Wchodząc w formalną koalicję - na przykład z PiS - Konfederacja sama się znokautuje, a jej liderzy skażą się na status polityków PiS-u średniego szczebla. Ale wcześniejszych wyborów pół roku po jesiennej elekcji raczej nie będzie. Nawet jeśli nie uda się sformułować większości koniecznej do utworzenia rządu, to zdecydowanie łatwiej będzie w sposób nieformalny taki rząd podtrzymywać, niż znaleźć większość chętną do samorozwiązania Sejmu – mówi Salonowi 24 prof. Rafał Chwedoruk, politolog Uniwersytet Warszawski.
Wybory coraz bliżej, kampania się rozkręca, a coraz więcej sondaży świadczy o tym, że zwycięska partia będzie musiała wejść w koalicję z Konfederacją. Politycy tego ugrupowania twierdzą jednak, że oni w żadne koalicje nie wejdą. Niektórzy przewidują ogromny chaos, a Przemysław Wipler powiedział w programie Sławomira Jastrzębowskiego, że możliwe, że pójdziemy do wyborów nie tylko w październiku, ale też ponownie w marcu. To realny scenariusz?
Prof. Rafał Chwedoruk: Politycy Konfederacji nie mają wyjścia, muszą mówić tego typu rzeczy. Są w sytuacji, w której przede wszystkim ich elektorat jest nieufny wobec głównych partii. Tworzą go ludzie młodzi, zawsze nieufni, a w tym wypadku w sposób szczególny. Dlatego politycy Konfederacji muszą zaprzeczać możliwości wejścia w koalicję. W największym stopniu dotyczy to PiS-u. Przede wszystkim dlatego, że o współpracy z partią rządzącą najczęściej spekulowano. Ale też dlatego, że elektorat Konfederacji był socjalizowany w ostatnich latach w kontrze do socjalnego i konserwatywnego PiS-u, a nie do liberalnej Platformy.
A więc zupełnie inaczej, aniżeli to było z prawicą, Ruchem Narodowym, w pierwszych 12-13 latach XXI wieku. Wtedy środowiska te były przede wszystkim przeciwko Platformie i Lewicy a dopiero w drugiej kolejności przeciwko PiS-owi. Po 2015 roku trend ten się odwrócił. Po prostu – mamy do czynienia z formacją, której wyborcy to elektorat protestu. Kontestujący przede wszystkim partię rządzącą. A w dalszej kolejności całą klasę polityczną.
Tylko, że jeśli tak jest, to równie dobrze Konfederacji opłaca się nie tylko mówić, że nie wejdzie w koalicje, ale też faktycznie w żadne sojusze wchodzić. Opłaca się zagrać o wcześniejsze wybory i powiększanie własnego elektoratu?
Nie do końca powinniśmy wierzyć w proste zapowiedzi nie wchodzenia w żadne koalicje. Można uwierzyć w brak zgody formalne koalicje, wejście do rządu. Ale to nie jest jedyny model współpracy, jaki zna polityka. Na naszej scenie mieliśmy już niejedną nieformalną koalicję, którą tworzyły partie formalnie zwalczające się.
Czyli może być rząd mniejszościowy, który nie ma większości w Sejmie, za to może przegłosowywać różne sprawy dzięki głosom Konfederacji. Ale tu też może po jakimś czasie albo dojść do koalicji już formalnej, albo do skrócenia kadencji i wcześniejszych wyborów.
Wcześniejszych wyborów raczej nie będzie. W polskim parlamentaryzmie kończyło się to dla pomysłodawców z reguły fatalnie. Tak było w roku 1993, gdy po rządzie Hanny Suchockiej w zasadzie cała prawica wypadła z gry. W olbrzymim stopniu wiązało się to z rozgrywkami wewnątrz posolidarnościowej prawicy. Tak samo było w roku 2007, kiedy Prawo i Sprawiedliwość zdecydowało się na wcześniejsze wybory. Łudziło się, że wciąż jest w roku 2006 i posiada typową dla polskiej polityki powyborczą przewagę nad przegranym w kampanii, że uzyska wynik jeszcze lepszy niż w wygranych wyborach parlamentarnych. Okazało się, że po dwóch latach rządów nastroje się kompletnie zmieniły mimo tego, że PiS dostał więcej głosów niż w roku 2005, władzę stracił na osiem lat.
Wtedy wybory były dwa lata po poprzednich. Teraz miałyby być kilka miesięcy po głosowaniu.
Trudno mi sobie wyobrazić, żeby w Sejmie, którego skład nie będzie w sposób rewolucyjny odbiegał od obecnego, świeżo wybrani posłowie zdecydowali się ryzykować brak reelekcji. A Sejm będzie bardzo podobny do obecnego – w zasadzie jedyny duży znak zapytania dotyczy w tej chwili PSL. Tego, w jaki sposób ludowcy wybrną z obecnej, patowej sytuacji. Ale poza PSL, który może nie wejdzie, może wejdzie do Sejmu, pozostałe partie zostaną, z mniejszymi bądź większymi, reprezentacjami.
I nawet jeśli nie sposób będzie sformułować większości koniecznej do utworzenia rządu, to zdecydowanie łatwiej będzie w sposób nieformalny taki rząd podtrzymywać, niż znaleźć większość chętną do samorozwiązania Sejmu. Pamiętajmy, że sondaże po wyborach jakoś się tam zmienią, będą tacy którzy ewidentnie na samorozwiązaniu by stracili.
Może ci, co by zyskali, mieliby większość do rozwiązania Sejmu?
Słabo znaną anegdotą polskiej polityki jest opowieść o tym, jak jedna z dużych partii politycznych wygrała wybory i niedługo po nich miała skomplikowaną sytuację w parlamencie, ale olbrzymią przewagę w sondażach. Lider tej partii zaproponował rozwiązanie parlamentu i pójście na wcześniejsze wybory, żeby jak najwięcej z tego kapitału który jest zachować.
Dowcip polegał na tym, że gdy to zaproponował, padło w jego stronę z sali tylko jedno słowo – popularny czasownik w trybie rozkazującym zaczynający się na literę "s"... I myślę, że tutaj byłoby podobnie. Politycy bardzo często szukają stabilizacji. Nawet gdy ich partia ma przewagę w sondażach niechętnie ponoszą ryzyko, decydują się na nowe wydatki. Szybciej spodziewałbym się więc przetasowań wewnątrzpartyjnych i różnych egzotycznych, nieformalnych, koalicji.
Wróćmy więc do Konfederacji. Czy formacja ta w takim razie będzie nieformalnie z kimś się dogadywać, czy może jednak w końcu zmięknie i pójdzie na współpracę z PiS bądź PO?
Moim zdaniem Konfederacja będzie podzielona wewnętrznie. Nie tylko dlatego, że jest bardzo zróżnicowana programowo i środowiskowo. Ale też dlatego, że są tam politycy o różnych interesach. Są więc tacy, którzy uważają, że jest ostatni moment żeby zostać w polityce na dłużej i z niej żyć. Dla nich wejście do rządu byłoby rozwiązaniem. Są jednak i tacy, którzy nie zechcą wejść w koalicję, ryzykować tego wszystkiego na co pracowali od dawna. Mają świadomość, że wejście Konfederacji w koalicję na przykład z PiS-em oznaczałoby natychmiast utratę większości wyborców.
Co do tego chyba nikt nie ma wątpliwości. Więc w interesie tej formacji pewnie byłoby, przedłużanie stanu prowizorki w polskiej, polityce i wygrywanie na tym jak najwięcej dla siebie. Także dlatego, że Konfederacja na poziomie samorządowym praktycznie się nie liczy, bez reprezentacji w Sejmie nie da rady przetrwać. Idealną antytezą tego jest PSL, które stoi na zasobach lokalnych w zasadzie do dzisiaj.
Może nawet nie wejść do Sejmu i tak będzie funkcjonować i jak Lewica, dzięki strukturom lokalnym wrócić?
Tak, a jeśli nawet z dalszym funkcjonowaniem byłby problem, to tak czy inaczej większość lokalnych struktur PSL będzie wyjątkowo łakomym kąskiem i dla PiS-u i dla Platformy. W przypadku Konfederacji wszystko w jakimś sensie opiera się na klubie parlamentarnym. Wchodząc w koalicję liderzy tej formacji skazaliby się w większości na status polityków PiS-u średniego szczebla.
Albo Platformy średniego szczebla, gdyby poszli w drugą stronę?
No to mi się wydaje mimo wszystko jeszcze trudniejsze – bo pamiętajmy, że elektorat PO jest w kwestiach światopoglądowych dużo bardziej na lewo niż politycy tej partii. A co za tym idzie dla wyborców obecność niektórych bardzo prawicowych polityków np. Ruchu Narodowego mogłaby być nie do zaakceptowania. Tak, czy inaczej – wchodząc w jakąkolwiek koalicję Konfederacja znokautowałaby się. Dlatego bardziej prawdopodobne jest podejmowanie współpracy nieformalnej, niż rzeczywiste wchodzenie do rządu.
Konfederacja. Fot. PAP
Czytaj dalej:
Inne tematy w dziale Polityka