Jest kilku publicystów, którzy się specjalizują w ogłaszaniu mojego końca i radykalnej przemiany. Wbrew temu, co o sobie słyszę, nie dokonałem apostazji. Owszem, stałem się nieco bardziej krytyczny wobec pewnych form instytucjonalnych, ale to też nie jest nic nowego. Ci, którzy czytali moje teksty wiedzą, że o pewnych kwestiach pisałem od bardzo wielu lat – mówi Salonowi 24 doktor Tomasz Terlikowski, publicysta i filozof.
Duże poruszenie wywołał Pana wywiad dla miesięcznika Press. Mówiąc ściśle, nie tyle sam wywiad, ile zorganizowana do niego sesja zdjęciowa. Skąd w ogóle taki pomysł?
Dr Tomasz P. Terlikowski: Rzeczywiście ona trochę ludzi szokuje. Mnie martwi raczej to, że sesja przykryła wywiad, dlatego że wywiad jest na zupełnie inny temat. Co do samych zdjęć, były one pomysłem artysty fotografa, nie moim. Jeśli ja go dobrze rozumiem, to inspirował się „Legendą o Wielkim Inkwizytorze” Fiodora Dostojewskiego. Taki wizerunek Wielkiego Inkwizytora miałem u części ludzi, stąd zapewne pomysł grą tym wizerunkiem. To nie jest wizerunek biskupa, nikt wśród biskupów takich nakryć głowy nie nosi. Widać, że to jest przerysowane, kolory się nie zgadzają, nic się nie zgadza. Więc z całą pewnością nie jest to gra wizerunkiem biskupa, tylko raczej autoironiczna gra raczej wizerunkiem „Wielkiego Inkwizytora”, za którego przez lata w wielu kręgach uchodziłem. Tak to rozumiem.
Sesja wywołała jednak kontrowersje?
Ja rozumiem, że ona się może podobać, lub nie. Taka estetyka jednym odpowiada bardziej, innym zdecydowanie mniej. Ja oczywiście nie widziałem tych zdjęć przed ich publikacją. Nie ma zwyczaju autoryzowania zdjęć, nie ma także zwyczaju ich pokazywania wcześniej, więc nie wiedziałem, jaki będzie ich efekt. Natomiast rozumiem tę sesję właśnie jako ironiczną grę wizerunkiem, jeśli nad czymś ubolewam, to martwi mnie raczej to, że sesja przykryła treść wywiadu.
Czy sesja nie była pozowana, a artysta dodał po prostu jej elementy?
To znaczy, ja nie wiedziałem, jak to będzie wyglądać, natomiast to zdjęcia były rzecz jasna pozowane. Nie wiem, czy były podczas wykonywania te wszystkie elementy z tyłu, natomiast pozowałem w koszuli, miałem to tekturowe nakrycie głowy, natomiast ja nie wiedziałem jak ono będzie podświetlone, to jest wizja artysty, nie moja.
To przejdźmy do samego wywiadu – po jego publikacji ze strony szeregu prawicowych komentatorów pojawiły się oskarżenia, że przeszedł Pan na drugą stronę, że nastąpiła całkowita zmiana poglądów. Jak to wygląda?
Szczerze mówiąc o przejściu „na drugą stronę” albo o swoim „końcu” czytałem już 1786 razy. Jest kilku publicystów, którzy się specjalizują w ogłaszaniu mojego końca i radykalnej przemiany. Nie bardzo wiem, na czym ona miałaby polegać. Wbrew temu, co o sobie słyszę, nie dokonałem apostazji. Jestem w Kościele, modlę się, chodzę na msze święte, angażuję się w życie Kościoła, choćby prowadząc kursy przedmałżeńskie w różnych parafiach. Owszem, stałem się nieco bardziej krytyczny wobec pewnych form instytucjonalnych, ale to też nie jest nic nowego. Ci, którzy czytali moje teksty wiedzą, że o pewnych kwestiach pisałem od bardzo wielu lat. To po pierwsze. Druga rzecz. Z mojej perspektywy też nic się nie zmieniło w kwestii na przykład aborcji. Byłem i jestem jej przeciwnikiem.
I byłem i jestem zwolennikiem obwarowań prawnych z nią związanych. Równocześnie jednak uważam, że jeśli one mają być wiarygodne, to muszą być również uczciwe wobec ludzi. Obudowane całym systemem pomocy społecznej i socjalnej dla par, a częściej samotnych kobiet, które osobami z niepełnosprawnością się opiekują. I muszą być obudowane całym systemem opieki paliatywnej, hospicjów perinatalnych itd., co się nie wydarzyło, choć nam to obiecano. Przypomnę, że tuż po wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji z października 2020 roku to zostało obiecane, ale tego nie zrobiono. Ja to krytykuję, ale krytykowanie za to, czego nie zrobiono, nie jest zmianą stanu. I wreszcie mam nieodparte wrażenie, że choć jestem bardzo krytyczny wobec Prawa i Sprawiedliwości, to jestem mniej więcej tak samo krytyczny wobec szykującej się do przejęcia władzy dotychczasowej opozycji. Tyle że ona na razie jeszcze nie rządzi. Więc trudno powiedzieć, w jakim kierunku pójdzie.
Raczej nie w kierunku konserwatywnej prawicy?
Niewątpliwie będą tam też elementy, nazwijmy je, laicyzujące, o czym również piszę. I z niektórymi propozycjami się zgadzam, na przykład ograniczeniem finansowania Kościoła z budżetu państwa, uważam, że wyjdzie to na korzyść także Kościołowi. Tak jak opowiadam się za debatą w kwestii formy nauczania religii, ale wbrew temu, co się twierdzi, nie uważam, że katecheza powinna być wyprowadzana ze szkół. Uważam natomiast, że powinno się poważnie podyskutować nad jej formą. Bo jak widać, ona nie przynosi skutków zamierzonych przez Kościół. Nie tylko przez Kościół zresztą. Jestem krytyczny, co nawet widać w tym wywiadzie udzielonemu miesięcznikowi „Press”, wobec nowego rządu.
Tylko że on jeszcze nic nie może zrobić, bo go jeszcze nie ma. Zakładam jednak, że krytyczny pozostanę. No i wreszcie pozostaję konserwatystą. Bo nie jest tak, że w Polsce konserwatystą można być, tylko ślepo popierając jedną, jedynie słuszną partię, czy uczciwie biorąc dwie, bo jeszcze jest Suwerenna Polska. Pozostaje cała przestrzeń rozmaitych możliwości. Co więcej, publicysta w ogóle nie jest od tego, żeby popierał którąkolwiek z partii. Tylko tego, żeby analizował działania ugrupowań ze swojej perspektywy. Więc szczerze mówiąc, dla mnie to nieustające opowiadanie o moim rzekomym przejściu na drugą stronę to jest takie rytualne, plemienne egzorcyzmowanie tego, którego uważa się za zdrajcę.
Kilka lat temu konserwatywny publicysta Marcin Kędzierski napisał głośny tekst, że konserwatyzm poniósł porażkę w walce o rząd dusz współczesnego społeczeństwa. Z drugiej strony Ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski stwierdził na naszych łamach, że zmiana władzy w Polsce może być nawet szansą dla Kościoła. Czy nie jest trochę tak, że dziś, w dobie postępującej laicyzacji, konserwatyści – bardziej publicyści, liderzy opinii niż politycy – powinni całkowicie zmienić podejście, bardziej promować pozytywny obraz tradycji, chrześcijańskich wartości, przyzwyczaić się, że w społeczeństwie będzie np. liberalne prawo aborcyjne i po prostu promować wartości prorodzinne, konserwatywne wśród ludzi, niekoniecznie żądając zmian prawa?
Przemianach społecznych mówi nie tylko Marcin Kędzierski, ale też na przykład Chantal Delsol, którą trudno uznać za lewicową intelektualistkę, bo to zdecydowanie jest taka dość mocna, konserwatywna, francuska prawica. Niewątpliwie powinniśmy sobie uświadomić, że rzeczywistość się zmieniła. Rolą konserwatysty, tak jak ja ją pojmuję i od czasów Edmunda Burke’a ona jest, tak postrzegana, nie jest ochrona za wszelką cenę status quo. Jest nią uświadomienie sobie, że pewne modele społeczne ewoluują i koniecznością jest budowanie przestrzeni do ich ewolucji, a nie do rewolucji.
Natomiast jeśli mamy nie dopuścić do rewolucji, to świetnie pokazywał Alexis de Tocqueville i właśnie Edmund Burke, to musimy się zgodzić na rozsądne, przewidywalne zmiany. Musimy działać na rzecz spokoju społecznego i wreszcie musimy sobie uświadomić, że pewne procesy wymagają nie tyle sprzeciwu, ile obudowania ich elementami chroniącymi stabilność. Chroniącymi też jednak to, co pozostaje istotą zdrowego konserwatyzmu, czyli tych kilka, kilkanaście podstawowych zasad.
Czytaj także:
Inne tematy w dziale Społeczeństwo