Rząd szczyci się podniesieniem płacy minimalnej, większość opozycji tego akurat nie krytykuje. Tymczasem taki ruch wpłynie nie tylko na pensje, ale też na wysokość składki ZUS dla prowadzących jednoosobową działalność. Dla najdrobniejszych firm to dramat. Ludzie są naprawdę przerażeni. Gdy rozmawialiśmy kilka tygodni temu mówił Pan, że formacja umiarkowana, wolnorynkowa, ale bez szaleństw Konfederacji mogłaby zyskać na przedstawieniu konkretnych projektów dla prowadzących działalność. Czy krytyka płacy minimalnej, pokazanie co jej podniesienie oznacza dla małych firm mogłoby być tym, co w kampanii poniesie np. mającą pewne problemy Trzecią Drogę?
Dlaczego? Przecież wizja ogromnych strat polskich małych, jednoosobowych firm jest realna. Są postulaty, by tę płacę minimalną podnosić w zależności od regionu. Są i tacy, którzy uważają, że należy ją znieść.
No tak, ale chodzi o dość liczną społeczną grupę, jaką są przedsiębiorcy?
Tylko, że pamiętajmy, o czym rozmawialiśmy ostatnio – do tej najradykalniejszej grupy wśród przedsiębiorców dociera Konfederacja. Natomiast zgadzam się, że przedsiębiorcy, którzy nie podzielają niektórych szaleństw Konfederacji są grupą, do której można dotrzeć. Problem polega na tym, że nie bardzo wiem, co by mogło być takim tematem. Podważanie podwyżki płacy minimalnej to ogromne ryzyko.
Podobnie jak krytyka socjalnych programów PiS. Szczerze mówiąc, z niepokojem patrzę na to, co się dzieje, jeśli chodzi o debatę publiczną. Doszliśmy do etapu, w którym praktycznie już kompletnie przestała liczyć się prawda. A znaczenie ma już tylko i wyłącznie nawalanka dwóch wściekle zwalczających się baniek, które na dodatek kompletnie oderwane są od rzeczywistości.
Pytanie, w którą stronę to zmierza?
Powiedziałbym, że w wymiarze informacyjnym jesteśmy w sytuacji takiego okrętu, w którym na przemian przy mostku sterowniczym wymieniają się dwie grupy. Jedna kręci cały czas w lewo, druga cały czas w prawo. Efekt jest taki, że ten statek już stracił wszelką sterowność. I tak sobie będziemy płynąć, aż zderzymy się z górą lodową, ale na razie tego zderzenia nie widać, znaczy ono może gdzieś tam jest, ale jeszcze o nim nie wiemy. Ale jeśli go nie będzie, to będziemy sobie tak płynąć po prostu raz w lewo, raz w prawo. Stabilnego kursu nie będzie w dającej się przewidzieć przyszłości.
Zaryzykujmy może jednak prognozę, kiedy coś się z tego chaosu wyłoni?
Faktycznie jesteśmy już kompletnym w chaosie. I tak będzie moim zdaniem do końca co najmniej tego cyklu wyborczego, czyli do 2025 roku. Do wyborów prezydenckich, po których ten kurz, który spowodują te cztery kampanie wyborcze opadnie. Zobaczymy, w jakiej Polsce się wtedy obudzimy.
Komentarze
Pokaż komentarze (43)