Większość tego, co dzieje się w kwestii pojednania polsko-ukraińskiego związanego z rzezią wołyńską odbywa się w sferze symboli. Symboliczne jest nawet to, że jedyne obecnie prace ekshumacyjne odbywają się nie na Wołyniu, ale na Podolu, bo tylko na strona ukraińska wyraziła zgodę. I nikt nie wie, co musi się wydarzyć, by można było pójść dalej - pisze Tomasz Wypych, który razem z premierem i delegacją rządową odwiedził Podole.
Trzy Ukrainy
Premier Mateusz Morawiecki zrobił to, co realnie mógł zrobić polski polityk oddając hołd Polakom zamordowanym przez Ukraińską Powstańczą Armię (UPA) i jednocześnie nie podsycając tlącego się od lat pomiędzy Polską a Ukrainą sporu o prawdę i pamięć historyczną. Odwiedził na Ukrainie Ostrówek i Puźniki, dwie dawne polskie nieistniejące już dzisiaj wsie, i modlił się w miejscach, gdzie ukraińscy sąsiedzi w bestialski sposób zabijali swoich polskich sąsiadów.
Oprócz tego w związku z 80. rocznicą Zbrodni Wołyńskiej odbyło się wiele uroczystości, wykonano mnóstwo gestów, z których jednak realnie na razie niewiele wynika. To prawda, że to proces, to prawda, że Ukraina toczy wojnę o przetrwanie, a Polska pomaga, bo tak po prostu nakazuje sąsiedzka przyzwoitość i racja stanu. To prawda jednak także, że ze strony ukraińskiej do dzisiaj nie padło słowo „przepraszam”. Tak niewiele i tak wiele.
- Są trzy Ukrainy – mówi Serhij, którego spotykamy na stacji benzynowej w drodze do Puźnik. - Ta tutaj, to raz była Polska, a za chwilę Ukraina, ta na wschodzie raz Ukraina, a raz Rosja, a pomiędzy nimi najczęściej Ukraina. I my się zawsze o swoje biliśmy. Tak jak teraz. Ci, co teraz do Polski uciekli przed wojną, to najczęściej ze wschodu. Dla nich Wołyń to tylko nazwa z mapy. A ty wiesz, że tutaj to nawet nie Wołyń, ale Podole? Tak się to wszystko zaplata.
Puźniki - polska wieś na Podolu
Rzeczywiście rzezie Polaków miały miejsce nie tylko na Wołyniu, ale w dawnych województwach tarnopolskim, stanisławowskim i lwowskim, czyli właśnie na Podolu. Na Podolu leżały też Puźniki (inna nazwa to Pużniki), kiedyś duża wieś sołecka położona w powiecie buczackim w gminie Zubrzec. Ziemie te zamieszkane już od czasów Grodów Czerwieńskich, czyli od X wieku, były systematycznie niszczone przez Tatarów, co spowodowało, że na dobre ponownie odrodziły się po kilkuset latach, zbudowane od nowa przez polskich osadników z zachodu.
Dlatego właśnie Puźniki były wsią polską. Przed wojną liczyły prawie 200 zagród z 962 mieszkańcami. Tylko kilka rodzin było polsko-ukraińskich, jedna żydowska, a pozostałe polskie. Jak podawał "Nowy Kurier Galicyjski", „miejsce, w którym leżały Pużniki, było faliste, grunty – czarnoziem i less, dość żyzne, nie brakowało lasów, a klimat łagodny. W dolinkach po sianokosach zbędna woda cichymi strumykami spływała do rzeki Koropiec. Ze wschodu wieś otaczał las Gniliec, pola potężnego folwarku hrabiów Badenich Zubrzec. Dalej na wschód i północ jechało się ze stacji koleją 9 km przez rozparcelowane grunty księcia Świdrygajły, do miasteczka Barysz i sławnego Buczacza. Drugą ważną komunikacją był gościniec, który łączył Monasterzyska z mostem na Dniestrze. Do gościńca i do stacji kolejowej Korościatyn na tej linii, Chryplin–Husiatyn, szło się lasem, mijając wioski Zalesie i Dębina. Od strony południowej sąsiadowała z Puźnikami wioska solecka Nowosiółka Koropiecka i parcela Wesoła. Do wzrostu gospodarczego, a także kulturalnego wsi Puźniki przyczyniła się rewolucja francuska. W jej wyniku zakon misjonarzy Matki Boskiej z La Salette przeniósł się do Polski, a po rozbiorach znalazł się w austriackiej Galicji. Nawet wśród zamożnych podolskich wiosek Puźniki wyróżniały się piętrowym Domem Parafialnym, budynkiem szkoły powszechnej, szkołą zawodową, centralną ulicą brukowaną kostką bazaltową, a nawet niższym seminarium duchownym.”
Dzisiaj trudno uwierzyć w to, że kilkadziesiąt lat temu była tutaj wieś, pola, łąki i sady. Z tych ostatnich, ciągnących się po obu stronach osady na długości 3 kilometrów, Puźniki były znane w całej okolicy. Pojedyncze, ocalałe drzewa na przekór historii cały czas dają owoce. Resztę porósł gęsty las. Trudno też uwierzyć, że kilkadziesiąt lat temu doszło tutaj do tragedii. Okolica wygląda jak z kiczowatego obrazka: dookoła piękna, bujna zieleń, wszystko kwitnie, niedawno padał deszcz, przyroda dosłownie rwie się do życia.
Zobacz galerię zdjęć:
Relacja z wizyty premiera Mateusza Morawieckiego na Podolu, fot. Tomasz Wypych
Twierdzili, że Polakom nic nie grozi
Stowarzyszenie Upamiętniania Ofiar Zbrodni Ukraińskich Nacjonalistów podaje, że w 1943 roku podczas okupacji niemieckiej w Puźnikach zawiązała się polska samoobrona oparta o struktury Armii Krajowej pod dowództwem por. Mieczysława Warunka. W sierpniu 1943 r. Niemcy z ukraińską policją dokonali pacyfikacji części Puźnik, paląc 12 zagród i biorąc zakładników, których ostatecznie zwolniono. Po kilku kolejnych dniach samoobrona bez strat w ludziach odparła atak banderowców, którzy zdołali podpalić trzy gospodarstwa. Po tym wydarzeniu wprowadzono całonocne uzbrojone warty. Latem 1944 roku rejon Puźnik został ponownie zajęty przez Armię Czerwoną. Por. Warunek ujawnił się władzom radzieckim, został aresztowany i zesłany do łagru. W sierpniu 1944 większość mężczyzn w wieku poborowym wcielono do Wojska Polskiego. Kilkunastu Puźniczan wstąpiło do tzw. batalionu niszczycielskiego (IB), który stacjonował w pobliskim Koropcu. Członkowie batalionu często przebywali w Puźnikach, a mieszkańcy wsi w dalszym ciągu przechowywali broń.
5 lutego 1945 roku UPA dokonała masowej zbrodni na Polakach w niedalekim Baryszu, dwa dni później w Zalesiu zamordowano kilkadziesiąt osób, w tym 7 osób z Puźnik. W obawie przed napadem UPA niektórzy Polacy z Puźnik przenieśli się do miejscowości uważanych za bezpieczniejsze. 11 lutego 1945 roku do Puźnik przyjechali radzieccy urzędnicy, którzy dokonali spisu ludności i nakazali zdać posiadaną broń, twierdząc, że Polakom nic nie grozi, bo władze zapewniają im bezpieczeństwo. Kilka godzin później, w nocy z 12 na 13 lutego sotnie z kurenia Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) Petra Chamczuka „Bystrego” dokonały rzezi. Według różnych źródłem banderowcy zamordowali od 70 do 190 Polaków, spalili około 200 domów i 60 sztuk bydła. Na razie ustalono nazwiska 79 zakatowanych osób.
To była makabra
- Ludzie byli zaskoczeni siłą ataku. Uzbrojeni członkowie wiejskiej samoobrony i żołnierze IB podjęli walkę i zaalarmowali mieszkańców, którzy ukryli się w kilka budynkach, gdzie były także przygotowane schrony. To kościół i plebania, domy Borkowskiego, Malinowskiego, Rolowej, Jarzyckiego i Łaciny. Moja babcia Honorata Dancewicz ukryła się w kapliczce za figurą Matki Boskiej - opowiada Salon24 Maciej Dancewicz z Fundacji Wolność i Demokracja, która po uzyskaniu zgody władz ukraińskich prowadzi ekshumację.
- Najwięcej ludzi zginęło w tzw. Rowie Borkowskich. Tam ukryły się kobiety i dzieci, chowając się za prześcieradłami. Padał śnieg, było biało i kobiety liczyły, że prześcieradła będą dobrym kamuflażem. Jednak jeden z banderowców strzelił w stronę rowu, a potem zaczęła się rzeź. Dokonana siekierami, nożami i narzędziami rolniczymi. Tylko w tym miejscu wymordowano ponad 50 osób. Tam do dzisiaj jest postawiony w latach 90. krzyż. Świadkowie opowiadają, że to była makabra. Ci co przeżyli, pochowali pomordowanych na cmentarzu w dole, który wcześniej wykopali Niemcy przewidując walki, kiedy ruszy rosyjska ofensywa. Jednak wcześniej się wycofali. W lutym ziemia jest tutaj twarda, więc chowano płytko. Potem przez lata teren zarastał, przybywało ziemi, a pamięć o dokładnym miejscu pochówku powoli ulegała zatarciu.
To, jak wyglądała wieś po makabrycznej nocy opisał w swoich wspomnieniach pochodzący z Koropca Michał Sobków: „We wsi makabryczne widoki. Wiele kobiet z obciętymi sutkami wyje z bólu. Na każdym kroku spotykamy ludzi z krwawiącymi ranami głowy zadanymi siekierami. Prosi nas o pomoc kilkuletni chłopiec, Rudolf Łudzki z wgniecioną czaszką. Wyrwę w głowie ma zaklejoną chlebem. Jego matka i dwie siostry zostały zabite. Idąc dalej natykamy się na zwłoki mężczyzny. Miejscowi ludzie rozpoznają w nim Józefa Jasińskiego. Zadano mu ciosy sztyletami - jeden przy drugim. Trafiamy na zwłoki małego dziecka. Ludzie twierdzą, że to półtoraroczny Stasio Wiśniewski. Na widok noża wepchniętego w jego usta robi mi się słabo”. Podobne sceny zapamiętała Józefa Pacholik, z domu Szafrańska: „Banderowcy odstąpili. Po nich zostały dopalające się budynki, ludzkie trupy i ranni. Nasz ojciec został zastrzelony, siostra Maria miała siekierą rozrąbaną głowę, siostrze Władysławie odrąbano jedną nogę, przebito nożem obie ręce i klatkę piersiową, jeszcze żyła, prosiła wody, nad ranem zmarła z upływu krwi. Pod jej plecami leżał cioci syn Dominik, ocalał”.
Żmudne poszukiwania szczątków
Dzisiaj w miejscu, w którym spoczywają ofiary zbrodni odbywają się prace archeologiczne prowadzone przez Instytut Pamięci Narodowej i Pomorski Uniwersytet Medyczny. - Dokładnie to prace poszukiwawcze - wyjaśnia Salon24 Monika Talka, z Zakładu Medycyny Sądowej Pomorskiego Uniwersytetu Medyczny w Szczecinie. - To jest proces. Szukamy ofiar mordu zbiorowego spoczywających w mogile o długości 18 metrów, w której według różnych relacji pochowanych jest od 60 do 80 osób. Jesteśmy tutaj prawie cztery tygodnie, z przerwami na krótki powrót do Polski, by opracować pozyskany materiał. Prowadzimy tzw. sondaże archeologiczne za pomocą rowów sondażowych. Wykonaliśmy ich 78 z użyciem koparki, a nasi ukraińscy koledzy dając z siebie wszystko robią odwierty w miejscach, gdzie koparka nie może pracować, bo tutaj są bardzo trudne warunki. Odwiertów na razie jest 500 i szukamy dalej.
Jak dodaje, zrobiono kwerendy źródłowe. - Poruszamy się na podstawie wspomnień, osób, które jako dzieci były świadkiem wydarzeń. Mamy zrobione dwa plany rysunkowe wskazujące, gdzie może znajdować się mogiła. Szukamy właśnie w oparciu o te plany i fotografie lotnicze z 1944 roku. Do skutku. Udało nam się namierzyć granicę dawnego cmentarza, chociaż było to trudne. Winna jest specyfika ziemi, tego jak zachowują się szczątki, bo tutaj jest taka gleba, że możemy znaleźć tylko drobne kosteczki. Nasz Uniwersytet specjalizuje się w ekshumacjach ofiar reżimów totalitarnych, ich identyfikacji oraz badaniach antropologicznych. To nie są dla nas pierwsze tego typu zadania, do pracy podchodzimy zawodowo, ale wiemy, co się tutaj stało i refleksja o miejscu, czasie i ludziach, których szczątków poszukujemy nas nie opuszcza.
Harcerze dbają, by pamięć nie zginęła
W 1949 roku władze radzieckie zdecydowały o całkowitej likwidacji wsi. Mieszkańców wysiedlono, domy zburzono, podobnie kościół i plebanię. Wycięto sady owocowe i zrobiono wszystko, by po polskiej wsi nie został ślad. O to by pamięć o Puźnikach i zamordowanych przetrwała dbają polscy harcerze. - Pełnimy służbę pamięci. Kilka lat temu w czasie prac, które wykonywaliśmy na polu bitwy pod Kostiuchnówką dowiedzieliśmy się, że tutaj też są polskie mogiły. Od razu pojechaliśmy - opowiada Salon24 Harcmistrz Jarosław Górecki, z Łódzkiej Chorągwi ZHP, dyrektor Centrum Dialogu Kostiuchnówka na Wołyniu.
- Chcemy by cmentarz był godnym miejscem pochówku Polaków, a kolejne polskie pokolenia były wychowywane w szacunku do pamięci. Co roku przyjeżdżałem tutaj z młodzieżą, teraz ze względu na wojnę mogą być tylko dorośli, ale działamy dalej. Jak przyjechaliśmy tutaj pierwszy raz, to chaszcze i krzaki były wyższe od człowieka, wycięliśmy to, dzięki czemu cmentarz przypomina teraz polanę. Opiekujemy się ponad 60 mogiłami i miejscami pamięci.
Co roku, od czterech lat, harcerze koszą trawę, wyrywają chwasty, postawili płotek, podnieśli pozostałe jeszcze nagrobki, które leżały ciśnięte w ziemię i zakonserwowali je. - Dla tych młodych ludzi to nawet nie historia, ale prawie prehistoria, ale budujące jest to, że interesują się nią, tym bardziej, im bardziej mogą jej dotknąć, a dotknąć jej mogą właśnie tutaj. Sami szukają informacji, rozmawiają z ludźmi, oglądamy archiwa. Ta praca nigdy się nie skończy - dodaje harcmistrz Aleksander Radica, komendant hufca „Wołyń” Związku Harcerstwa Polskiego na Ukrainie, działającego w obwodach wołyńskim, równieńskim i tarnopolskim.
"To już było i nie wróci"
Po powrocie z Ukrainy premier Mateusz Morawiecki napisał, że „Wołyń to niezamknięta rana w historii dwóch narodów. Wołyń to ludobójstwo. Musimy się z nią zmierzyć - odważnie stanąć w prawdzie, pamiętać o tym, kto był katem, a kto ofiarą. Ale w taki sposób, by Zbrodnia Wołyńska nie zniszczyła tego, co zbudowała polsko-ukraińska solidarność".
- A po co wy tutaj szukacie? Ziemia nie chce tutaj nic oddać, nie warto, nie trzeba, to już było i nie wróci - Hałyna, starsza kobieta, którą spotykamy w powrotnej drodze mówi to, tak, jakby przed chwilą rzeczywiście z tą ziemią rozmawiała. - Do przodu trzeba patrzeć, nie za siebie. Mnie matka opowiadała co to było, ale to już było, to już było. Nie trzeba.
Tomasz Wypych
Czytaj także:
Inne tematy w dziale Polityka