Największym problemem było nie to, że przy okrągłym stole elity władzy i Solidarności się dogadały, ale to, że od tych porozumień strona solidarnościowa nie potrafiła odejść. Wobec całkowitej porażki, klęski komunistów, trzeba było po prostu rozpisać w pełni demokratyczne wybory, albo kadencję skrócić po kilku miesiącach. Niestety, czekano z tym ponad dwa lata. Po drodze dopuszczając do tak skandalicznej rzeczy jak wybór Wojciecha Jaruzelskiego na prezydenta – mówi Salonowi 24 Tadeusz Płużański, historyk, publicysta, redaktor naczelny miesięcznika "Nasza Historia".
Zdaniem jednych najważniejszy dzień w powojennej historii Polski, data ponownego odzyskania niepodległości. Zdaniem innych przypieczętowanie „zmowy okrągłego stołu”. Jak ocenia Pan datę 4 czerwca 1989 roku?
Tadeusz M. Płużański: 4 czerwca 1989 to oczywiście ważny moment w historii Polski. To pewien etap na drodze do odzyskiwania niepodległości i wolności. Ale sam akt wyborczy, tak jak wcześniej okrągły stół i Magdalenka, oczywiście nie zagwarantowały nam wolności i niepodległości. I w związku z tym nie można 4 czerwca 1989 w sposób dosłowny porównywać do 11 listopada 1918. To są dwa zupełnie inne momenty.
11 listopada to faktycznie odzyskanie niepodległości. 4 czerwca 1989 to etap przejściowy między PRL-em a tzw. III Rzeczpospolitą. Mówiąc dosadnie, porozumienie władzy z koncesjonowaną częścią opozycji, zapewniło komunistom dalsze trwanie, a właściwie rozwój. Bo wiemy, że kapitalizm stwarzał większe możliwości. Komunistyczna nomenklatura uwłaszczyła się na majątku państwowym, a potem pomnażała go. Komuniści zachowali wszelakie wpływy. Polityczne, ekonomiczne, medialne.
Ale wybory, totalna klęska komunistów miały chyba wpływ decydujący?
Jest to data zdecydowanie niejednoznaczna. Myślę, że największym problemem było nie to, że przy okrągłym stole elity władzy i Solidarności się dogadały, ale to, że od tych porozumień strona solidarnościowa nie potrafiła odejść. Wobec całkowitej porażki, klęski komunistów, trzeba było po prostu rozpisać w pełni demokratyczne wybory, albo kadencję skrócić po kilku miesiącach. Niestety, czekano z tym ponad dwa lata. Po drodze dopuszczając do tak skandalicznej rzeczy jak wybór Wojciecha Jaruzelskiego na prezydenta.
Jednak 4 czerwca sam w sobie, był datą spontanicznego wystąpienia Polaków, którzy pokazali jednoznacznie czerwoną kartkę komunistom. To, że zwycięstwo zostało nie do końca jeszcze wykorzystane wynikało z faktu, że dwa tygodnie później była tzw. dogrywka. Ale to nie był 4, ale 18 czerwca.
Oczywiście, to co stało się kilkanaście dni później, było skandalem. Kolejnym był wspomniany wybór Jaruzelskiego na prezydenta. To pokazuje, że lato 1989 roku było transformacją systemu: układów, wpływów komunistów, a nie odzyskaniem niepodległości. Na szczęście potem, w 1991 r., udało się doprowadzić do pierwszych demokratycznych wyborów prezydenckich i parlamentarnych.
Pierwszy Sejm, wyłoniony w wyniku wyborów 1991 roku był bardzo rozdrobniony. Premierem został Jan Olszewski. Zaczął realne starania o wejście Polski do NATO. Podjął próby lustracji. I 4 czerwca 1992 roku, trzy lata po pierwszych częściowo demokratycznych wyborach, został obalony. Zwolennicy niepodległościowej prawicy mówią, że zapłacił cenę za próbę rozliczenia agentów. Inni argumentują, że i tak by upadł, bo był to rząd mniejszościowy. To, co uderza to bardzo krótki czas, w którym Olszewski był premierem. PO-PSL rządziły 8 lat, PiS rządzi 8 lat, a tamta ekipa nie utrzymała się nawet przez 8 miesięcy…
No właśnie, a jak wiele się udało zrobić, czy zainicjować. To rzeczywiście w moim odczuciu był rząd przełomu. Pierwszy prawdziwie demokratyczny, bo wybrany właśnie w demokratycznych wyborach. Gabinet niepodległościowy, przede wszystkim z uwagi na osobę mecenasa Jana Olszewskiego, który przez całe życie był niepodległościowcem. W PRL był ważną postacią opozycji nie „demokratycznej” ale niepodległościowej.
Sekundkę – proszę wyjaśnić, młodsi czytelnicy mogą zrozumieć, że opozycja antykomunistyczna w przeciwieństwie do demokratycznej była przeciwko demokracji?
Nie, nie, dziś te pojęcia są rozumiane troszkę inaczej. W tamtych czasach i komuniści określali się mianem „demokratów”, były kraje „demokracji ludowej”, komunistyczna część Niemiec nosiła nazwę Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Oczywiście w PRL większość opozycji walczyła o demokrację i wolność. Rozróżnienie na opozycję „demokratyczną” i „niepodległościową” dotyczy stosunku do samego PRL. Ta pierwsza opozycja grupowała ludzi, którzy walczyli z niegodziwościami systemu komunistycznego, domagała się praw człowieka, ale właściwie nie domagała się niepodległości. Raczej zdemokratyzowania socjalizmu, przy zachowaniu jednak podległości sowietom. Motywacje były różne – jedni sami byli komunistami, ale dysydentami wobec władzy. Inni uznawali, że niepodległość jest nierealna, da się jedynie zdemokratyzować system. Jan Olszewski zawsze taką postawę kontestował. Należał do opcji niepodległościowej, która wprost uważała, że należy obalić ustrój komunistyczny, zerwać z podległością wobec ZSRR. Chyba tylko cud sprawił, że nie poszedł do lasu, bo niewiele brakowało, żeby wstąpił w szeregi Żołnierzy Wyklętych. Jego przyjaciel to zrobił i zginął.
Olszewski, były powstaniec, często to sobie wyrzucał.
Tak, jak wiemy, do końca życia miał z tym problem, przeżywał to. Właściwie myślał, że powinien pójść do lacu, a nie jakoś tam funkcjonować w systemie. Ale dzięki temu, że przeżył, zrobił wiele dobrego w PRL-u, przede wszystkim jako obrońca w sprawach politycznych. I w 1991 roku człowiek z takim dorobkiem, myśleniem niepodległościowym i obrońca opozycjonistów PRL-u zostaje premierem pierwszego rządu niepodległościowego. No i rzeczywiście prowadzi politykę jednoznacznie antyrosyjską, antysowiecką, zrywając umowy handlowe, jednoznacznie kierując Polskę w stronę Zachodu. Wyprowadzając kraj z sowieckich układów, kierując w stronę Paktu Północnoatlantyckiego. Złożoność tamtej sytuacji pokazuje historia rosyjskich spółek, które miały powstać na terenie dawnych sowieckich baz. Rozwiązanie to wspierał Lech Wałęsa i jego otoczenie. Tylko zdecydowanej postawie Jana Olszewskiego zawdzięczamy, że udało się to zablokować. Patrząc na obecną sytuację za naszą wschodnią granicą aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby wtedy te groźne pomysły zostały zrealizowane.
Jednak rząd upadł, po tym, jak wcześniej minister Antoni Macierewicz ujawnił listę współpracowników SB. Nocna zmiana stała się dla niepodległościowej prawicy ważnym bardzo punktem odniesienia. Nie brak jednak argumentów historyków, mówiących, że rząd upadłby i tak, bez nocy teczek?
Jedno nie zaprzecza drugiemu. Oczywiście sytuacja rządu była bardzo trudna. Gabinet nie miał większości, Sejm był bardzo rozdrobniony, a rząd miał trudne relacje z prezydentem. Nawet rząd Hanny Suchockiej, na który Lech Wałęsa patrzył zdecydowanie bardziej przychylnie, przetrwał niewiele dłużej. A wszystko skończyło się wcześniejszymi wyborami. A więc można przypuszczać, że rząd Jana Olszewskiego upadłby po jakimś czasie i tak. Ale nie zmienia to faktu, że podjął próbę rozliczenia komunistycznej przeszłości. Odcięcia się od związków z PRL.
I to działanie wywołało histeryczną reakcję mainstreamowych mediów oraz przerażenie na szczytach władzy, dziwną koalicję od lewa do prawa ludzi o odmiennych poglądach, których połączył sprzeciw wobec lustracji. Na niedzielnym marszu opozycji, organizowanym przez Donalda Tuska powinny pojawić się tak naprawdę zdjęcia z nocnej zmiany. Bo to Donald Tusk mówił na naradzie u Lecha Wałęsy „panowie, policzmy głosy”. Niedzielny marsz jest powrotem tamtej koalicji. Ludzi, których dzieli wiele, ale łączy jedno – sprzeciw wobec rozliczeń i jednoznacznego odcięcia się od PRL.
4 czerwca 1989 - kontraktowe wybory do Sejmu i Senatu. Fot. PAP/Ireneusz Sobieszczuk
Inne tematy w dziale Społeczeństwo