Porozumienia 31 sierpnia okazały się bardzo ważne. Ich rola symboliczna, powstanie wielkiego ruchu Solidarności, jest nie do przecenienia. Ale podpisując porozumienia komunistyczna władza oszukiwała, poszła na ustępstwa, bo ratowała swój tyłek. Zyskała koło ratunkowe do dalszego sprawowania swojej nadal monopolistycznej władzy – mówi Salonowi 24 Jan Rulewski, jeden z liderów Solidarności, były senator PO.
31 sierpnia minęły 43. lata od podpisania porozumień w Gdańsku. Czy ta rocznica faktycznie jest tak istotna, że powinna stać się porównywalna do do 11 listopada i 3 maja, czy jej znaczenie spadnie?
Jan Rulewski: Nie ulega wątpliwości, że 31 sierpnia 1980 roku był dniem przełomowym, który otworzył proces zmian w Polsce, a w dalszej kolejności w Europie. Rola symboliczna, powstanie wielkiego ruchu Solidarności, jest nie do przecenienia. Natomiast sprawę należy rozpatrywać z dwóch perspektyw. Skutków długotrwałych – tu oczywiście było powstanie ogromnego ruchu społecznego, który wstrząsnął reżimem. I samej umowy doraźnej, której wtedy – w skali krótkoterminowej nie można traktować jako sukces.
Dlaczego?
Sam akt porozumień został podpisany na „stoliku bez jednej nogi”. To znaczy władza od początku kantowała. Porozumienia podpisała, ale nie miała zamiaru ich dotrzymać. Kłamała, ukrywała dane o gospodarce, o skali zadłużenia. Podpisała wszystkie ustępstwa nie dlatego, że chciała uznać racje robotników, ale dlatego, że ratowała swój tyłek. Podpisując porozumienia zyskała koło ratunkowe do dalszego sprawowania swojej nadal monopolistycznej władzy.
Zresztą od początku przygotowywała warianty rezerwowe, siłowe, które ostatecznie już po parunastu miesiącach zastosowała. Dlatego tak – należy to uznać za wielkie święto. Ale z uwagi na to, że władza nie przewidziała, że potencjał wywołany przez strajki zaowocuje powstaniem wielomilionowego ruchu i przyczyni się do zmian w całym bloku komunistycznym. Postulaty Solidarności okazały się skuteczną amunicją, która przyczyniła się do upadku reżimu. Ale samo nastawienie władz było takie, żeby robotników oszukać, wzmocnić swoją władzę.
Czas po porozumieniach to pewna odwilż, karnawał Solidarności stłumiony przez stan wojenny. Po 1989 roku odzyskanie niepodległości, III RP. W latach 90. był podział postkomuna – postsolidarność. Ale potem scenę zdominowały formacje odnoszące się do idei Solidarności. Wydawało się, że w kwestii historycznej ocena jest jednoznaczna. Ostatnio jednak modne stało się wybielanie Edwarda Gierka, doszukiwanie się pozytywów w PRL. Czy nie obawia się Pan, że dziedzictwo Solidarności wśród młodych przestanie mieć znaczenie?
Edward Gierek uważany jest za tego „lepszego”, z liberalnym podejściem, bo z jego rządami kojarzy się chwilowy dobrobyt lat 70. XX wieku, a przede wszystkim nie było strzelania do robotników. Choć oczywiście były protesty, ścieżki zdrowia itd.
Kult Gierka wśród młodej lewicy to jedno, ale też pytanie, czy dla młodego pokolenia w przyszłości w ogóle dziedzictwo Solidarności będzie mieć jakiekolwiek znaczenie?
Podchodzę do tego niestety sceptycznie. Porównując na przykład z etosem piłsudczyków, w mniejszym stopniu narodowców, widzimy, że pozytywna pamięć o Solidarności zanika znacznie szybciej. Widzę jedną nadzieję – jest nią oddziaływanie ruchu z 1980 roku w skali międzynarodowej, od Japonii przez USA, po Francję. Tam ruch Solidarności jest doceniony i myślę, że to świat nie da zapomnieć o Polsce.
Natomiast niestety, w naszym kraju ten ruch został przyćmiony. Choć wciąż jest potencjał, by o nim pamiętać. To dziedzictwo istnieje, jest wiele spraw, wokół których do tradycji solidarności można się odwoływać. Od spraw społecznych, po budowę społeczeństwa obywatelskiego, którego w Polsce niestety nie udało się w pełni zbudować.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo