Roberta Lewandowskiego można dziś różnie oceniać. W ostatnim roku był bez formy, zaliczył kilka nie najszczęśliwszych zachowań i wypowiedzi. Mówiąc o braku charakteru u młodych zawodników w reprezentacji miał jednak sto procent racji. Mecz z Mołdawią, jedną z najsłabszych drużyn świata był tego gorzkim potwierdzeniem.
Gdy wielu Polaków śledziło wyniki wyborów, niektórzy, z zainteresowania, bądź chęci oderwania od politycznego zgiełku włączyli mecz reprezentacji Polski, która dostała prezent od losu i dzięki wygranej Albanii z Czechami stanęła przed wielką szansą. Wystarczyło „tylko” wygrać w niedzielę z Mołdawią, a w listopadzie pokonać naszych południowych sąsiadów, by bez barażu awansować na mistrzostwa Europy. O ile listopadowy pojedynek jawił się jako ciężka przeprawa, spotkanie „o wszystko”, tak wydawało się pewne, że z Mołdawią Polacy dadzą z siebie wszystko by zmazać plamę i zrewanżować s po blamażu w Kiszyniowie, odniosą lekkie i łatwe zwycięstwo. No niestety, jak widać po naszych orłach, spodziewać się można już wszystkiego. Remis 1:1 ze 159 drużyną świata, w dodatku po spotkaniu, w którym w pierwszej połowie to goście byli zdecydowanie lepsi sprawia, że awans bezpośredni jest już bardzo mało realny.
Beznadziejna sytuacja w naszej grupie
Liczyć trzeba na zwycięstwo z Czechami (przy takiej grze jak ostatnio marzenie ściętej głowy) i na to, że Czesi i Mołdawianie sami potracą punkty. Co więcej, baraż, w którym polscy piłkarze mieli mierzyć się w marcu z Estonią i Walią, okazać się może nieco trudniejszy. Piłkarskie potęgi – Chorwaci, Włosi i Holendrzy mają w swoich kwalifikacjach pewne problemy (choć do beznadziejnego poziomu Biało-Czerwonych im daleko) i jeśli nie awansują bezpośrednio, jako zespoły z Dywizji „A” Ligi Narodów trafią w barażu do tej samej ścieżki, co podopieczni Michała Probierza. Może i dobrze. Wyeliminowanie takich rywali (trzeba wygrać dwa mecze, półfinał i finał) świadczyłoby, że nastąpił cud i Polacy zaczęli grać w piłkę. Przy poziomie z ostatnich miesięcy szans na to nie ma. I nie oszukujmy się – awans na mistrzostwa skończyłby się dziś wielką kompromitacją. Nie mamy tam czego szukać. Nasuwa się tu jednak kilka wniosków.
Rozpaczliwa próba wstrząśnięcia zespołem
Po pierwsze – okazuje się, że niezależnie od oceny Roberta Lewandowskiego, który w ostatnich miesiącach był bez formy, mógł irytować rozmaitymi zachowaniami, gestami i wypowiedziami, reprezentacja nie istnieje. I jak RL 9 jest w formie, to dźwiga zespół, jak w niej nie jest, wygląda to gorzej, ale i tak lepiej niż ostatnio. Po drugie, co chyba istotniejsze, w wywiadzie udzielonym Mateuszowi Święcickiemu z Meczyków Robert Lewandowski miał sto procent racji, mówiąc o braku osobowości w drużynie narodowej. Na kapitana spadła ostra krytyka, można dyskutować, czy Lewandowski powinien trudne tematy poruszać publicznie, czy może lepiej pewne sprawy zostawić w szatni. Jednak co do meritum miał sto procent racji. Młodzi piłkarze trzęsą portkami, i to nie przed Argentyną, Brazylią, czy Włochami, ale Mołdawią. Utrata punktów z zawsze groźnym zespołem San Marino wydaje się kwestią czasu. „Lewy” ma porównanie – grał w zespole z naprawdę charakternymi Kamilem Glikiem, Jakubem Błaszczykowskim, Kamilem Grosickim. Ten ostatni, już weteran, w końcówce meczu z Mołdawią wniósł sporo ożywienia, szkoda, że wszedł na boisko tak późno. Nie jest tak, że kapitan brak charakteru zarzucił wszystkim. Przeciwnie – wskazał pozytywny przykład, Przemysława Frankowskiego. I zawodnik Lens potwierdził, że może być filarem zespołu. Był jednym z nielicznych, do których po ostatnim zgrupowaniu nie można mieć zastrzeżeń. Niestety, wielu innych dowiodło, że kapitan ma rację, mówiąc o braku charakteru. Więc owszem – można do Lewandowskiego mieć zastrzeżenia (są często słuszne), mówić, że dla reprezentacji nie zrobił nic (tu byłoby to ordynarnym kłamstwem), ale słowa o kolegach są niestety prawdziwe. I, być może wywiad był rozpaczliwą, choć nieudaną próbą wstrząśnięcia zespołem.
Ostatni moment na zmiany
Dawno temu, w mrocznych dla polskiej reprezentacji latach 90. śp. Kazimierz Górski stwierdził, że w drużynie narodowej wcale nie muszą grać najlepsi w danym momencie zawodnicy, gwiazdy. Powinno być kilka indywidualności, robiących różnicę, muszą być jednak tacy, którzy będą harować dla zespołu. Nie pamiętam, gdzie dokładnie legendarny trener wypowiedział te słowa, ale utkwiły mi one bardzo mocno. Działo się to w czasach, gdy wielu polskich piłkarzy grało w fajnych zagranicznych klubach, polskim drużynom zdarzały się udane występy w europejskich pucharach. Jednak reprezentacja przegrywała wszystko – między mundialem 1986 a mundialem 2002 nie zagrała w żadnym (nie licząc Igrzysk Olimpijskich, na których grają młodzieżowcy) wielkim turnieju. Sukcesy – w postaci awansów na mistrzostwa Świata i Europy – osiągali szkoleniowcy, którzy do drużyny obok kilku najlepszych, dobierali zawodników nieoczywistych, na których nie stawiał nikt. Jerzy Engel wypromował braci Żewłakowów, Pawła Kryszałowicza, przeforsował Emmanuela Olisadebe. Leo Beenhakker w świetnym spotkaniu z Portugalią wystawił Pawła Golańskiego, czy Grzegorza Bronowickiego z polskiej Ekstraklasy. W zespole Adama Nawałki jedynym, który w tym stuleciu dotarł do ćwierćfinału mistrzostw Europy, obok będących w szczytowej formie Lewandowskiego, Błaszczykowskiego, Krychowiaka i Glika występowali nieoczywiści Michał Pazdan, Artur Jędrzejczyk, Krzysztof Mączyński. Po blamażu z Mołdawią selekcjoner ma pół roku. Najbliższe zgrupowanie powinien poświęcić właśnie na szukanie nowych ludzi. Może nie najlepszych, ale z osobowością. Aby w barażu, nawet jeśli nie będzie awansu, kibice zobaczyli charakter. I zaczęli choć trochę lubić drużynę narodową. W przeciwnym razie nie tylko nie będzie gry w turniejach, ale spadek do poziomu Malty, Liechtensteinu, Andory.
Przemysław Harczuk
Fot. Mecz Polska-Mołdawia. Źródło: PAP/Leszek Szymański
Czytaj dalej:
Inne tematy w dziale Sport