Dziura budżetowa, która niebawem pochłonie całą naszą gospodarkę, będzie gwoździem do trumny wprowadzonych przez odchodzący rząd programów socjalnych – tak część mediów i ekonomistów przedstawia obecną sytuację Polski. Są jednak dane wskazujące, że choć nie jesteśmy krezusem, do katastrofy i załamania jest daleko. I ekonomiści przekonujący, że nowy polski rząd musi uniknąć „pułapki neoliberalizmu”, w której do prawdziwej katastrofy doprowadzić może spłacanie na siłę długu publicznego poprzez ograniczanie inwestycji. Bo gospodarka musi się rozwijać.
Emocje wokół deficytu
Temat deficytu i zadłużenia elektryzuje opinię publiczną. W debacie publicystów ci liberalni uważają zadłużenie za największe nieszczęście, walkę z deficytem za sprawę najważniejszą. Przekonują, że nieodpowiedzialni socjaliści rozdają pieniądze, przez co zadłużają państwo i przyszłe pokolenia, a już niebawem czeka nas katastrofa. Komentatorzy drugiej strony przekonują, że finanse państwa to nie budżet gospodyni domowej, dzięki zadłużeniu państwo może działać. Bardziej szczegółowe analizy ekspertów dowodzą jednak, że sytuacja nie jest tak zła, jak kreślone przez niektórych katastroficzne wizje. Deficyt natomiast może być bardzo szkodliwy, gdy w ślad za nim idzie bezmyślne rozdawnictwo. I wręcz korzystny, gdy jest trzymany na stabilnym poziomie a pozwala na sfinansowanie napędzających gospodarkę inwestycji. Przede wszystkim jednak sytuacja gospodarcza Polski nie jest tak zła, jak sugerują autorzy katastroficznych wizji. Według danych podanych przez Bank Gospodarstwa Krajowego, sytuacja finansów publicznych w Polsce należy do najlepszych w Unii Europejskiej. Nasz dług publiczny w relacji do PKB jest o 35 pkt proc. niższy niż średnia unijna” informował BGK. Przytoczył dane z początku roki, wg których dług publiczny w Unii Europejskiej wg Eurostat (w proc. PKB) dług całej UE wynosi 83,7 proc., zaś Polski 48,1 proc. – poinformował BGK na platformie X (dawny Twitter).
Nie ma co siać paniki
Podobny trend utrzymał się w kolejnych miesiącach. Gabriel Chrostowski, w Obserwatorze Gospodarczym przypomniał, że dług publiczny w Polsce na koniec drugiego kwartału wyniósł 48,4 proc. To dwunasty najniższy poziom w krajach Unii Europejskiej. Przede wszystkim polski deficyt jest zdecydowanie niższy od średniej unijnej, która wynosi 67,1 proc. PKB oraz od średniej w krajach regionu: Czechach, Słowacji i na Węgrzech, w których wynosi 59,7 proc. Autor artykułu podkreśla, że sytuacja nie jest może idealna, ale nie ma powodów o paniki, Polska wypada po prostu przeciętnie. A co najistotniejsze, było tak zawsze, biorąc oczywiście pod uwagę czas po 1989 roku. Na przestrzeni ostatnich ponad trzech dekad Polska zawsze miała deficyt, „Polska była zawsze krok przed Węgrami i Rumunią ale też krok za bardziej konserwatywnymi Czechami” – czytamy w artykule. Jak podkreśla autor, stan polskich finansów jest stabilny, nie odbiega od historycznego kursu. Gabriel Chrostowski dodaje, że są dwa rodzaje deficytu – bezpieczny i niebezpieczny. Ten drugi to taki, w którym rządy zwiększają deficyt by pokryć nieuzasadnione transfery socjalne. Podaje tu przykład Węgier i ostatnich wyborów w Polsce. Zupełnie inną kwestią jest nieznacznie zwiększanie deficytu po to, by sfinansować inwestycje. „Za uzasadnione i bardzo pożądane należy zaś uznać deficyty (w rozsądnych rozmiarach) finansujące inwestycje, których polskie społeczeństwo szczególnie potrzebuje.
Prawda jest taka, że deficyt budżetowy w ostatnich kwartałach finansował nam nowe inwestycje publiczne. Toteż po korekcie salda budżetowego o inwestycje, wydatki i dochody sektora finansów publicznych prawie nam się bilansują, czego nie można powiedzieć o Węgrzech, Włoszech, Rumunii, Francji, a nawet krajach z niższym deficytem jak Malta, Belgia, Hiszpania, Austria czy Niemcy” – stwierdza publicysta.
Groźny neoliberalizm?
Podobny punkt widzenia prezentują też eksperci oraz media bardzo dalekie od Prawa i Sprawiedliwości. Ekonomista, profesor Marcin Piątkowski w wywiadzie dla zdecydowanie krytycznego wobec PiS portalu Oko.press twierdzi, że polityka PiS wbrew pozorom w kwestiach gospodarczych nie była tak populistyczna, jakby się z pozoru zdawało. […] Z makroekonicznego punktu widzenia (słynne „dwie wieże” czy „mierzeja” to zupełnie inne kwestie) gospodarczego populizmu w rządach PiS było na szczęście niewiele. Z wielu powodów — między innymi dlatego, że jednak mocna gospodarka jest kluczem do legitymizacji władzy, ale również dlatego, że Unia Europejska nałożyła na Polskę swego rodzaju kaftan bezpieczeństwa. Rząd, który by chciał naruszyć jej reguły, mógłby skończyć utratą środków z Unii Europejskiej, a to jest bardzo niepopularne wśród społeczeństwa. Istnieje wiele różnych formalnych i nieformalnych reguł, które sprawiają, że populistyczną politykę jest bardzo trudno prowadzić – tłumaczy rozmówca Oko.press. Powołał się na badania z których wynika, że pisowski gospodarczy populizm okazał się być prowzrostowy. „Ostatnie 8 lat gospodarczo nie było więc zmarnowane i nie skończyliśmy z Polską w ruinie. Oczywiście jest wiele rzeczy do naprawienia, jak praktycznie po każdym rządzie po ośmiu latach rządzenia. Druga Grecja ani trzecia Wenezuela nam jednak nie grozi” – podkreślił Marcin Piątkowski. Jak dodał, szkodliwe jest skupianie się przede wszystkim na walce z zadłużeniem. „W przeciwieństwie do naszych budżetów domowych, państwa co do założenia mają istnieć zawsze, więc ten dług nigdy nie musi być spłacony. Chodzi tylko o to, żeby go utrzymywać na stabilnym poziomie i żeby go wykorzystywać do budowania fundamentów rozwoju. Ogromy błąd przez ostatnie dekady zrobili na przykład Niemcy. Niemcy wpadły w ideologiczną pułapkę fiskalnego fundamentalizmu, która doprowadziła do, jak to nazywam, fiskalnej anoreksji […] Niemcy wydają na inwestycje publiczne 2 proc. swojego PKB, czyli w proporcji do PKB połowę tego, co Polska i jedną dziesiątą tego, co Chiny – stwiedził prof. Marcin Piątkowski. Jak dodał, owszem dług jest u nich niższy, ale infrastruktura zacofana, zaś ich gospodarka spowalnia. „Tymczasem Niemcy mogliby zainwestować w swoją przyszłość biliony euro, sfinansować to długiem i zupełnie nic by się nie stało. Dług w USA już dawno przekroczył 100 proc. PKB, a w Japonii nawet 260 proc. PKB, ale żaden z tych krajów nie jest „drugą Grecją” – podkreślił rozmówca Oko.press.
Ostrzeżenie dla nowego rządu
Zdaniem eksperta największym błędem nowego rządu byłoby pójście w stronę radykalnej walki z deficytem, kosztem ważnych inwestycji. „Mam nadzieję, że nowa koaliacja nie popełni tego samego błędu co w 2015 r., bo znowu się to źle skończy. Pamiętam dobrze jak, w latach 2013-2014 PO twierdziła, że nie stać nas nawet na podwyższenie progu dla zasiłków rodzinnych z 600 na 750 zł. Skończyło się 500 plus i wygraną PiS-u. PO, jakby mógł powiedzieć ówczesny minister finansów, Jan Rostowski, była wtedy „penny wise and pound foolish”, oszczędziła grosze, ale straciła całą pulę” – przekonywał Marcin Piątkowski. Według ekspertów nie ma sensu sianie paniki, co wcale nie oznacza, że nowemu rządowi będzie łatwo. Zdanie Gabriela Chrostowskiego utrzymanie deficytu w ryzach będzie nieco trudniejsze, gdyż kluczowe są stopy procenyowe, inflacja i wzrost gospodarczy. „Ostatnie lata były pod tym względem bardzo korzystne: gwałtowna dynamika nominalnego PKB i niskie realne stopy. W efekcie nastąpiło zjawisko snow ball efect i szybko „wyrastaliśmy” z długu w relacji do PKB. To się zmieni. Krótkoterminowe stopy są historycznie wysokie, a koniunktura będzie słabsza. Trzymanie długu i odsetek do PKB w ryzach stanie się trudniejsze” – podkreśla autor analizy. Przypomina jednak, że będzie to mechanizm naturalny, zaś receptą na utrzymanie stabilności fiskalnej i finansowanie rozwojowych wydatków to „utrzymywanie deficytu budżetowego w okolicach 3% PKB (zgodnie z regułami UE) i zwiększenie bazy dochodowej w budżecie państwa przez podwyższenie opodatkowania na samej górze rozkładu dochodów” – podsumował Gabriel Chrostowski.
Maks (źródło: BGK, X, oko.press.pl, obserwatorgospodarczy.pl)
Fot: Marcin/Pixabay
Inne tematy w dziale Gospodarka