Ukraińcy mają jeszcze 10-12 km do przełamania obrony rosyjskiej. Jak to im się uda, to potem ruszą z kopyta, bo już nie będą mieli przed sobą poważnych przeszkód, tylko uciekające wojska rosyjskie – mówi Salonowi 24 generał Waldemar Skrzypczak, były dowódca wojsk lądowych.
Trwa kontrofensywa Ukraińców i wiele osób narzeka, że jest ona bardzo wolna. Jak z perspektywy czysto wojskowej ocenia Pan obecną sytuację na froncie?
Gen. Waldemar Skrzypczak: Jestem przekonany, że kontrofensywa posuwa się zgodnie z planem. Tempo operacji moim zdaniem jest poprawne. Wielu mówi, że za wolne, ale ja się z tymi opiniami nie zgadzam. W tej chwili Ukraińcy starają się złamać obronę na kierunku bachmuckim. Jak ją złamią, pójdą znacznie szybciej. Z kolei na kierunku południowym, na Zaporożu, obrona rosyjska nie jest oparta o rzeki. Tam jest taki, jak go nazywam, korytarz pancerny, mający około 12 km długości, około 50 km do Berdiańska. W tym korytarzu Ukraińcy mają jeszcze 10-12 km do przełamania obrony rosyjskiej. Jak to im się uda, to potem ruszą z kopyta. Bo już nie będą mieli przed sobą poważnych przeszkód, tylko uciekające wojska rosyjskie.
Jednak nawet strona ukraińska przyznaje, że choć operacja posuwa się do przodu, brakuje odpowiedniego wsparcia ogniowo-lotniczego.
Faktycznie na dziś Ukraińcom brakuje jednej rzeczy. Wiemy, że na razie nie będzie samolotów F-16. Ale Kijów powinien dostać pociski ATACMS albo podobne, które służyłyby temu, żeby rosyjskie samoloty nie latały nad Ukrainą. Byłoby to możliwe dzięki uderzeniu na wszystkie lotniska rosyjskie, które są w strefie przyfrontowej.
Bo dziś najbardziej dokuczliwe jest właśnie rosyjskie lotnictwo. I przy braku ukraińskiego lotnictwa, samolotów, Rosjanie mogą bezkarnie zadawać Ukrainie bolesne ciosy. Skoro nie można dać samolotów, trzeba Ukraińcom umożliwić zniszczenie rosyjskich lotnisk.
Jednak na ten moment ataki są uciążliwe, giną cywile, ostatnio mieliśmy atak na Lwów. Rosjanie deklarują, że nie ustąpią, a były prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew wyskakuje z hasłem „wycofajcie pomoc dla Ukrainy, to wojnę skończymy”.
Ze strony rosyjskiej trwa już jednak tylko taka rozpaczliwa obrona, bo w rzeczywistości oni wiedzą, że już przegrali. Miedwiediew mówi różne rzeczy, generalnie głupoty. Ale tak naprawdę nikt się go nie boi i nikt się z nim nie liczy, nawet Putin. Były prezydent Rosji siedzi w internecie i pluje, a potem media to wszystko rozpropagowują. W ogóle słuchanie Miedwiediewa jest bez sensu, nie ma kim się przejmować.
Czym innym jest planowe mordowanie ludności cywilnej, które niestety jest już wpisane w tę wojnę. Trzeba konsekwentnie dojść do sytuacji, aby oni nie mieli możliwości uderzeń tego typu rakietami. Należy dążyć do tego, by zamknąć przestrzeń powietrzną nad Ukrainą. Czyli cokolwiek wleci, to Rosjanie będą ponosili za to konsekwencje. W przeciwnym razie dalej, do ostatniego dnia działań wojennych będą mordować ludność cywilną.
Nie milkną echa niedawnego marszu grupy Wagnera na Moskwę. Wydawało się, że w Rosji zaczęła się wojna domowa. Najemnicy Prigożina nagle się wycofali. Czy od strony wojskowej ten bunt miał szansę powodzenia, czy może może będzie dopiero zalążkiem większego buntu w armii rosyjskiej?
Moim zdaniem "pucz" miał szansę powodzenia, tylko nie wiemy tak naprawdę, co było intencją Jewgienija Prigożyna i wspierających go sił. Natomiast nie wierzę w bunt w armii. Wielu wskazuje, że to był spisek generałów. W mojej opinii - nie. Patrząc na rosyjskich dowódców, stwierdzam, że oni nie są zdolni do żadnego buntu przeciwko Putinowi. Generałowie wszystko mu zawdzięczają, a w mentalności rosyjskiej nie jest możliwe zbuntowanie się przeciwko swemu „karmicielowi”.
Natomiast nie wykluczam, że Prigożyn był związany z jakąś grupą oligarchów, być może polityków, którzy szukali szansy na to, żeby w jakiś sposób usunąć część ekipy Putina. Być może chodziło o odejście Szojgu i Gerasimowa, bo między innymi takie warunki stawiał Prigożyn. Okazało się, że nie doczekał się jakiegoś wsparcia politycznego, w związku z tym zdecydował się, że nie będzie maszerował na Moskwę, bo mu to politycznie nic nie da. Militarnie też by mu to dało niewiele. A zatem wycofał się, a co się dalej dzieje, tak naprawdę nie wiemy.
Jak dziś wygląda sytuacja Grupy Wagnera, niektórzy uważają, że teraz mogą być bardzo niebezpieczni, szczególnie, że znaleźli się na Białorusi?
Generalnie Wagnerowcy to są najemnicy, to jest zupełnie coś innego, niż niż armia regularna. Oni nie chcieli się podporządkować ministrowi obrony Siergiejowi Szojgu, który chciał mieć nad grupą Wagnera nadzór. W tej chwili dowódcy Wagnerowców są częściowo pozamykani w więzieniach, aresztowani. Część, głównie tych wyższych dowódców uciekła. Zatem - w moim przekonaniu nie ma zagrożenia ze strony tych ludzi na Białorusi.
Zostali tylko ci, co byli kryminalistami, którym Prigożyn, a teraz Szojgu, gwarantuje bezpieczeństwo - a więc to, że wymiar sprawiedliwości ich nie będzie ścigał. I, że mogą być żołnierzami, choć są kryminalistami. Nawet jeśli wagnerowcy dotrą na Ukrainę i Białoruś, to będą te reszki złożone z przestępców, którzy mają ten parasol przed odpowiedzialnością karną.
Czy to może być koniec Grupy Wagnera jako takiej?
Myślę, że w kontekście tego, jak wielkie korzyści czerpie Rosja z pobytu ludzi Prigożyna w Afryce, to na pewno całkiem z ich usług nie zrezygnuje. Wagnerowcy są Rosjanom niepotrzebni na froncie, bo zrobili okrutne zamieszanie i armia to widziała. Ale oni są niezbędni Putinowi i oligarchom z Kremla głównie w Afryce, gdzie podtrzymują te autokratyczne reżimy i dzięki temu mają ogromny dostęp do metali ziem rzadkich, z których wydobyciem Rosja wiąże ogromne nadzieje.
Fot. PAP/EPA
Inne tematy w dziale Polityka