Ludzie znajdują się dziś jakby na rezerwach swoich możliwości energetycznych, emocjonalnych, aksjologicznych. Stąd bierze się ponadstandardowa, ponadprzeciętna powszechność postawy, że woleliby zatkać oczy, zatkać uszy, nic nie widzieć, nic nie słyszeć. Po prostu wartości nie są tak mocno zakorzenione, żeby uruchomić rezerwy, które są bardzo marne. I to jest smutne – mówi Salonowi 24 prof. Jacek Santorski, psycholog.
Opinią publiczną wstrząsnęła sprawa dziewczynki, która wyziębiona czekała pod sklepem, przez dłuższy czas nie otrzymała pomocy, w końcu niestety zmarła. Co się dzieje, że panuje tak duża znieczulica, ludzie boją się reagować, pomagać w tak ekstremalnych sytuacjach?
Prof. Jacek Santorski: No właśnie, boją się. Przede wszystkim wyjścia ze strefy komfortu. Żeby pomóc, trzeba mieć jakiś rodzaj własnego zaplecza, tak to nazywam, energetycznego, moralnego, mieć poczucie, że umiemy się pochylić, kogoś zawołać, coś uruchomić. Ludzie znajdują się dziś jakby na rezerwach swoich możliwości energetycznych, emocjonalnych, aksjologicznych.
Stąd bierze się ponadstandardowa, ponadprzeciętna powszechność postawy, że woleliby zatkać oczy, zatkać uszy, nic nie widzieć, nic nie słyszeć. Ja bym to interpretował bardziej w ten sposób niż jako obawę przed jakimś ryzykiem związanym z tą sytuacją, narażeniem się czemuś lub komuś, po prostu. Po prostu wartości nie są tak mocno zakorzenione, żeby uruchomić rezerwy, które są bardzo marne. I to jest smutne.
W przypadku osób dorosłych niektórzy tłumaczą brak reakcji, że myśleli, że ktoś jest pijany, bądź odurzony. Często jednak policja informuje o pomocy komuś, kto wyglądał na pijanego, a potem okazało się, że jego stan był wynikiem choroby. Tu zresztą mieliśmy do czynienia z dzieckiem, gdzie ciężko o podejrzenie, że jest ono po jakichś środkach?
Niektórzy mogli sobie wyobrażać, że dziewczynka może wzięła jakieś leki, przedawkowała itd. To jest straszna stereotypizacja. Ja zetknąłem się z sytuacją, gdy nad morzem znajoma opowiadała nam, że widziała w lesie człowieka, leżącego przy drodze, w nienaturalnej pozycji. Gdy zapytałem, czy podeszła do niego, czy jest pewna, że odsypia po ciężkiej nocy, czy może coś się stało.
Odparła, że nie podeszła, bo nie wiedziała, co w tej sytuacji zrobić. Jednak po naszej rozmowie zmobilizowała się i poszła w tamto miejsce, potem zajrzała do mnie i powiedziała, że już tego człowieka nie było. Faktem jest jednak, że po naszej rozmowie poszła. Więc konieczne jest, żebyśmy się wzajemnie wspierali, dodawali odwagi, żebyśmy rozmawiali ze sobą, jeżeli mamy jakieś dylematy, czy obawy.
Jest jeszcze jeden problem – niektórzy ludzie wprost przyznają, że są w stanie wezwać pogotowie, czy policję, ale boją się podjąć reanimację, czy udzielić pierwszej pomocy. Jedni boją się, że nie potrafią, inni, że robią komuś krzywdę?
Tu widać, że nie mamy takiego przygotowania, jakie mają społeczeństwa skandynawskie, czy Japończycy. W wielu społeczeństwach ćwiczy się zachowanie w razie katastrof, trzęsień ziemi, powodzi, udzielanie pierwszej pomocy. Są odpowiednie zajęcia w szkole, na studiach. W społeczeństwie wytworzone są pewne nawyki.
My jesteśmy za to niedouczeni, nawet w udzielaniu pierwszej pomocy. To jest kwestia dojrzałości społecznej. Wszystkiego musimy się uczyć od początku. Mam nadzieję, że Polska się na powrót zdemokratyzuje, z czym będzie się wiązało też zwiększenie wolności i odpowiedzialności.
Źródło zdjęcia: Mieszkańcy stawiają znicze w miejscu w centrum Andrychowa, gdzie we wtorek 28 listopada br. przez kilka godzin siedziała na zimnie zaginiona 14-latka. Fot. PAP/Art Service
Czytaj dalej:
Inne tematy w dziale Rozmaitości