Białoruś w piątek wieczorem oskarżyła Polskę o naruszenie granicy przez śmigłowce Mi-24. Miały one rzekomo wlecieć w głąb sąsiedniego kraju na 1200 metrów i zawrócić. Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych w wydanym komunikacie odpiera zarzuty - twierdzi, że to "wierutne kłamstwo".
Białoruś zarzuca Polsce prowokację
Agencje Reutera i AFP, powołując się na Białoruską Straż Graniczną, podały w piątkowy wieczór, że polski śmigłowiec MI-24 przekroczył granicę Białorusi, wleciał w głąb kraju na 1200 m w rejonie w rejonie brzostowickim obwodu grodzieńskiego, a następnie wrócił do Polski. Byłoby to działanie podobne do tego, które kilka tygodni temu zaobserwowali mieszkańcy Białowieży - wówczas granicę przekroczyły dwa białoruskie śmigłowce.
DORSZ sprawdziło, czy doszło do incydentu
Na dywanik do MSZ w Mińsku wezwano polskiego chargé d'affaires Marcina Wojciechowskiego. Reżim Aleksandra Łukaszenki żąda wszczęcia śledztwa przez stronę polską. - To wierutne kłamstwo i prowokacja - powiedział w rozmowie z PAP ppłk Jacek Goryszewski, rzecznik prasowy Dowództwa Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych. DORSZ zbadało, czy doszło do incydentu.
Okazało się, że "dane z meldunków i zapisów radiolokacyjnych wskazują, że żaden taki incydent nie miał miejsca" - podał Goryszewski. Wersję polskiego wojska potwierdzają zatem meldunki pilotów i zapisy z aparatury śmigłowców - precyzuje RMF FM.
Fot. Białoruski materiał w telewizji państwowej/screen
GW
Inne tematy w dziale Polityka