Komentatorzy, politycy i publicyści gorączkują się kampanią parlamentarną. Tymczasem warto nabrać dystansu, wziąć łyk zimnej wody. Jesienne głosowanie dopiero rozpocznie cykl. Elekcja głowy państwa 2025 roku cykl ten zakończy. Wybory parlamentarne wyznaczają rząd. Prezydenckie wytyczają trendy na lata. Dlatego to one będą kluczowe.
Kampania wyborcza w Polsce formalnie się nie rozpoczęła, a już jest brutalna. Budzi emocje. Obie strony przekonują, że w październiku czekają nas najważniejsze wybory w Polsce po 1989 roku. Według narracji antypisu będzie to głosowanie, które przesądzi o tym, czy uda się w naszym kraju ocalić demokrację. Bo jak PiS wygra trzecią kadencję, to „system się domknie”. Wg partii rządzącej stawka w wyborach jest jeszcze wyższa: chodzi o suwerenność. Tak naprawdę to oczywiście dobrze, że liderzy mobilizują wyborców. Jeśli całe masy sympatyków obu stron zgłoszą się do komisji, by patrzeć na uczciwość wyborów, ani demokracja, ani Polska, na tym nie stracą. A jeśli będzie duża frekwencja, wręcz zyskają. Bo jest maleńki cień szansy na to, że zaangażowanie zwiększy zainteresowanie sprawami bieżącymi, i plemienność zacznie ustępować obywatelskiej kontroli. Do tego jednak droga daleka. Osobną kwestią jest rzeczywista waga październikowych wyborów. I oczywiście są one istotne. Ale nie najważniejsze.
To prezydenckie są ważniejsze
Zdecydowanie istotniejsze będą wybory prezydenckie. Tak, tak, na pierwszy rzut oka może to wydawać się absurdalne – wszak to Sejm wybiera rząd, a uprawnienia prezydenta są niewielkie. Mimo to zarówno historycznie, jak i z perspektywy realnej gry politycznej, wybory parlamentarne wyłaniają konkretny rząd, ale to elekcja głowy państwa kształtuje scenę polityczną na wiele lat. Popatrzmy historycznie – wybory 1990 były bardzo ważnym krokiem w transformacji. 1995 wprowadziły polaryzację postkomuna – postsolidarność. Głosowanie w roku 2000 przyniosło umocnienie postkomuny i pełną dekompozycję obozu posierpniowego – powstało kilka partii, z których dwie po latach całkowicie zdominowały scenę polityczną w Polsce. Wreszcie elekcja z roku 2005 – o charakterze wręcz fundamentalnym. Wygrana Lecha Kaczyńskiego z Donaldem Tuskiem, ale przede wszystkim fakt, że ci dwaj politycy zmierzyli się w drugiej turze doprowadziła do wykształcenia się trwającego do dziś podziału na PiS i antypis. Historię III RP można dzielić na przed i po 2005 rokiem.
Rok 2005 zepchnął do drugiej ligi postkomunistów, a dwie partie, które miały współpracować stały się dwoma głównymi rywalami. Co więcej – zmieniła się geografia wyborcza. Wcześniej mieliśmy np. „prawicowe” (czytaj solidarnościowe) Pomorze czy Małopolskę, oraz „lewicowe” (czytaj postkomunistyczne) województwo lubuskie czy świętokrzyskie. Dziś Lubuskie czy Pomorze są liberalne i sprzyjające PO. Świętokrzyskie i Małopolska są bardziej po stronie PiS. Na podział geograficzny nakłada się inny czynnik – w dużych ośrodkach miejskich sympatie są liberalne. W mniejszych miejscowościach konserwatywne. Wybory 2015 roku doprowadziły do przesunięcia na lata wajchy na stronę pisowską. Teoretycznie można powiedzieć, że mniejsze było znaczenie wyborów 2020 roku. Ale to tylko pozory, bo patrzeć na nie należy przez pryzmat tego, co tamte wybory mogły zmienić. Przed zmianą kandydata Platformy Obywatelskiej całkiem realny był scenariusz, że Małgorzatę Kidawę-Błońską z PO wyprzedzą Szymon Hołownia i Władysław Kosiniak-Kamysz. A to by oznaczało dekompozycję i przetasowania po stronie opozycyjnej, zmianę głównego gracza antypisu.
Mogą przeorać polityczną scenę
Przesunięcie terminu wyborów i zmiana kandydata PO na Rafała Trzaskowskiego odwróciło niekorzystny trend. Ba, prezydent Warszawy wybory mógł wygrać. Gdyby tak się stało, to utrzymanie kruchej sejmowej większości przez Zjednoczoną Prawicę byłoby bardzo trudne, jeśli w ogóle możliwe. W najlepszym dla rządzących scenariuszu ostatnie trzy lata byłyby czasem ich nieustannego grillowania. Ostateczna wygrana Andrzeja Dudy była tak naprawdę zachowaniem status quo. Rzecz w tym, że za dwa lata już się go nie utrzyma. A scenariuszy jest kilka. Przede wszystkim sondaże wskazują, że wybory parlamentarne wyłonią albo słaby rząd złożony z dzisiejszej opozycji, albo słaby rząd wokół Zjednoczonej Prawicy. Ważną rolę może pełnić Konfederacja. W przypadku rządu mniejszościowego kluczowa będzie rola głowy państwa. A znaczenie elekcji 2025 roku jeszcze bardziej wzrośnie. Jeśli w wyborach tak jak przewidują sondaże, zwycięży zdecydowanie Rafał Trzaskowski, wtedy słaby rząd antypisu zyska nowe atuty, a równie słaby rząd PiS straci ostateczne oparcie.
Jeśli wygra wybory ktoś ze Zjednoczonej Prawicy, wtedy będzie to samo, ale w drugą stronę. Słaby rząd antypisu straci w takiej sytuacji społeczny mandat, a słaby rząd PiS uzyska oparcie. I za każdym razem formacja nowo wybranego prezydenta, ktokolwiek nim będzie, nabierze wiatru w żagle. Co przełoży się na kolejne kampanie. W tym wypadku wybory 2025 roku zmienią polską politykę, tak jak zmieniła elekcja 2015. Może też jednak – choć to scenariusz nie super prawdopodobny, ale nie niemożliwy – polską scenę całkowicie przeorać. Na przykład w sytuacji, gdy PiS wystawi słabego kandydata i do drugiej tury wejdzie „ten trzeci”. Ewentualnie, gdy w dogrywce nie znajdzie się też główny kandydat antypis. Wtedy możemy być niemal pewni, że polska polityka zmieni się całkiem. Ba, może nawet zamiast PiS i PO głównymi graczami będzie ktoś inny. Scenariusze można mnożyć, ale jedno jest pewne. Wybory parlamentarne są bardzo ważne, wyłaniają rząd. Ale to elekcja głowy państwa na lata kształtuje w Polsce politykę.
Przemysław Harczuk
Czytaj także:
Inne tematy w dziale Społeczeństwo