Kluczowe jest dziś uchwalenie ustawy budżetowej. Wiemy już w tej chwili, nawet nie znając wszystkich wyliczeń, że w projekcie przygotowanym przez PiS jest wiele nieścisłości, pułapek, dziur, jeśli chodzi o finanse publiczne. A jeżeli te terminy zostaną przekroczone, prezydent w swoim kolejnym ruchu ma wręcz obowiązek rozwiązania parlamentu i rozpisania kolejnych, przyspieszonych wyborów. Może to jest gra Andrzeja Dudy, obliczona właśnie na to, by przedłużyć te terminy na tyle długo, żeby znowu dać szansę swojemu obozowi na utrzymanie władzy za wszelką cenę. Jeżeli tak jest, to należy potępić jego zachowanie, bo oznaczałoby to, że to nie jest prezydent wszystkich Polaków, ale prezydent tylko i wyłącznie PiS-u – mówi Salonowi 24 Jarosław Wałęsa, poseł Koalicji Obywatelskiej.
Jak nastrój w pierwszych dniach po wyborach?
Jarosław Wałęsa: Powiem szczerze, że wydawało mi się, że ten pierwszy tydzień, dwa, po wyborach parlamentarnych upłyną dość spokojnie. Tymczasem od pierwszego dnia odbieram szereg telefonów ludzi z różnych środowisk, którzy oczekują ode mnie, jako przedstawiciela jednej z partii, które utworzą rząd, że już, natychmiast weźmiemy sprawy w swoje ręce. Z jednej strony to bardzo budujące, z drugiej pokazuje, jak wiele czeka nas roboty. Na razie jestem posłem kończącej się kadencji, w czwartek otrzymam zaświadczenie wyboru na kolejną. Na razie z niecierpliwością czekam na pierwsze posiedzenie wybranego Sejmu, aż gotuje się we mnie od tej energii, którą trzeba będzie spożytkować na naprawianie tego, co zostało popsute przez ostatnie osiem lat.
Są jednak różne oceny tego, co i jak ma być naprawiane. Jaki macie pomysł na przykład na media publiczne, czy słynne już rozliczenia po PiS?
Jeśli chodzi o media publiczne, jest pełna zgoda wszystkich, którzy tworzyć mają koalicję, zbieraliśmy zresztą podpisy pod ustawą, która likwidowałaby media w obecnym kształcie po to, żeby po prostu od podstaw zbudować coś, co będzie naprawdę reprezentowało interesy całego społeczeństwa, nie tylko partii w danym momencie rządzącej. Co do rozliczeń, to przede wszystkim nie są one rolą polityków. My powinniśmy stworzyć ramy prawne, które pozwolą na to, żeby to sędziowie i prokuratorzy byli w stanie ocenić, czy ktoś łamał prawo, czy ktoś tego prawa nie łamał. I na podstawie tego powinny zapadać decyzje, czy ktoś zasługuje na pociągnięcie do odpowiedzialności, czy niekoniecznie.
Jeśli chodzi o rozliczenia dokonywane przez polityków, to ja zawsze czuję pewien niepokój. Oczywiście w nowym parlamencie trzeba będzie stworzyć jedną, może nawet dwie komisje śledcze, które będą analizowały przekraczanie uprawnień, przez funkcjonariuszy publicznych. Zbadać na przykład wybory kopertowe, czy przekraczanie uprawnień przez ministrów, czy CBA, podsłuchiwanie opozycji itd. Jednak politycy są od tego, by pewne ramy prawne przygotować, analizować sytuację, ale od pociągania do odpowiedzialności jest wymiar sprawiedliwości.
Nowy rząd utworzą formacje mocno zróżnicowane, do tego przez dwa lata nowy gabinet musi ułożyć sobie relacje z prezydentem Andrzejem Dudą, wywodzącym się z PiS-u. Jak widzi Pan tę współpracę?
Jeśli chodzi o samą strukturę rządzenia, to na razie trwa kolejna runda konsultacji z prezydentem. Niestety z Pałacu Prezydenckiego idą niepokojące sygnały, że Andrzej Duda nie będzie prezydentem wszystkich Polaków, tylko wciąż reprezentantem tracącego władzę PiS-u. To jest bardzo niepokojące, pokazuje, że czekają nas trudne dwa lata. Choć mam cień nadziei, że prezydent jednak zda sobie sprawę, że wyklarowała się jednoznaczna większość rządowa, że nie będzie zwlekał ze zwołaniem posiedzenia do ostatniej chwili, że uzna, że kandydatem na premiera jest Donald Tusk i od razu powierzy mu misję otworzenia rządu. Obawiam się jednak, że będzie inny ruch, że misję tworzenia rządu otrzyma przedstawiciel Zjednoczonej Prawicy.
Jeżeli – co bardzo mało prawdopodobne – PiS wyrwie kogoś spośród dotychczasowej opozycji, to stworzy rząd. Jeśli jednak utrzymacie większość, decyzja prezydenta nie będzie mieć znaczenia – w drugim kroku konstytucyjnym i tak powołacie gabinet. Więc może należy odpuścić i spokojnie poczekać na drugi krok konstytucyjny, gdy to Sejm, nie prezydent powołuje rząd?
Tak, jednak ewentualne powierzenie misji tworzenia rządu przedstawicielowi PiS wydłuży etap przejęcia władzy o kolejne tygodnie. To jest po prostu bez sensu. Byłoby marnowaniem czasu dla Polski. Pamiętajmy, że kluczowe jest dziś uchwalenie ustawy budżetowej. Wiemy już w tej chwili, nawet nie znając wszystkich wyliczeń, że w projekcie przygotowanym przez PiS jest wiele nieścisłości, pułapek, dziur, jeśli chodzi o finanse publiczne. A jeżeli te terminy zostaną przekroczone, to wiadomo, że prezydent w swoim kolejnym ruchu ma prawo, a wręcz obowiązek rozwiązania parlamentu i rozpisania kolejnych, przyspieszonych wyborów. Może to jest gra Andrzeja Dudy, obliczona właśnie na to, by przedłużyć te terminy na tyle długo, żeby znowu dać szansę swojemu obozowi na utrzymanie władzy za wszelką cenę. Jeżeli tak jest, to należy potępić jego zachowanie, bo oznaczałoby to, że to nie jest prezydent wszystkich Polaków, ale prezydent tylko i wyłącznie PiS-u.
Po pierwszych spotkaniach konsultacyjnych były komentarze ze strony także ugrupowań opozycyjnych, że spotkania przebiegły w bardzo dobrej atmosferze. Wielu ekspertów przekonuje, że nominacja pana Marcina Mastalerka oznacza, że prezydent będzie chciał prowadzić dość niezależną politykę. To by przeczyło Pana tezie, że prezydent może grać na rozwiązanie Sejmu?
Powtórzę: mam cień nadziei, że prezydent faktycznie kieruje się racją stanu. Że faktycznie pokaże się jako prezydent wszystkich Polaków, że uzna, że skoro jest większość parlamentarna, której chce społeczeństwo, nie będzie zwlekać ani z pierwszym posiedzeniem Sejmu, ani z powierzeniem Donaldowi Tuskowi misji tworzenia rządu. Niestety na podstawie tego, co robił przez ostatnie swoje dwie kadencje, trudno być optymistą.
Chciałbym jednak wierzyć, że Andrzej Duda spojrzy też z perspektywy racji stanu, ale i tego, co sam będzie robił za dwa lata, po zakończeniu kadencji. Swoimi niektórymi ruchami przymknął sobie drzwi wielu instytucji międzynarodowych. Jeśli teraz postawiłby wyłącznie na PiS, już nigdzie nie będzie mieć czego szukać. Więc pokazanie niezależności byłoby jakąś szansą na odegranie jakiejś pozytywnej roli także po zakończeniu prezydentury. Andrzej Duda będzie przecież jeszcze stosunkowo młodym człowiekiem.
Timothy Garton Ash w rozmowie z Newsweekiem przyznał, że opozycja w Turcji, na Węgrzech szła zjednoczona i przegrała. W Polsce poszła z kilku list i szykuje się do przejęcia władzy. Czy nie jest to pewne przestroga, by jednak uwzględniać wrażliwość wszystkich wyborców – i bardziej lewicowych i prawicowych, a także dowód, że lansowane przez polityków KO pomysły jednej listy były błędem?
Na zdrowej scenie politycznej demokratycznego państwa jest oczywiście miejsce dla różnorodnych poglądów – od lewicy, poprzez centrum, po prawicę. I owszem to dobrze, jeśli wszyscy Polacy, o różnorodnych poglądach mają reprezentację w parlamencie. Jednak co do jednej listy bym polemizował. Wynik Paktu Senackiego w wyborach do Senatu dowodzi, że pójście razem miało sens. Zdobyliśmy aż 66 mandatów, co jest absolutnym rekordem. Sam nie spodziewałem się aż tak spektakularnego wyniku. Ten wynik przeczy tezie o wyższości kilku list do Sejmu nad jedną. Wydaje mi się, że jakbyśmy mieli jedną listę, to jednak moglibyśmy uzyskać wynik, który by nam dawał większość konstytucyjną. Choć oczywiście możemy jedynie dywagować, nie sprawdzimy tego.
Wyborcy mający poglądy bardziej konserwatywne poparli Trzecią Drogę, lewicowe Lewicę. W przypadku jednej listy mogliby uznać, że nie ma dla nich oferty?
Jak chodziłem ze swoimi ulotkami po Gdańsku, spotykałem wyborców, którzy mówili: Panie Jarku, myśmy głosowali ostatnio na pana, ale teraz widzimy, że ta Trzecia Droga ostatnio w sondażach sobie nie radzi. Jak nie wejdzie, to jest trzecia kadencja PiS-u. I sam w takich sytuacjach mówiłem dobrze, proszę zagłosować w takim razie na Trzecią Drogę. Wielu naszych wyborców po prosty chciało mieć pewność, że wszystkie te partie demokratycznej opozycji będą miały reprezentację w Sejmie. To był cel numer jeden.
Trwają ożywione dyskusje na temat tego, jak ma wyglądać przyszłość Unii Europejskiej, padają ze strony PiS zarzuty, że będziecie chcieli poprzeć budowę jednego superpaństwa europejskiego?
Chyba nawet komuniści nie wkurzyli tak bardzo Polaków, jak rząd PiS-u, o czym świadczy ta ogromna frekwencja. Także wśród ludzi młodych, w wieku 18-29 lat. Ludzie ci są jednoznacznie proeuropejscy, a wybory były też plebiscytem, w którym większość Polaków pokazała, że chce Polski w Unii Europejskiej. Natomiast Unia jest żywym tworem, my go będziemy zmieniać. Pytanie, czy chcemy dążyć w kierunku bardziej federacji, czy może chcemy, żeby to był byt taki, jak na początku swojego istnienia, czyli w Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali, opierający się na fundamentach ekonomicznych. Dyskusja o tym, w którym kierunku ma się rozwijać Unia Europejska, powraca co kilka lat. Gdy jeszcze byłem posłem do Parlamentu Europejskiego, ponad pięć lat temu, Komisja Europejska przygotowała Zieloną Księgę, w której były przedstawione cztery propozycje rozwoju samej Unii Europejskiej. Od powrotu do korzeni, współpracy gospodarczej, do maksymalnej unifikacji, czyli federalizacji życia w całej Unii Europejskiej.
I to jest pytanie do wszystkich członków UE, jakiej Wspólnoty chcemy. To my musimy o tym zdecydować. Bycie dumnym ze swojej przeszłości Polakiem i patriotą nie stoi w sprzeczności z tym że jesteśmy też przyszłościowymi i progresywnymi Europejczykami, którzy zdają sobie sprawę z wyzwań globalnego świata. Musimy też pamiętać, że jeżeli mamy się liczyć na arenie międzynarodowej, to nie możemy myśleć w kategoriach państw, tylko w kategoriach całej Unii Europejskiej. A Unia będzie taka, jaką my sami stworzymy.
Rozmawiał Przemysław Harczuk
Prezydent RP Andrzej Duda (C). Fot. PAP/Radek Pietruszka
Czytaj dalej:
Inne tematy w dziale Polityka