Real Madryt przegrał z Manchesterem City aż 0:4 w rewanżowym półfinale Ligi Mistrzów. Choć Anglicy byli faworytami, to jednak spodziewano się zaciętego meczu. Idealnie zawody prowadził za to Szymon Marciniak. Pep Guardiola przyznał, że jego piłkarze rozegrali fantastyczny mecz, bo kierował nimi "ból" z zeszłego sezonu, gdy City odpadło po dwumeczu z "Królewskimi".
Od początku Manchester City dominował, co nie mogło dziwić - taki sam obrazek widzieliśmy przed tygodniem na Santiago Bernabeu. Wtedy Real Madryt celowo oddał piłkę i czyhał na szybkie przejścia do ataku, co się wówczas sprawdziło i przyniosło korzystny wynik 1:1 dla Hiszpanów. Tym razem nie było nawet mowy o jakimkolwiek rozegraniu piłki i dojściu do pola karnego gospodarzy. Podopieczni Pepa Guardioli natychmiast przechwytywali futbolówkę, a Real był zmuszony grać z piątego metra długimi piłkami. Często futbolówka lądowała na aucie lub pod nogami zawodników "The Citizens".
Pierwsza połowa - absolutna dominacja Manchesteru City
Gdyby nie Thibaut Courtois, Erling Haaland miałby już w pierwszej połowie hat-tricka. Belg nie miał jednak szans w sytuacji sam na sam, gdy pokonał go w 23. minucie Bernardo Silva. Real odpowiedział tylko strzałem Toniego Kroosa z dystansu w poprzeczkę i przez chwilę wydawało się, że będzie rywalizować z Anglikami. Obrońcę tytułu w Lidze Mistrzów ponownie zaskoczył Bernardo Silva - najmniejszy na boisku pomocnik strzelił gola głową. Real schodził do szatni, nie mając pomysłu na wymianę kilku swobodnych podań.
Po zmianie stron Madrytczycy zaczęli grać wyżej, podłączając do ataków bocznych obrońców. Zabrakło jednak konkretów, a gdy pojawiła się niezła okazja na gola kontaktowego, to zawiódł zdobywca Złotej Piłki - Karim Benzema. Okres nieco lepszej gry Realu nie przyniósł efektu, za to City spokojnie kontrolowało przebieg spotkania. I wypunktowało bezlitośnie ustępującego triumfatora Ligi Mistrzów - w 76. minucie do własnej bramki piłkę wpakował Eder Militao, który nieudolnie blokował strzał Manuela Akanjiego, a "Królewskich" dobił rezerwowy Julian Alvarez. W międzyczasie Courtois znowu wyczyniał cuda, broniąc m.in. strzał Haalanda. Zmiany Ancelottiego nie przyniosły żadnego efektu - na placu gry w końcówce nie było Kroosa i Modricia, przebywali za to Dani Ceballos, Aurelien Tchouameni, Marco Asensio czy Lucas Vazquez. Real wyglądał jeszcze gorzej, jak rozpadająca się na kawałki drużyna, podłamana przewagą City.
"Kierował nami ból"
- Zagraliśmy fantastycznie, chłopakami kierował ból z zeszłego roku, gdy odpadliśmy. Dlatego byli tak nakręceni - podsumował wybitny mecz City Guardiola. - Nie musimy robić dramatu z tego wyniku. Gratulujemy City, zasłużenie wygrało. Nasz sezon jest jednak bardzo dobry, zdobyliśmy trzy trofea - komentował po pogromie Carlo Ancelotti, który miał szansę na drugie zwycięstwo w Champions League z rzędu. Nie wiadomo, czy Włoch pozostanie w klubie z Madrytu, bo ma ofertę z reprezentacji Brazylii, a włodarze Realu zazwyczaj zwalniali trenerów po niepowodzeniach w europejskich pucharach.
Manchester City to faworyt finałowego starcia 10 czerwca w Stambule. Rywalem graczy Pepa Guardioli będzie Inter Mediolan, który wyeliminował lokalnego rywala, Milan.
Fot. Erling Haaland i Thibaut Courtois/PAP/EPA
GW
Inne tematy w dziale Sport