Wszędzie na świecie tragiczne wydarzenia, które wstrząsały opinią publiczną, doprowadzały do takiego myślenia, że potrzebna jest jakaś zmiana. Nie ma niczego złego w tym, że po tragedii, w której zginęli ludzie, rząd zastanawia się, czy nie zmienić, nie zaostrzyć jakichś kar – mówi Salonowi 24 Łukasz Zboralski, redaktor naczelny BRD24.pl.
Po tragedii w województwie świętokrzyskim, gdzie pijany i będący po środkach odurzających kierowca zabił pięć osób minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro zapowiedział znaczące zaostrzenie kar dla przestępców, którzy dokonują przestępstw drogowych. Czy to jest krok w dobrą stronę, czy jednak trochę doraźność – zdarzyła się tragedia, więc minister reaguje, podczas gdy prawo po prostu powinno działać i nie powinno być też tak często zmieniane?
Łukasz Zboralski: To nie jest jakoś wyłącznie polska specjalność, że się dojrzewa do pewnych rozwiązań prawnych, czy wyższych kar po tragediach. To się dzieje wszędzie na świecie. Po prostu pewne wydarzenia, które wstrząsały opinią publiczną, doprowadzały do takiego myślenia, że potrzebna jest jakaś zmiana. Nie ma niczego złego w tym, że po takich wydarzeniach rząd zastanawia się, czy nie zmienić, czy nie zaostrzyć jakichś kar. Wydaje mi się, że dokładnie to samo zachodziło niedawno w Niemczech, kiedy tam po pewnym wyścigu w środku miasta doszło do śmiertelnego wypadku.
Wprowadzono przepisy, które zakładają wyższe kary niż ma to miejsce w przypadku zwykłych wypadków drogowych. I te kary są za to, że się jedzie z nadmiernymi prędkościami. Wówczas to jest za każdym razem uznawane za nielegalny wyścig. I tu już są poważne kary. Tak samo Niemcy dojrzeli do tego, żeby za radykalne łamanie prawa na drodze i doprowadzenie do czyjejś śmierci skazywać jak za zabójstwo. Wypracowali to sobie sądowniczo. Z kolei Włosi wprowadzili zupełnie odrębne przepisy dotyczące „zabójstwa drogowego”. I też uznali, że nie tylko ludzie, którzy prowadzą po narkotykach, po alkoholu i doprowadzają do tragedii drogowych, ale także ci, którzy dwukrotnie przekraczają np. dopuszczalną prędkość i doprowadzają do czyjejś śmierci, też powinni być karani znacznie surowiej.
Czy polskie propozycje idą w dobrym kierunku, czy są jednak przesadą?
Nie wchodząc w szczegóły mogę powiedzieć, że rzeczywiście wydaje się, że dotychczasowa maksymalna kara za spowodowanie wypadku drogowego w Polsce, czyli 8 lat więzienia – Nie mówię o przypadkach, kiedy ktoś jest pod wpływem narkotyku czy alkoholu – to trochę za mało.
Nasze prawo ma za małą skalę. Bo za taki sam wypadek odpowiada ktoś, kto prędkość przekroczył nieznacznie, jak i szaleniec, który pędził w terenie zabudowanym po mieście 200 na godzinę. Jeśli tragedia dotyczy większej, liczby osób, to jeszcze można to podciągnąć pod spowodowanie katastrofy w ruchu lądowym. Myślę, że tutaj jest jakaś taka pustka, luka, którą można wypełnić w wymiarze kary dla tych, którzy doprowadzą do tragedii w zasadzie z rozmysłem, nie będąc pod wpływem środków odurzających, czy alkoholu.
Prawo prawem, ale czasem ciężko jest oprzeć się wrażeniu, że niektórzy są traktowani łagodniej. Była choćby sprawa piosenkarki, która jechała po alkoholu, ale sędzia uznała, że wyrok jest łagodny, bo oskarżona wykonuje utwory ważne dla kultury, odbioru społecznego. Czy nie jest tak, że można zmieniać prawo, ale zawsze będą jacyś celebryci, którzy będą czuli się trochę lepsi, równiejsi?
Szczerze mówiąc w przypadku osób przyłapanych na przestępstwach drogowych nie widzę takiej różnicy. Sprawy dotyczące celebrytów czy innych znanych osób po prostu częściej trafiają do mediów i opinii publicznej. Dlatego wówczas o nich dyskutujemy i wydaje nam się, że wymiary kar są zbyt niskie. Tylko, że one są też tak samo niskie jeśli chodzi o „zwykłych” ludzi. I to jest prawda. Z jednej strony mamy rząd, który może pewne rzeczy zaproponować, czy posłowie, którzy mogą ustalić troszkę wyższe progi, na przykład pozbawienia wolności, co też się automatycznie przełoży jakoś na orzecznictwo.
Przecież na przykład w tej głośnej sprawie wypadku na Sokratesa w Warszawie sąd wymierzył prawie górny wymiar kary. A i tak społeczeństwo odczuło, że to jest trochę mało w takich przypadkach. Więc podsumowują, to nie tylko celebryci mają łatwiej w Polsce jeśli chodzi o powodowanie wypadków drogowych jeżdżąc po pijanemu. Wydaje się, że nasze całe prawo jest w tej sferze trochę łagodne.
Inne tematy w dziale Rozmaitości