W nowym Sejmie czekają nas sytuacje, których jeszcze nie ćwiczyliśmy i myślę, że wszyscy będą się ich uczyć od nowa. Początek jest nieoczywisty. Ciekawe jest też to, że w zasadzie od pierwszego posiedzenia rusza kampania wyborcza – mówi Salonowi 24 prof. Jarosław Flis, socjolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
W poniedziałek pierwsze posiedzenie nowo wybranego Sejmu. Czego spodziewa się Pan po nadchodzącym posiedzeniu i całej kadencji?
Prof. Jarosław Flis: Przewidywanie jest trudne, w nowym Sejmie czekają nas sytuacje, których jeszcze nie ćwiczyliśmy i myślę, że wszyscy będą się ich uczyć od nowa. Obstawiałbym, że jak to zwykle w Polsce, będzie tak, że nic nie będzie do końca konsekwentne, tylko jakoś się to będzie układać gdzieś w pół drogi. Początek jest nieoczywisty, bo z jednej strony wydaje się pewne, że po wyborach jest większość. Przypadek Partii Razem, która zapowiedziała, że rząd poprze, ale do niego nie wejdzie, pokazuje jednak, że są w obozie zwycięskim pewne kłopoty. Z drugiej strony w polityce obowiązuje zasada minimalnej, zwycięskiej koalicji. Jak się okazało, głosy Partii Razem nie są niezbędne, by większość w Sejmie KO, Lewica i Trzecia Droga miały.
Postulaty Razem są oddalone od wyobrażeń pozostałych koalicjantów, paradoksalnie ich wolta może koalicję wzmacniać. Nie zmienia to faktu, że trochę szybko, bo już przed pierwszym posiedzeniem Sejmu okazuje się, że jest pęknięcie w jednym z klubów. I to nie w tym, o którym spekulowano. Bo wydawało się, że rozłam nastąpi raczej w Konfederacji. Tymczasem Janusz Korwin-Mikke nie wszedł do Sejmu. Będąc poza parlamentem, może się teraz rozłamywać z Konfederacją do woli, ale na klub poselski to nie wpłynie. Jeśli chodzi o nowy Sejm, ciekawe jest też to, że w zasadzie od pierwszego posiedzenia rusza kampania wyborcza. W zasadzie tylko raz, w 2005 roku były wybory prezydenckie tuż po parlamentarnych, w zasadzie razem z parlamentarnymi.
Były też wybory 2015 roku, gdy po wygranej Andrzeja Dudy zwyciężył PiS?
Tak, ale to były wybory parlamentarne po prezydenckich. W 2005 były prezydenckie po parlamentarnych, ale w zasadzie były równocześnie. Tu będziemy mieć do czynienia z sytuacją, w której Sejm nie zdąży się jeszcze rozkręcić, a już partie muszą szykować się na kolejne wybory – samorządowe i europejskie oraz całą kampanię. Z punktu widzenia PiS to będą wybory, w których można jeszcze naprawdę sporo stracić. Gdyby przyjąć, że partia Jarosława Kaczyńskiego ma takie same wyniki jak teraz do Sejmu, straci połowę tych województw, w których sprawowała władzę.
Wydaje się, że PiS będzie miał trochę pod górkę po ostatniej porażce. Z punktu widzenia tej formacji to nie wygląda dobrze, zwłaszcza że jak rozumiem, na razie strategia Prawa i Sprawiedliwości jest taka, że „przegraliśmy, to będzie jeszcze więcej tego samego, co do tej pory”. To znaczy jeszcze więcej oskarżeń wobec konkurentów, te same wysokie bardzo tony, te same zarzuty dezintegracji narodu i państwa polskiego i podobne rzeczy, chociaż widać, że to nie działa. To znaczy, wyborcy nie traktują jako realnych zagrożeń, o których mówi PiS.
PiS ma jednak nadzieję – mówi o koalicji z PSL. To w ogóle realny scenariusz, że nawet nie teraz, ale za rok, dwa dojdzie do rozłamu w koalicji Lewicy, KO i ludowców i wejdą oni w koalicję z PIS-em?
Mało prawdopodobne, sytuacja jest w miarę klarowna. Nawet bez partii Razem ta koalicja będzie mieć większość, a pozostałe układy są dość trwałe. Platforma z PSL-em w Wielkopolsce rządzi od 2006 roku, w Warmińsko-Mazurskiem bardzo długo z SLD.
Zresztą Lewica bez Razem, która rząd poprze, ale się dystansuje, będzie mieć siłę porównywalną z partią Zbigniewa Ziobry, czy Jarosława Gowina w sojuszu z PiS. Wielu byłych polityków Lewicy przeszło w przeszłości do Platformy. Za chwilę może się okazać, że takich polityków jak Grzegorz Napieralski, czy Katarzyna Piekarska będzie znacznie więcej. I sporo posłów o lewicowej tożsamości zasili szeregi KO.
Czytaj także:
Inne tematy w dziale Społeczeństwo