7 września. Marszałek opuszcza Warszawę
Już od 2 września wiadomo było, że plan obrony granic jest niemożliwy do zrealizowania z powodu miażdżącej przewagi Niemców w ludziach i sprzęcie. Od 5 września w sztabie Wojska Polskiego zaczęto mówić wręcz o możliwej "wojskowej katastrofie", kiedy zorientowano się, że główny plan przewidujący powstrzymanie wroga na linii Wisły, Warty oraz Narwi będzie niemożliwy do zrealizowania.
Decyzja może wydawać się na pierwszy rzut oka racjonalna. Warszawa bowiem już dzień później stała się miastem frontowym. Gdyby nie bitwa nad Bzurą, Warszawa już w pierwszych 10 dniach kampanii mogłaby zostać otoczona.
Kłopot w tym, że decyzja dowódcy Wojska Polskiego była niespodziewana dla większości generałów na różnych odcinkach frontu, którzy już mieli utrudniony kontakt ze sztabem. Już w pierwszych dniach wojny przestała działać wojskowa łączność telefoniczna i telegraficzna. Z tego powodu trzeba było korzystać z sieci cywilnej lub kurierów lotniczych i konnych.
Decyzja Rydza-Śmigłego o udaniu się na wschód wywołała ogromny chaos. Większość dowódców nie wiedziała, gdzie znajduje się marszałek. Wódz Naczelny stracił też realny obraz tego, co dzieje się na froncie. Dowodził on dywizjami, które bardzo często istniały już tylko na papierze. We wschodniej Polsce nie było infrastruktury niezbędnej do tego, by dowodzić ogromną armią, której jednostki są rozsiane po całym kraju. Rozkazy marszałka do poszczególnych armii dochodziły z kilkudniowym opóźnieniem lub nie docierały w ogóle. Tak nie dało się prowadzić wojny.
Armia Czerwona wkracza do Polski. Rząd porzuca żołnierzy i cywilów
17 września nad ranem Armia Czerwona, łamiąc pakt o nieagresji, wkroczyła do Polski. Pretekstem do inwazji było „wzięcie w obronę życia i mienia ludności Zachodniej Ukrainy i Zachodniej Białorusi”. Tak naprawdę chodziło oczywiście o wywiązanie się z paktu Ribbentrop-Mołotow, którego tajny aneks zakładał rozbiór polski przez III Rzeszę i ZSRR. Już 17 września Sowieci dokonali pierwszych zbrodni wojennych, mordując zdezorientowanych żołnierzy Korpusu Ochrony Pogranicza w kilku granicznych miejscowościach.
Na wieść o wkroczeniu sowietów Naczelny Wódz wraz z najważniejszymi politykami zdecydowali o udaniu się do Rumunii. Stamtąd Śmigły-Rydz chciał dowodzić (sic!) pozostałymi w Polsce oddziałami, a w razie niechybnej klęski przedostać się na Zachód.
Żołnierze i cywile zostali pozostawieni sami sobie. Oburzające w tej historii jest to, że marszałek z terenu obcego państwa wręcz żądał od oficerów pozostałych w kraju, by walczyli z Niemcami do ostatniego żołnierza.
Ucieczka "hetmana" wojsk polskich oburzyła szeregowych żołnierzy i oficerów. Do dzisiaj głośno jest o pewnym incydencie, do którego miało dojść na granicy polsko-rumuńskiej.
Znający osobiście Śmigłego-Rydza pułkownik Ludwik Bociański miał własnym ciałem zatarasować drogę polskiej kolumnie zmierzających do granicy z Rumunią. Wrzasnął do marszałka, że "chodzi o honor wojska". Kiedy ewidentnie zirytowany Rydz-Śmigły nakrzyczał na niego i wszedł do samochodu, pułkownik wyjął z kabury pistolet i strzelił sobie w klatkę piersiową.
"Z bolszewikami nie walczyć". Fatalny rozkaz Rydza-Śmigłego
Jakby tego było mało, polskie władze popełniają dwie fatalne decyzje. Pierwszą z nich jest jednostronne zwolnienie Rumunii ze zobowiązań sojuszniczych. Nasz przedwojenny sąsiad był z nami związany dwustronnym paktem obronnym na wypadek agresji sowieckiej wymierzonej w którekolwiek z sojuszniczych państw.
Jednak obustronna umowa zawierała jeszcze jeden podpunkt. Rumuni zobowiązali się do przepuszczenia naszych wojsk wraz z ekwipunkiem przez ich terytorium, żeby polskie odziały drogą morską mogły przedostać się do Francji i Wielkiej Brytanii. Na skutek zerwania paktu Rumunia stała się neutralna i internowała naszych żołnierzy, a także skonfiskowała ich uzbrojenie. Ciekawostką jest to, że będące na stanie WP karabiny przeciwpancerne Ur czy armatki automatyczne Bofors widywane były potem na wyposażeniu sojuszników III Rzeszy (Finlandia, Węgry i Rumunia) aż do końca wojny.
Bardziej tragiczny w skutkach był drugi rozkaz wydany przez naczelnego wodza, który przytaczamy w całości:
"Sowiety wkroczyły. Nakazuję ogólne wycofanie na Rumunię i Węgry najkrótszymi drogami. Z bolszewikami nie walczyć, chyba w razie natarcia z ich strony lub próby rozbrojenia oddziałów. Zadanie Warszawy i miast, które miały się bronić przed Niemcami – bez zmian. Miasta do których podejdą bolszewicy, powinny z nimi pertraktować w sprawie wyjścia garnizonów do Węgier lub Rumunii."
Tragiczna i nieprzemyślana była zwłaszcza druga część tego rozkazu. Naczelny Wódz naprawdę wierzył, że Armia Czerwona pozwoli, ot tak sobie, przemaszerować Polskim żołnierzom, gdzie ci będą mieli ochotę.
Wróg wykorzystał to, że część polskich oddziałów chciała z Armią Czerwoną pertraktować, wierząc w jej neutralne intencje. Najtragiczniejsza wydaje się być tu historia jednego z dowódców obrony Lwowa, generała Franciszka Sikorskiego. Sowieci obiecali obrońcom, że po kapitulacji miasta żołnierze będą mogli wrócić do domów, a oficerowie zostaną internowani w godnych warunkach.
Nic takiego się nie stało. Generał Sikorski został zamordowany w Charkowie wiosną 1940 roku. Podobny los spotkał wielu innych policjantów, naukowców i oficerów WP. Tysiące żołnierzy polskich wraz z rodzinami zostało wywiezionych natomiast na Syberię.
Honoru przedwojennej klasy politycznej bronił do końca prezydent Warszawy Stefan Starzyński. Odmówił on opuszczenia stolicy aż do końca kampanii. Został on zamordowany przez Niemców w grudniu 1939 roku. Do końca swoich dni robił wszystko, żeby chronić rodaków przed represjami ze strony nowych zaborców.
Mateusz Balcerek
Fot. Marszałek Edward Rydz-Śmigły. Źródło: PAP/ALAMY
Źródła: Kurierhistoryczny.pl, Youtube.com/Wojennehistorie,Uważam Rze Historia, Rzeczpospolita, 1939.pl
Czytaj dalej:
- Przykra rzecz spotkała Mentzena przed wyborami
- Krzysztofa szukała cała Warszawa. Możliwe, że nastąpił przełom
- Syryjka nie wytrzymała długo w polskim szpitalu
Komentarze
Pokaż komentarze (138)