Na Zachodzie problemem są dziś liczne faszyzujące, antysemickie wystąpienia. W Niemczech ataki na Synagogi, w Holandii grupa ludzi szła z portretami Hitlera. Dlatego dziś na Zachodzie nie mówi się o Marszu Niepodległości w Polsce – mówi Salonowi 24 prof. Bogdan Musiał, polsko-niemiecki historyk, badacz dziejów Polski, Niemiec i Rosji.
Jak co roku przeszedł Marsz Niepodległości. Przed laty miał on fatalną opinię na Zachodzie, padały nawet określenia unijnych polityków, że w Warszawie szedł „marsz faszystów”. Jak w Niemczech i innych krajach przyjęto tegoroczny marsz?
Prof. Bogdan Musiał: Szczerze mówiąc, przez cały dzień nie widziałem żadnej wzmianki na temat polskiego marszu, być może pojawi się coś wieczorem. Jednak dziś media w Niemczech mają zupełnie inne tematy niż rzekome odradzanie się faszyzmu w Polsce. Tematem są faktycznie antysemickie i profaszystowskie wystąpienia na Zachodzie. Antysemickie i propalestyńskie wystąpienia w Niemczech, czy Holandii, gdzie grupa ludzi szła z portretami Adolfa Hitlera. Środowiska, które mówiły o faszyzmie w Polsce, teraz doświadczają wystąpień faszystowskich u siebie. W Niemczech mieliśmy ataki na synagogi. Ten antysemityzm był i wcześniej, teraz jednak wystąpienia przybrały na sile, nie da się już tego przykryć rzekomym faszyzmem w Polsce. Dlatego nie sądzę, by dziś ktoś mówił, że Polska jest jakimś zagrożeniem, że w Polsce rodzi się faszyzm. Raczej na temat polskiego marszu mówić się będzie niewiele albo wcale.
Może też dlatego, że marsz przebiegł raczej spokojniej niż w poprzednich latach, ale też chyba cieszył się mniejszym zainteresowaniem. Jak widzi Pan przyszłość tego wydarzenia?
Sądzę, że nastąpiło tu pewnego rodzaju zmęczenie. Pierwsze marsze odgrywały inną rolę niż dziś, były manifestacją środowisk narodowych, ich przywiązania do patriotyzmu. Teraz to spowszedniało, do tego środowiska narodowe, które organizują to wydarzenie, przeżyły pewien szok po przegranych wyborach. Jest więc pewne przygnębienie po stronie narodowej. Podejrzewam, po drugie, tak mi się przynajmniej wydaje. Poza tym dziś Polska stoi przed szeregiem wyzwań, międzynarodowych i wewnętrznych, kluczowych w ogóle dla niepodległości ojczyzny. Mam tu na myśli zarówno to, co dzieje się w krajach zachodnich, jak i wojnę za wschodnią granicą. Ludzie mają tego świadomość, więc marsz, który jest już od lat wydarzeniem cyklicznym, budzi mniejsze emocje. Każda formuła po jakimś czasie po prostu się zużywa, powszednieje.
Tak było też na przykład z „modą” na Żołnierzy Wyklętych. Najpierw było spontaniczne zainteresowanie tematem, potem temat spowszedniał. A teraz powoli sytuacja wraca do normalności – pamięć o Żołnierzach Wyklętych jest dla Polaków ważna, choć nie wszyscy celebrują ją tak mocno, jak kilkanaście lat temu. Z Marszem Niepodległości jest tak samo – zyskał ogromną popularność, teraz jest pewne zmęczenie, ale widać też, że było całkiem sporo ludzi. Więc za jakiś czas to będzie po prostu jedno z cyklicznych wydarzeń towarzyszących Świętu Niepodległości. Pytanie, jaką formę to przyjmie, czy nowa władza podejmie na przykład jakieś próby prowokacji, a potem w świat pójdzie przekaz, że w Polsce rodzi się faszyzm. Nie sądzę jednak, by tak się stało. Bo naprawdę ciężko mówić o rodzącym się w Polsce faszyzmie, w obliczu tego, co się dzieje w innych krajach. Polska jest tak naprawdę w obliczu tego oazą spokoju, zieloną wyspą w Europie. Powinniśmy się z tego cieszyć.
105 lat temu Polska odzyskała niepodległość, w sieci pojawiają się jednak głosy, że nie powinno się czcić 11 listopada, ale 10 listopada, albo 7 października. Są ostre spory między zwolennikami Piłsudskiego i Dmowskiego, kłótnie o rolę Rady Regencyjnej – dla jednych kolaborantów, dla innych twórców fundamentów pod działające potem niepodległe państwo. Czy przenoszenie sporów sprzed lat i kłótnie o daty mają jakikolwiek sens, czy należy po prostu uznać rolę wszystkich zasłużonych dla odzyskania niepodległości i cieszyć się dniem 11 listopada?
Dziś dawne spory nie odgrywają już wielkiej roli, a zasłużonych dla odzyskania niepodległości było wiele postaci, nurtów, środowisk. A już zupełnie nie mają znaczenie spory o datę. Normalny odbiorca nawet nie kojarzy, że Piłsudski przybył do Warszawy nie 11 listopada, ale 10 listopada, że 11 listopada Rada Regencyjna przekazała władzę nad armią Piłsudskiemu, ale niepodległość ogłosiła 7 października.
15 listopada zmieniła nazwę z Królestwo Polskie na Republika Polska, a dzień później Piłsudski wystosował depeszę notyfikacyjną o powstaniu niepodległego państwa.
Odbiorcy w ogóle tych dat dziś nie kojarzą, od dziesięcioleci przyjętą jest 11 listopada. Równie dobrze moglibyśmy się spierać o 15 sierpnia 1920 roku. Można się spierać, kiedy konkretnie nastąpił przełom w bitwie z bolszewikami. Przyjęło się jednak, że świętuje się rocznicę 15 sierpnia. Podobnie z odzyskaniem niepodległości – to był proces, ale przyjęto datę 11 listopada i tak obchodzi się Święto Niepodległości. Dyskusja o innych wydarzeniach jest już bardzo szczegółowa, nie ma przełożenia na świadomość Polaków. I dobrze, bi liczy się przede wszystkim sam fakt odzyskania niepodległości, sam fakt pokonania bolszewików, a nie konkretna data, którą uznamy za kluczową.
Skoro od dziesięcioleci czcimy 11 listopada, to powinniśmy dzień ten czcić, cieszyć się niego i być z dumnymi. Z perspektywy ponad stu lat naprawdę nie jest istotne, czy za ważniejsze uznamy proklamowanie niepodległości przez Radę Regencyjną, przekazanie władzy Piłsudskiemu, czy uznanie na arenie międzynarodowej. Wszystkie miały znaczenie, ale już wiele lat temu umówiono się na świętowanie 11 listopada. Wszelkie głosy żądające zmiany daty narodowego święta są mało poważne. Z drugiej strony mamy wolność słowa i można mieć różne zdania. Cieszyć się z niepodległego i wolnego państwa.
na zdjęciu: Marsz Niepodległości. Fot. PAP/Leszek Szymański
Czytaj dalej:
Inne tematy w dziale Społeczeństwo