci rozsądniejsi przypominają, że zanim podopieczni Michała Probierza przyjmą dwucyfrowy wynik od Francuzów, czy Holendrów, muszą w barażu pokonać Estonię, potem Walię bądź Finlandię na wyjeździe. A dopiero jak to się uda, zagrają z potęgami. Tak naprawdę, sobotnie losowanie dla biało-czerwonych jest bardzo dobre.
Dwie potęgi…
Holandia, Austria, Francja – to rywale podopiecznych Michała Probierza w mistrzostwach Europy. Pomarańczowi to trzykrotni wicemistrzowie Świata z 1974, 1978, 2010 roku, mistrzowie Europy z 1988. Na mistrzostwach świata w Katarze odpadli w ćwierćfinale po rzutach karnych z późniejszym triumfatorem, Argentyną. Francuzi – dwukrotni mistrzowie świata (1998, 2018), dwukrotni mistrzowie Europy (1984, 2000). Przede wszystkim aktualni wicemistrzowie świata. Piłkarski dream team – nie brak opinii, że gdyby wystawili na Euro dwie ekipy, obie miałyby szansę zagrać nawet w finale.
Zarówno z Holendrami, jak i Francuzami mierzyła się drużyna Czesława Michniewicza w roku 2022. Z pomarańczowymi w Lidze Narodów biało-bzerwoni zremisowali 2:2 na wyjeździe, na Stadionie Narodowym górą byli Holendrzy, wygrywając 2:0. Z Francją Polacy mierzyli się w 1/8 finału mistrzostw Świata w Katarze. Przegrali 1:3, gdzie owszem postawili się w pierwszej połowie, ale potem trójkolorowi przyśpieszyli, było 3:0, a honorową bramkę na raty z rzutu karnego zdobył Robert Lewandowski. W ostatnich sekundach meczu.
…i czarny koń
Osoby nieśledzące reprezentacyjnego futbolu na co dzień najmniej doceniają Austrię. Niesłusznie. Wprawdzie ostatni sukces, trzecie miejsce na mistrzostwach świata, Austriacy wywalczyli w 1954 roku, dwadzieścia lat przed zespołem Kazimierza Górskiego, jednak od kilku lat notują progres. Jeszcze drużyna Jerzego Brzęczka w eliminacjach ME 2020 umiała (w kiepskim stylu, ale jednak) wywalczyć z Austriakami 4 punkty. Dziś byłoby ciężko – podopieczni Ralfa Rangnicka w eliminacjach grali kapitalnie, w grupie nieznacznie ustąpili Belgom. Słyną z agresywnego pressingu, z którym Polacy mają problem w starciu ze znacznie słabszymi rywalami. Austria jest typowana jako zespół mogący zrobić w turnieju wielką sensację. Superpotęga, potęga i czarny koń – faktycznie, cięższą grupę ciężko sobie wyobrazić. Tyle że najpierw trzeba się w niej znaleźć. W barażu trzeba wygrać ze słabszą Estonią, ale w ostatnim roku nasi zawodnicy udowodnili, że nie ma takiego rywala, z którym nie mogliby nas negatywnie zaskoczyć.
Słabe grupy już były
Można sobie wyobrazić, że mecz się fatalnie ułoży, dojdzie na przykład do remisu i rzutów karnych, które Estonia wygra. Albo, co znacznie bardziej prawdopodobne, z Estonią ekipa Probierza da sobie radę, ale w Cardiff bądź Helsinkach polegnie. Można spojrzeć i optymistycznie. Uwierzyć, że wracający po dyskwalifikacji Bartosz Salamon wróci do formy sprzed absencji, obrona się ogarnie, pomoc wzmocni wracający po kontuzji Jakub Moder, a fatalny rok Roberta Lewandowskiego wynikał nie z peselu, ale zauważalnej u wielu piłkarzy obniżki formy po rozgrywanym w nietypowym, zimowym terminie katarskim mundialu, a lepsze czasy wrócą.
Wtedy awans jest realny. Udział w ciężkiej grupie stanie się faktem. Jednak narzekanie na jej skład jest bez sensu. Przede wszystkim – łatwiejsi rywale wcale nie dają gwarancji sukcesu. Najlepszym przykładem są oczywiście ostatnie eliminacje, niewyjście z grupy z Albanią, Czechami, Mołdawią i Wyspami Owczymi, utrata aż pięciu punktów z ze słabiutką Mołdawią. Kompromitujących występów w „grupach śmiechu” było jednak znacznie więcej. Wystarczy przypomnieć tylko te z XXI wieku.
Spaść z wysokiego konia
W eliminacjach Euro 2004 biało-czerwoni grali z mocną Szwecją oraz Węgrami, Łotwą i San Marino. Dali się wyprzedzić Łotyszom. Kwalifikacje do Mistrzostw Świata 2010 roku wydawały się dziecinnie proste. W łatwej grupie podopieczni Leo Beenhakkera mierzyli się z Czechami, Słowacją, Słowenią, Irlandią Północną i San Marino. Wyprzedzili tylko ten ostatni zespół. Wreszcie rozgrywane w Polsce i Ukrainie Euro 2012 i grupa śmiechu z Grecją, Rosją i Czechami. Dorobek – 2 punkty po dwóch remisach, ostatnie miejsce.
Jednocześnie w pamięci kibiców zapisały się wygrane 2:1 z Portugalią, chyba w najlepszym spotkaniu w tym stuleciu i historyczne zwycięstwo 2:0 z Niemcami, ówczesnymi mistrzami Świata. Truizmem jest powiedzenie, że jeśli spadać, to z wysokiego konia. Czerwcowa porażka z Mołdawią to jedna z największych klęsk w historii polskiej piłki. Przegrane z Holandią, Austrią, czy tym bardziej Francją, można jakoś zrozumieć. Zdobycie choć punktu byłoby sukcesem, zwycięstwo przeszłoby do historii. Najpierw jednak trzeba wygrać z Estonią.
Przemysław Harczuk
Na zdjęciu Zwycięzca barażu (Polska, Estonia, Walia, bądź Finlandia) zagra w grupie z Francją, Holandią i Austrią Fot. EPA/FILIP SINGER. Dostawca: PAP/EPA.
Czytaj także:
Inne tematy w dziale Społeczeństwo