Przedstawiciele Koalicji Obywatelskiej, Lewicy, Trzeciej Drogi przedstawiają różne projekty dotyczące zmian w ustawie o ograniczeniu handlu w niedzielę. Lewica chce zostawić obecne rozwiązania, Trzecia Droga chce dwóch niedziel handlowych w miesiącu. Z kolei Andrzej Domański, przewidywany na ministra finansów ze strony KO, mówi w Radiu Zet, że tych niedziel powinno być znacznie więcej. Jak ocenia Pan te pomysły?
funkcjonujących w Polsce. Sieci, które często w swoich krajach niedzielę mają od handlu wolną, w Polsce domagają się zniesienia tego wolnego dnia, który zagwarantował odpoczynek nie tylko pracownikom sieci, ale też członkom ich rodzin, które mogą spędzać czas razem.
Jednak pracownicy pracujący w niedzielę mieliby otrzymać gwarancję wyższego wynagrodzenia?
To jest pewien pozór. Jeśli chce się więcej płacić w weekendy, to dlaczego nie płacić więcej w pozostałe dni? Co istotne, to ograniczenie handlu wcale nie wpłynęło na zmniejszenie zatrudnienia, czy jakieś fale zwolnień, którymi straszono, gdy ustawa wchodziła w życie. Natomiast deklarowanie wyższych wynagrodzeń w te dni to jest zwyczajne mydlenie oczu i nie niweluje tych negatywnych skutków dla wszystkich innych branż. Nie oznacza to, że pracownikom zapłaci się więcej. A przypomnę, że ograniczenie, bo przecież nie zakaz handlu w niedzielę, wpłynął nie tylko na pracowników. Zamknięcie handlu w wielkich sklepach stworzyło dodatkowe pole dla turystyki weekendowej, sportu, kultury masowej, kin, teatrów. To jest po prostu interes polskiej gospodarki, wskazuje na celowość ograniczenia handlu, nie tylko w niedzielę. W większości krajów już w sobotę po południu sklepy wielkopowierzchniowe są nieczynnie.
Ludzie poświęcają z to swój czas na sport, turystykę i kulturę. Tak więc niehandlowe niedziele nie są tylko realizacją postulatu zagwarantowania pracownikom handlu tego jednego wolnego dnia. To jest też wolny dzień dla całej rodziny, ale też kwestia pewnego stylu życia. Zresztą w komitecie inicjatywy ustawodawczej były różne organizacje, nie tylko pracownicze. Także handlowe, czy związane z rekreacją sobotnio-niedzielną. I właśnie wiele branż polskiej gospodarki zyskało na ograniczeniu handlu. Jest to poparte dowodami. Badanie Ministerstwa Rozwoju wykazywały bardzo silne ożywienie tak zwanej turystyki weekendowej, ożywienie w gastronomii, hotelarstwie, komunikacji regionalnej. Pozytywnie wpływało to na całą gospodarkę. Dokładnie takimi motywami kierują się te państwa Starej Europy, które u siebie wprowadziły podobne rozwiązania. Jak wspomniałem, w większości krajów Starej Europy, sklepy są zamknięte już w sobotę po południu.
Tylko każdy powinien mieć prawo do zrobienia zakupów także w niedzielę?
Powtórzę, że ustawa handlu nie zakazała, ale go ograniczyła. Ten ostry sprzeciw przeciwko wolnym od handlu niedzielom pokazuje, że wciąż jeszcze jesteśmy traktowani jako kraj neokolonialny, którego obywatele mają wartość tylko jako tania siła robocza, dysponująca jakąś siłą nabywczą, którą można wykorzystać do generowania zysków. Dla tych właśnie wielkich sieci, korporacji handlowych, jesteśmy obywatelami drugiej kategorii.
Takie było założenie, ale pytanie, czy rzeczywiście małe sklepiki zyskały na tych zmianach?
Są badania, w których stwierdzono kilkuprocentowy wzrost obrotów w tych małych sklepikach z chwilą wprowadzenia tej ustawy. A więc to nie są tylko przypuszczenia, wyobrażenia, ale po prostu żelazne fakty. I dla mnie nie ulega wątpliwości, że próby otworzenia na nowo sklepów wielkopowierzchniowych, jest próbą uderzenia w małe sklepiki, ale też w przedsiębiorstwa związane z tą turystyką weekendową. Autorzy takich pomysłów przekładają interes wielkich korporacji nad interes naszej gospodarki i interes rodzimych drobnych przedsiębiorców.
Czytaj dalej:
Komentarze
Pokaż komentarze (121)