Zarówno Donald Tusk, jak i Mateusz Morawiecki byli nastawieni na to, żeby się nawzajem zniszczyć, ignorując całą resztę. Dlatego żadnego z nich nie można zaliczyć do zwycięzców. Lepiej w debacie TVP wypadli aktorzy drugiego planu – mówi Salonowi 24 prof. Antoni Dudek, politolog i historyk, UKSW.
Kto wygrał debatę wyborczą w Telewizji Polskiej?
Prof. Antoni Dudek: Nie widzę wyraźnego zwycięzcy, nie ma tak zwanego „efektu Zandberga” z roku 2015. Najwięcej głosów dla swojej formacji uzyskała Joanna Scheuring-Wielgus, drugie miejsce przypadło Szymonowi Hołowni. Jednak to nie było coś przełomowego, co jakoś zmieni wynik wyborów.
Natomiast mocno moim zdaniem stracili dwaj główni uczestnicy, czyli Donald Tusk i Mateusz Morawiecki. A największym przegranym była TVP. Ci wszyscy, którzy nie oglądali programów informacyjnych TVP, byli w szoku, widząc, jak można zrobić antydebatę, z pytaniami przekraczającymi czas wypowiedzi. Nie chcę już mówić o zawartości pytań – tak stronniczych, że aż bolały zęby.
Przed laty do historii przeszła debata Richarda Nixona z Johnem Kennedym. Ci, którzy słuchali dyskusji w radiu, byli przekonani, że zwycięzcą jest Nixon. Dla tych, którzy oglądali, triumfował Kennedy. Teraz wielu obserwatorów, którzy nie oglądali, ale odpalili sobie dźwięk debaty, za zwycięzcę uznało Krzysztofa Bosaka. Dotyczy to nawet zdeklarowanych przeciwników Konfederacji. Jednak jego nerwowe gesty i czytanie z kartki sprawiło, że na wizji wypadł już znacznie gorzej?
Pełna zgoda. On mógł mieć tę kartkę, ale patrzeć na nią dyskretnie, mniej ostentacyjnie. Od strony samej wypowiedzi wypadł bardzo dobrze. Jako jedyny miał odwagę powiedzieć, że na obietnice socjalne trzeba mieć pieniądze. Ci, którzy jednak widzieli lidera Konfederacji miętolącego kartkę, nerwowo na nią spoglądającego, nie mogli ocenić tego dobrze. Pod względem mowy ciała to był fatalny błąd, aż dziw, że tak doświadczony polityk go popełnił. Od strony merytorycznej zająłby moim zdaniem trzecie miejsce – za Scheuring-Wielgus i Szymonem Hołownią.
Właśnie, przed debatą nawet zwolennicy Trzeciej Drogi uważali, że lepszym pomysłem byłby udział w debacie Władysława Kosiniaka-Kamysza. Były głosy, że Hołownia położy kampanię Trzeciej Drogi, tymczasem wypadł dobrze.
Myślę, że najbardziej utkwiła w pamięci jego wypowiedź o kuwetach, którą mają pakować pisowskie tłuste koty. To było sympatyczne, żartobliwe nawiązanie do słynnej wypowiedzi Kaczyńskiego sprzed lat. Celne, bo złośliwości Tuska do Morawieckiego, i Morawieckiego do Tuska, były agresywne, podszyte taką ogromną nienawiścią. Mnie nie dziwi, że wypadł dobrze, bo ma on ogromne doświadczenie telewizyjne.
Dla porównania pan Maj z Bezpartyjnych Samorządowców też mówił rzeczy ciekawe i dla wyborców istotne, widać było jednak, że jest najmniej obeznany ze światem telewizji, mediów. I był najsłabiej przygotowany od strony czysto technicznej. A to on mógł być autorem tego "efektu Zandberga". Wtedy lider partii Razem skradł show i zabrał kilka punktów Lewicy. Teraz przedstawiciel Bezpartyjnych Samorządowców mógł zabrać Trzeciej Drodze, no ale nie zabrał. A jeśli nawet, to po trochu każdemu, czyli nikomu.
Czy można zaryzykować stwierdzenie, że Szymon Hołownia uratował sejmowy byt dla Trzeciej Drogi?
Nie, oczywiście Trzecia Droga na debacie zyskała, ale to nie będzie decydujące. W niektórych sondażach ta koalicja ma już 12 proc., czyli powyżej tych 3 proc., które są błędem. Jednak w to, że sojusz Polski 2050 i Polskiego Stronnictwa Ludowego będzie w Sejmie, uwierzę dopiero, gdy potwierdzą to wyniki w poniedziałek, 16 października.
No, chyba że w niedzielę wieczorem, sondażu Exit Poll będzie miała 12 i więcej procent. Jak będzie na przykład 10, czy tym bardziej 9, czy 8, to w poniedziałek wszystko będzie jeszcze się mogło zmienić, jak zaczną spływać wyniki z komisji wyborczych. W debacie Hołownia odniósł pewien sukces, ale to nie było tak, że rozgromił wszystkich. Zresztą, tam w ogóle nie było jak kogokolwiek rozgromić, bo formuła tej debaty była taka, że nikt nie miał większych szans na wyraźne zwycięstwo.
Czy jednak wystąpienie Donalda Tuska, jego ostre riposty do Mateusza Morawieckiego, przypomnienie, że był jego doradcą, nie da liderowi Koalicji Obywatelskiej punktów w twardym elektoracie?
W twardych elektoratach to żaden z nich nie stracił ani jednego głosu. Tu jednak nie chodzi o twarde elektoraty, tylko o pozyskanie niezdecydowanych. I w moim przekonaniu z tej grupy niezdecydowanych to ani Tusk, ani Morawiecki, nikogo nie zdołali pozyskać. Jeśli ktoś zdołał zdobyć głosy niezdecydowanych, to pani Scheuring-Wielgus, ze swoimi wątkami autobiograficznymi, historią o mężu, który zginął w wypadku, synach, których wychowywała. Takie historie trafiają do ludzi, którzy na co dzień nie interesują się polityką i być może ten poniedziałek był ich pierwszym kontaktem z tą kampanią wyborczą. I tu pani Scheuring-Wielgus jako jedyna kobieta mogła przysporzyć Lewicy głosów. Podobnie Szymon Hołownia, który miał kilka celnych tekstów, jak ten z kuwetami. I rzeczywiście Bosak jako ten trzeci, który miałby brązowy medal, a gdyby nie ta nieszczęsna kartka, miałby pełen sukces. Oczywiście jego wystąpienie było dobre dla twardego elektoratu, ale mógłby też pozyskać część głosów niezdecydowanych.
Tymczasem obaj liderzy głównych formacji zachowali się tak, jakby kierowali swój przekaz do najtwardszych wyborców. Ich wystąpienia były dobre na wiece, gdzie mówią ostro, do przekonanych, którzy im przyklasną. Tymczasem gdyby Donald Tusk nie był tak ostry, to być może twardy elektorat trochę by ponarzekał, że „nie uderzył w Morawieckiego, gdzie mógł być ostrzejszy”, ale za to wyborcy niezdecydowani doceniliby to, że się uśmiechał, że pokazał klasę. To by wyborcy docenili. Podobnie premier Mateusz Morawiecki, gdyby nie był tak nakręcony, żeby Tuska wbić w ziemię, może by pozyskał wyborców centrum. Zrobić to mógł uśmiechem, żartem, nawet odrobiną autoironii. Niczego takiego nie było – zarówno Donald Tusk, jak i Mateusz Morawiecki byli nastawieni na to, żeby się nawzajem zniszczyć, ignorując całą resztę. Dlatego żadnego z nich nie można zaliczyć do zwycięzców. Lepiej wypadli aktorzy drugiego planu z Lewicy, Trzeciej Drogi, Konfederacji. Fatalna formuła debaty sprawia jednak, że nikogo nie można uznać za zdecydowanego zwycięzcę.
Inne tematy w dziale Polityka